Jeden dzień w Kosowie. Relacja z podróży
2012-12-06 18:34:44
Kosowo, to niewielkie państwo, a właściwie terytorium sporne, znajdujące się na południu bałkańskiej części Europy, sąsiadujące z Macedonią, Albanią, Czarnogórą i Serbią. Kosowskie tereny zamieszkałe są głównie przed dwie grupy etniczne - Albańczyków i Serbów, między którymi to właśnie toczy się spór o przynależność Kosowa. Relacja z jednodniowego pobytu w Kosowie.
Czy warto turystycznie wybrać się do tego niespokojnego miejsca? Podróżując po Bałkanach ogarnęła nas fascynacja tym regionem. W przeważającej części górzysty krajobraz, przyjaźni (wbrew wszelkim pozorom) mieszkańcy, fantastyczna kuchnia, oryginalna architektura, wszechobecne monastyry i prawie pewna pogoda - cóż więcej może oczekiwać podróżnik? Ciekawych miejsc, zakamarków i całkiem sporo typowego odludzia - to znowu raj dla "plecakowców" czy zmotoryzowanych podróżników (dysponujących pojazdami 4x4). Wcześniej odwiedziliśmy już Serbię, Czarnogórę i Albanię, a także Macedonię.
Dlaczego wobec tego Kosowo?
Poniekąd - na przekór wszystkim. Także, bo to coś nowego. Mając na względzie szum medialny, jaki otacza to miejsce, migawki i opisy prezentujące walki, siły zbrojne, wojska UN - chcieliśmy się przekonać naocznie, jak tam sprawa wygląda, ale raczej z punktu widzenia zwykłego człowieka. Nie polityka, nie uczestnik konfliktu. Mając na względzie również pewną obawę o własne bezpieczeństwo - zaryzykowaliśmy jedynie krótką wycieczkę tranzytową, między Macedonią a Albanią, z właściwie jednym tylko miejscem postoju - w miasteczku Prizren.
Wjeżdżając od strony Skopje, mijamy nowoczesny terminal graniczny (świat od tego odchodzi, w Unii Europejskiej likwiduje się takie miejsca, a tutaj…) i po krótkiej odprawie granicznej wjeżdżamy na teren Kosowa. I co widzimy? Dokładnie to samo co przed granicą - piękny górski krajobraz dookoła, małe wioski i miasteczka które mijamy, drogi w całkiem niezłym stanie. Nie widzimy wojska, oddziałów militarnych czy nawet policji. W czym więc problem? Chyba tylko w mentalności ludzkiej.
Jadąc wzdłuż południowej granicy mijamy kolejne wioski i miasteczka. Pierwsze co się rzuca w oczy to dwujęzyczne tablice z nazwami miejscowości - w zależności, która grupa etniczna w danym rejonie jest w większości, to nazwy drugiej grupy są pokreślone - to pierwszy znak niesnasek między Serbami i Albańczykami, którzy zamieszkują Kosowo.
Drugim bardzo jaskrawym sygnałem problematyki tego rejonu są obiekty sakralne = przede wszystkim monastyry i cerkwie serbskie. Wygląda to tak, że każda serbska świątynia otoczona jest zasiekami oraz pilnuje jej albo milicja albo wojsko. A i to nie załatwia problemu, bowiem - zgodnie z relacjami mieszkańców jednego z takich monastyrów - w dalszym ciągu zdarzają się snajperskie ataki na duchownych, w związku z czym nie ma chętnych na przebywanie w tych świątyniach, ludzie po prostu uciekają.
Trzeci sygnał to niezliczone ilości pojazdów wojskowych, które można było zaobserwować, przede wszystkim podczas naszej krótkiej wizyty w Prizren.
A samo Prizren – to miasto niewiele odbiega od innych miast bałkańskich. Ot troszkę zaniedbane, troszkę zagospodarowane, pełno samochodów, duży tłok, zwłaszcza w centrum. Ale mimo to, że pojawiają się już turyści, że na centralnym placu znajduje się kilka knajpek, że po ulicach spacerują ludzie, że na parkingach są samochody – to odczuwa się jakąś dziwną atmosferę.
Nie czuliśmy się zbyt pewnie, więc po krótkiej, jednodniowej wizycie ruszyliśmy w kierunku Albanii, gdzie poczuliśmy się zdecydowanie pewniej.
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że konflikt uda się jednak jakoś załagodzić i że ta część Bałkanów w niedalekiej przyszłości będzie lepiej dostępna, a przede wszystkim bezpieczniejsza. Kosowo bowiem, podobnie jak kraje sąsiednie, ma wiele do zaoferowania turystom.
Czy warto turystycznie wybrać się do tego niespokojnego miejsca? Podróżując po Bałkanach ogarnęła nas fascynacja tym regionem. W przeważającej części górzysty krajobraz, przyjaźni (wbrew wszelkim pozorom) mieszkańcy, fantastyczna kuchnia, oryginalna architektura, wszechobecne monastyry i prawie pewna pogoda - cóż więcej może oczekiwać podróżnik? Ciekawych miejsc, zakamarków i całkiem sporo typowego odludzia - to znowu raj dla "plecakowców" czy zmotoryzowanych podróżników (dysponujących pojazdami 4x4). Wcześniej odwiedziliśmy już Serbię, Czarnogórę i Albanię, a także Macedonię.
Dlaczego wobec tego Kosowo?
Poniekąd - na przekór wszystkim. Także, bo to coś nowego. Mając na względzie szum medialny, jaki otacza to miejsce, migawki i opisy prezentujące walki, siły zbrojne, wojska UN - chcieliśmy się przekonać naocznie, jak tam sprawa wygląda, ale raczej z punktu widzenia zwykłego człowieka. Nie polityka, nie uczestnik konfliktu. Mając na względzie również pewną obawę o własne bezpieczeństwo - zaryzykowaliśmy jedynie krótką wycieczkę tranzytową, między Macedonią a Albanią, z właściwie jednym tylko miejscem postoju - w miasteczku Prizren.
Wjeżdżając od strony Skopje, mijamy nowoczesny terminal graniczny (świat od tego odchodzi, w Unii Europejskiej likwiduje się takie miejsca, a tutaj…) i po krótkiej odprawie granicznej wjeżdżamy na teren Kosowa. I co widzimy? Dokładnie to samo co przed granicą - piękny górski krajobraz dookoła, małe wioski i miasteczka które mijamy, drogi w całkiem niezłym stanie. Nie widzimy wojska, oddziałów militarnych czy nawet policji. W czym więc problem? Chyba tylko w mentalności ludzkiej.
Jadąc wzdłuż południowej granicy mijamy kolejne wioski i miasteczka. Pierwsze co się rzuca w oczy to dwujęzyczne tablice z nazwami miejscowości - w zależności, która grupa etniczna w danym rejonie jest w większości, to nazwy drugiej grupy są pokreślone - to pierwszy znak niesnasek między Serbami i Albańczykami, którzy zamieszkują Kosowo.
Drugim bardzo jaskrawym sygnałem problematyki tego rejonu są obiekty sakralne = przede wszystkim monastyry i cerkwie serbskie. Wygląda to tak, że każda serbska świątynia otoczona jest zasiekami oraz pilnuje jej albo milicja albo wojsko. A i to nie załatwia problemu, bowiem - zgodnie z relacjami mieszkańców jednego z takich monastyrów - w dalszym ciągu zdarzają się snajperskie ataki na duchownych, w związku z czym nie ma chętnych na przebywanie w tych świątyniach, ludzie po prostu uciekają.
Trzeci sygnał to niezliczone ilości pojazdów wojskowych, które można było zaobserwować, przede wszystkim podczas naszej krótkiej wizyty w Prizren.
A samo Prizren – to miasto niewiele odbiega od innych miast bałkańskich. Ot troszkę zaniedbane, troszkę zagospodarowane, pełno samochodów, duży tłok, zwłaszcza w centrum. Ale mimo to, że pojawiają się już turyści, że na centralnym placu znajduje się kilka knajpek, że po ulicach spacerują ludzie, że na parkingach są samochody – to odczuwa się jakąś dziwną atmosferę.
Nie czuliśmy się zbyt pewnie, więc po krótkiej, jednodniowej wizycie ruszyliśmy w kierunku Albanii, gdzie poczuliśmy się zdecydowanie pewniej.
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że konflikt uda się jednak jakoś załagodzić i że ta część Bałkanów w niedalekiej przyszłości będzie lepiej dostępna, a przede wszystkim bezpieczniejsza. Kosowo bowiem, podobnie jak kraje sąsiednie, ma wiele do zaoferowania turystom.