Trump jak Bush. Czemu służy agresja na Syrię?

2017-04-07 09:51:48

Świat wątpi w użycie przez Asada broni chemicznej. Amerykańska akcja odwetowa przedłuża dramat Syrii i rozdrapuje jej ledwo gojące się rany. Bez lotnictwa ciężko będzie pokonać radykalnych islamistów. Gwałtownie zaostrzyła się sytuacja na Biskim Wschodzie. W piątek nad ranem Stany Zjednoczone przeprowadziły atak na bazę lotnictwa syryjskiego z użyciem 59 pocisków samosterujących Tomahawk. Bombardowania poprzedziła krótka kampania w mediach. Była to odpowiedź na eksplozję broni chemicznej w opanowanym przez rebeliantów mieście, o co Waszyngton oskarżył władze w Damaszku. Po ataku lotniczym wojsk syryjskich na stare gniazdo popieranych przez Zachód i Turcję terrorystów w prowincji Idlib bomby trafiły w magazyn broni chemicznej w Chan Szejkun co spowodowało uwolnienie toksycznej chmury gazów, której ofiarą padło 80 cywilów. Zachód natychmiast oskarżył Syrię o stosowanie broni chemicznej i rozpoczął kampanię nawołującą do zniszczenia "reżymu". – Straty są dotkliwe – przyznają władze syryjskie.

- Podczas "nalotu" udało się zniszczyć rakiety zagrażające izraelskiemu lotnictwu [które notorycznie bezkarnie narusza przestrzeń powietrzną Syrii] "ziemia-powietrze" – ujawnił wysokiej rangi urzędnik Ministerstwa Obrony Stanów Zjednoczonych. Gubernator prowincji Homs poinformował, że zginęło siedem osób: pięciu wojskowych i dwóch cywilów ze wsi położonej w pobliżu bazy lotniczej. Według danych Ministerstwa Obrony Rosji, dwóch syryjskich żołnierzy zaginęło, czterej zginęli, a sześciu doznało poparzeń podczas gaszenia pożarów. Syryjskie siły zbrojne oświadczyły, że zginęło dziesięciu żołnierzy. Podczas ataku został zniszczony magazyn materiałowo-techniczny, korpus szkoleniowy, stołówka, sześć samolotów MiG-23 znajdujących się w hangarach remontowych oraz radar. Część sprzętu, włącznie z pięcioma myśliwcami, ocalała, a pas do lądowania nie ucierpiał poważnie, natomiast osiem hangarów zostało zniszczonych wraz ze sprzętem, który w nich był.

- "Prezydent Syrii Baszar Asad zlekceważył amerykańskiego przywódcę Donalda Trumpa, wznawiając loty z bazy lotniczej, którą zaatakowały USA - podsumował rezultaty napaści na Syrię amerykański senator Lindsey Graham.

Rosjanie byli uprzedzeni o interwencji zbrojnej USA, jednak MSZ Rosji zawiesiło memorandum o unikaniu incydentów i bezpieczeństwie lotów w Syrii. Wezwało też Radę Bezpieczeństwa ONZ do przeprowadzenia nadzwyczajnego posiedzenia w sprawie "jawnego aktu agresji wobec suwerennej Syrii".

Kto ma broń chemiczną?


Czy Państwo Islamskie jest w posiadaniu broni chemicznej? ISIS przez długi czas władało obszarem z zakładami przemysłowymi. Na mosulskim uniwersytecie znajdowało się bardzo duże laboratorium chemiczne. Ci, którzy wchodzili wcześniej w skład wojsk chemicznych Saddama Husajna mogli opracowywać dla muzułmańskich ekstremistów broń chemiczną. W Afryce znajdowano jej elementy podczas rewizji bojowników PI. Sarin mógł też rebeliantom ktoś dostarczyć, np. Arabia Saudyjska czy Katar, podobnie jak broń amerykańską z której na co dzień strzelają fanatycy islamscy. Syryjski atak chemiczny polegał na tym, że zrzucono bomby na skład amunicji terrorystów zawierający sarin. Zbombardowano miejsce w którym rebelianci napełniali sarinem pociski lub rakiety, gaz się ulotnił i zaczął zabijać. Do tej wersji wydarzeń skłania się min. amerykański kongresmen Tomas Messi, który na antenie kanału CNN stwierdził, że "Syria zniszczyła wszystkie swoje zapasy pod kontrolą międzynarodową". - "Nie sądzę, że za tym stoi Asad - odniósł się do wydarzeń z 6 na 7 kwietnia. To nie odpowiada jego interesom. Atak chemiczny na własny naród nie służy interesom syryjskiego prezydenta. Wyciek gazu do atmosfery mógł nastąpić przypadkowo, jako rezultat bombardowania magazynu z amunicją".

– To nie ma żadnego sensu, żeby w tych okolicznościach Asad używał broni chemicznej. Myślę, że szanse na to, że zrobił to celowo, są zerowe – logicznie wnioskował libertarianin Ron Paul. Przekonywał, że najwięcej skorzystały środowiska, które chcą skierować świat na ścieżkę globalnego konfliktu, zwłaszcza neokonserwatyści. Jego syn, senator Rand Paul stwierdził wręcz, że amerykański atak rakietowy na bazę syryjskiego lotnictwa oznacza, że USA walczy po tej samej stronie co Daesz (ISIS). Jak bowiem wiadomo, to właśnie z bazy w Szajrat dokonywano najwięcej uderzeń przeciwko ISIS i innym grupom dżihadystycznym (uważanym za takowe również przez Zachód).

Wielkim echem w Stanach odbiły się słowa Tulsi Gabbard, pochodzącej z Hawajów członkini Izby Reprezentantów z ramienia Partii Demokratycznej. Odwiedzała ona Syrię wielokrotnie w ostatnich latach. Zaobserwowała, iż przekaz zachodnich mediów głównego nurtu jest niezgodny ze stanem faktycznym. Po aferze z sarinem twardo zadeklarowała, iż nie wierzy w oskarżenia niepoparte żadnymi konkretnymi dowodami. Powiedziała też, że gdyby faktycznie prezydent Asad ponosił za nie odpowiedzialność, to ona byłaby pierwszą osobą, która domagałaby się jego ukarania.

Stosowanie przez terrorystów broni chemicznej było udowodnione zarówno przez organizacje międzynarodowe jak oficjalne władze Syrii. Pociski wypełnione substancjami toksycznymi były też użyte przez bojowników w syryjskim Aleppo, kiedy pod koniec ubiegłego roku rosyjscy specjaliści wojskowi odnotowali konfrontację z ich użyciem. Objawy zatrucia u ofiar walk w Chan Szajchun na nagraniach i w sieciach społecznościowych są dokładnie takie same, jakie zarejestrowano u poszkodowanych w ubiegłorocznym ataku w Aleppo.

Atak chemiczny w pobliżu Damaszku z dnia 21 sierpnia 2013 roku był wspólną akcją Al Nusry i tureckiego wywiadu. Kosztował życie ok. 1300 osób. Asada próbowano wplątać w atak chemiczny na obóz uchodźców w Ghucie w 2013 r. w wyniku którego śmierć poniosło według niektórych szacunków nawet 1821 ludzi. Ale tam badaniem ludobójczego incydentu zajęli się eksperci z komisji ONZ. Na powtórzenie takiego śledztwa Ameryka tym razem nie pozwoliła. USA nie są zainteresowane uczciwym i rzetelnym wyjaśnieniem śmierci cywili w Chan Szajchun zgodnym z międzynarodowymi standardami.

W rosyjskim MSZ nazwano oczywistym fakt, że "atak amerykańskimi pociskami manewrującymi był przygotowany zawczasu". -"Dla każdego specjalisty jest jasne, że decyzja o ataku była podjęta w Waszyngtonie przed wydarzeniami w Idlibie, które zostały po prostu wykorzystane jako pretekst do demonstracji siły".

Rosjanie i Syryjczycy zaprzeczają dokonaniu ataku z powietrza, twierdząc, że konwencjonalne bombardowanie uszkodziło kontrolowany przez islamistów magazyn gazów bojowych. Wskazują przy tym, że atak gazowy z powietrza dotknąłby znacznie większej powierzchni, niż ta podana w mediach. Oprócz tego pojawia się jeszcze inny problem: autentyczności relacji związanych z atakiem.

Czy zdjęcia i materiały wideo dokumentujące rzekomy atak sarinem są autentyczne?

Z polskojęzycznych mediów chyba najwięcej wysiłku w zmontowanie "odpowiedniego" materiału włożył TVN. Mogliśmy zobaczyć w nim m.in. szczegółowe informacje nt. pocisków "Tomahawk" wystrzelonych w bazę syryjską koło miasta Homs – ale także fragmenty materiału video sporządzonego przez "White Helmets" i sygnowanego ich znakiem. Co ciekawe, widoczni na nim ratownicy dotykali gołymi rękami ofiar rzekomego ataku sarinem. Choć jak wiadomo, gaz ten jest zabójczy także w kontakcie ze skórą, nie tylko z drogami oddechowymi. Tak nieprofesjonalne zachowanie w warunkach faktycznego ataku sarinem byłoby niezrozumiałe, zważywszy iż mowa o organizacji oficjalnie otrzymującej dziesiątki milionów dolarów od rządów zachodnich i państw Zatoki Perskiej, mającej dostęp do najnowszego sprzętu oraz szeroko pojętego know-how. W tym momencie przypominają się wszystkie wcześniejsze sfingowane materiały tej organizacji – rzekomo humanitarnej, a de facto wspierającej syryjską Al-Kaidę (jak twierdzili np. liczni mieszkańcy Aleppo, zwłaszcza ci z opanowanych przez ekstremistów części miasta).

Co ciekawe, jedną z osób uwierzytelniających dokonanie ataku za pomocą sarinu został dr Shajul Islam, pochodzący z Wielkiej Brytanii lekarz-islamista, wykreślony z tamtejszego rejestru medycznego, gdyż przebywając na terenie Syrii w 2012 roku miał współuczestniczyć w porwaniu dwóch dziennikarzy. Po tym, jak brytyjskie śledztwo przeciwko niemu nie przyniosło rezultatów i został uwolniony, dr Islam wrócił do Syrii. W zamieszczonym przez siebie na Twitterze video w charakterze dowodu na atak sarinem pokazywał pacjentów, których źrenice nie reagują na światło. Problem w tym, że podobne reakcje wywołują także niektóre środki chemiczne, niekoniecznie śmiertelne (choć raczej nieobojętne dla zdrowia człowieka). Dr Islam jako absolwent medycyny zapewne zna przynajmniej część z nich – jako osoba powiązana z White Helmets mógłby je zdobyć bez większego trudu, zaś jako ideowy islamista raczej nie miałby oporów przed małą "maskirowką". W końcu czego się nie robi dla „wyższej” sprawy, takiej jak ustanowienie kalifatu…

Głupi jak Bush


Retoryka nowej administracji waszyngtońskiej, która nastała po B. Obamie była koncyliacyjna w relacji do Rosji. Jeszcze całkiem niedawno wybrzmiewały oświadczenia o tym, że USA odnoszą się do rządów Asada w Syrii jak do "politycznej realności". Podkreślano autonomię państwa syryjskiego i konieczność likwidacji ISIS. - Prezydent musi uzyskać zgodę kongresu, by zaatakować Syrię, jeśli tego nie zrobi, popełni olbrzymi błąd - pisał we wrześniu na Twitterze kandydat partii republikańskiej. Wcześniej wielokrotnie apelował do Obamy o niezaczepianie Syrii. Podobnie wypowiadał się w środku kampanii wyborczej, gdy optował za ograniczeniem zagranicznych interwencji. Oskarżał wówczas Hillary Clinton o plany napaści na Syrię, co jego zdaniem mogłoby rozpętać trzecią wojnę światową. Tymczasem tomahawki poleciały nie na terytoria opanowane przez skrajnych islamistów lecz w stronę syryjskiego państwa, które wygrywa wojnę z terrorystami. Co się stało?

Prezydent zareagował na napięcia pomiędzy Izraelem a Syrią identycznie jak jego republikański poprzednik, któremu wmawiano kłamstwa na temat Iraku. Obaj dali się politycznie ulepić biblijnym neokonserwatystom, którzy w otoczeniu Trumpa są jeszcze aktywniejsi niż za kadencji Busha. Mąż Ivanki Trump, o którym mówi się, że wygrał Trumpowi wybory jest fanatycznym syjonistą.

Katastrofalna decyzja Busha o inwazji na Irak powszechnie uznawana za błąd, podobnie zresztą jak "Majdan" w Libii, Afganistanie i na Ukrainie jest powielana przez obecną administrację waszyngtońską. Nasuwa się więc wniosek, że Ameryką nie rządzą republikanie czy demokraci, ale ciągłość polityce amerykańskiej nadaje inny, jeden i ten sam ośrodek o cechach imperialnych.

Użycie broni chemicznej przez Asada byłoby międzynarodowym samobójstwem, więc część ekspertów skłania się do tezy o tzw. "pretekście irackim". Schemat ataku na Syrię jest identyczny jak w przypadku agresji na Irak. Saddamowi Husseinowi zarzucono dostęp do broni chemicznej, której - jak skonstatowano po "zwycięskiej batalii" - dyktator nie miał. Przed nocnym uderzeniem na Homs ambasador Nikki Halley okazała na forum ONZ kilka fotek i przed kamerami płaczliwym głosem zażądała głowy ostatniego normalnego prezydenta w krajach arabskich. Takie samo oświadczenie złożyła na antenie Polskiego Radia szefowa kancelarii premier Szydło Beata Kempa: "Myślę, że odpowiedź Amerykanów na to, co stało się w Syrii, na to barbarzyństwo — te obrazki były porażające — to kwestia tej polityki odpowiedzi na to barbarzyństwo, które można różnie komentować" — powiedziała. "Nie można się godzić w ogóle na użycie broni chemicznej, niejednokrotnie mówiliśmy na ten temat" — dodała.

Prawdziwy powód to groźba dla izraelskiego lotnictwa i jedwabny szlak


Ekspert bliskowschodni, Ali Ahmad, podkreśla, że przywódcy wielu państw z marszu oskarżyli Damaszek, nie czekając na jakiekolwiek szczegóły zdarzenia, co świadczy o "politycznym podejściu", którego celem jest wspieranie nielegalnych grup zbrojnych walczących przeciwko syryjskiej armii na terytorium Syrii. Ale jaki sens miałoby użycie przez Asada broni chemicznej? "Gdy armia odbija utracone terytoria, nie potrzebuje używać niestandardowych rodzajów broni. W 2013 roku całe zasoby broni chemicznej, które posiadała Syria, zostały zniszczone przy udziale zachodnich krajów. "Teraz ponownie nęka się Syrię poprzez media i nacisk polityczny, aby zahamować postęp syryjskiej armii i zatrzymać przy radykałach zajęte przez nich ziemie. Za tym stoją Arabia Saudyjska, Katar, Turcja i inne kraje, które chcą zablokować zmianę układu sił w Syrii" — uważa Ali Ahmad.

Z perspektywy syryjskiej "ta agresja pokazuje, że Amerykanie wspierają przywódców ugrupowań ISIS i an-Nusra oraz świadczy o koordynacji między USA i tymi ugrupowaniami terrorystycznymi". Bojownicy z ugrupowania Państwo Islamskie zaatakowali pozycje wojsk rządowych na trasie Homs-Furklus-Palmira równocześnie z atakiem rakietowym Stanów Zjednoczonych na bazę lotniczą Szajrat na wschód od Homs. "Czy to przypadek, że islamiści napadli na jedną z pozycji obrony trasy Homs-Palmira w tym samym czasie, kiedy USA atakowały bazę Szajrat?". Według Ahmada terroryści zaczęli szturm na odcinku Homs-Szajrat około 2.00 i utrzymywali zajęte terytoria przez ponad godzinę, póki wojska rządowe nie przerzuciły w ten rejon posiłków. Armia w końcu odepchnęła napastników w głąb pustyni.

Przyjrzyjmy się wątkowi izraelskiemu. Silne żydowskie lobby zelektryzowała stanowcza reakcja Syryjczyków na kolejne wtargnięcia izraelskiego lotnictwa w granice Syrii. Dotychczas działo się to bezkarnie. Ale odkąd Rosjanie dostarczyli armii Asada nowoczesne systemy rakietowe sytuacja się zmieniła. W połowie marca kilka izraelskich samolotów musiało zawrócić z granicy Syrii. Systemy rakietowe, które upokorzyły lotnictwo izraelskie, zostały zniszczone w trakcie nalotu "tomahawkami". Potwierdza to fakt, że pas startowy lotniska w Szajrat, w syryjskiej prowincji Homs, nie był celem ataku USA i nadaje się do dalszej eksploatacji. Przyznaje to sekretarz stanu USA Rex Tillerson.

Nad Syrią krzyżują szpady nie tylko kraje arabskie, Turcja i Rosja. Gra toczy się o szlaki handlowe, które przebiegają przez ten bliskowschodni region. Jeżeli Asad utrzyma się przy władzy i wyprze muzułmańskich ekstremistów, swój wielki jedwabny plan zrealizują Chiny, kosztem USA. W odwrotnym scenariuszu zyska Izrael, dla którego wojna między arabami to tanio kupowana od Państwa Islamskiego ropa i łupy wojenne, na przykład dzieła antyczne zrabowane w Palmirze ale także szlak gazowy, któremu na przeszkodzie stoi Asad i popierający go Iran.

Rola Izraela nie ogranicza się do paserstwa. CIA produkuje zastępy watażków islamskich z pomocą wszechwładnego na Bliskim Wschodzie Mossadu. Izraelskim Żydom nie wystarczyła totalna infiltracja bojowników muzułmańskich. Jak wywiad radziecki, amerykański czy nazistowski, Żydzi zaczęli ich kreować i na tej kreacji polega fenomen arabskiej wiosny.

Zwiększając bezpośrednią obecność wojskową w Syrii przed ostatecznym zdobyciem syryjskiej stolicy Daeszu – miasta Rakka nad Eufratem - Stany Zjednoczone dążą do utworzenia pasa kontrolowanej przez siebie strefy buforowej w północnej Syrii, a tym samym do zapoczątkowania rozpadu państwa syryjskiego, zgodnie z życzeniami Izraela. Widząc, że pierwsze państwo kurdyjskie może powstać raczej w Syrii niż na jej własnym terenie, Turcja dała się chyba przekonać Amerykanom i nie podjęła walki z kurdyjską armią PYD. Sytuacja dla Damaszku i Moskwy zaczyna się komplikować, bo wygląda na to, że Zachód zdobywszy Rakkę już jej Syrii nie zwróci.

Amerykański odwet nie jest wpisany w żadną szerszą strategię ani nie jest poprzedzony konstruktywną obecnością polityczną dyplomacji atlantyckiej. W ostatnich miesiącach na najważniejsze narady międzynarodowe Amerykanie nie byli zapraszani. Rosja rozmawiała z Turcją i Iranem. Agresywne pojawienie się Waszyngtonu nie wróży niczego dobrego. Nastąpi dezintegracja terytorialna Syrii, z której organizmu Zachód wykroi buforowe państewko kurdyjskie, co tłumaczy zachowanie Turcji. Erdogan będzie miał spokój od Kurdów a Izrael skorzysta na osłabieniu sąsiada, którego państwowość ulegnie rozłożonemu na etapy rozbiorowi.

Bezsilność Rosji i jednobiegunowy świat


Bierność Rosji gwarantuje obecność amerykańską w Europie, z obecnością militarną włącznie, zwłaszcza w bezpośrednim sąsiedztwie wschodniego niedźwiedzia, w Europie Środkowej i Wschodniej. Brakuje też realnej konkurencji dla amerykańskiej hegemonii na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej, które są już niemal w całości pod kontrolą osi USA - Izrael.

Obecny rakietowy atak amerykański na bazę Szajrat pod ewidentnie naciąganym pretekstem "odwetu za chemiczny atak" na Chan-Szejchun (brak dowodów na sprawstwo syryjskie oraz niechęć do ich pozyskania), jest starannie i od dawna przygotowanym ciosem dla Rosji i jej prestiżu. Nie przypadkiem z atakiem zbiegła się wizyta przywódcy Państwa Środka. Chiny nie przyłączyły się do Rosji w antyasadowskim głosowaniu w Radzie Bezpieczeństwa. Kluczowa dotąd polityczna i wojskowa obecność Rosji w Syrii, sukcesy w zwalczaniu formacji terrorystycznych i przejęcie przez Moskwę inicjatywy nad procesem uregulowania konfliktu syryjskiego mogą teraz ulec zachwianiu. Uderzając bezpośrednio w Syrię – na co nie odważył się przecież Obama - Trump jakby odwraca sytuację i rolę Rosji. Pokazuje jej, że jest bezsilna i niezdolna do obrony Asada, a zatem podważa jej rolę jako dominującego gracza, który dyktuje warunki w tym konflikcie. Chęć upokorzenia Rosji widać również i w tym, że strona amerykańska podkreśla z naciskiem, iż Trump nie rozmawiał w ogóle z Putinem nt. Syrii. Kreml bezskutecznie zabiega od początku o bezpośrednie spotkanie prezydenta Putina z prezydentem Trumpem, które miałoby zademonstrować rolę Rosji jako mocarstwa i kluczowego dla USA rozmówcy o losach świata.


Napaść USA na Syrię jest czytelną instrukcją dla terrorystów z ISIS. Osłabienie Syrii oznacza przywrócenie równowagi militarnej między rebeliantami a siłami rządowymi i przedłużenie konfliktu. Oznacza też wzmocnienie kierunku w którym podąża Ameryka: świat jednobiegunowy, w którym Rosja i Chiny będą zmuszone bronić własnej integralności. Scenariusz arabskiej wiosny wcześniej czy później zagości w tych dwóch krajach, które opierają się Nowemu Światowemu Porządkowi (NWO).

Przegrywa cały świat poddawany kulturze odwetu. Ove Bring, profesor prawa międzynarodowego w Akademii Obrony Narodowej (Szwecja), jest pewny, że atak USA przeciwko Syrii jest sprzeczny z prawem międzynarodowym i Kartą Narodów Zjednoczonych. USA demonstrują gotowość polityczną do używania siły nie tylko przeciwko organizacjom terrorystycznym (niektórym), ale również przeciwko państwom – co jest zasadniczą różnicą wobec polityki poprzedniej administracji. 9 listopada 2016 roku, po tym jak Donald Trump został wybrany na nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, kanclerz Angela Merkel wśród zachodnich wartości, na bazie których chciałaby współpracować z Trumpem, wymieniła "szacunek dla prawa". Powiedziała także: "Partnerstwo z USA jest i będzie kamieniem węgielnym polityki zagranicznej Niemiec, abyśmy mogli poradzić sobie z wyzwaniami naszych czasów, do których należy praca na rzecz pokoju i wolności – w Niemczech, w Europie i na całym świecie".

Jesteś na profilu Marcin Stanowiec - stronie mieszkańca miasta Polska. Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj