Wiesław Siółkowski, medalista Olimpiady Strażaków w Nowym Jorku

2015-05-14 06:54:13

Wiesław Siółkowski ponad 40 lat temu wystartował pierwszy raz w zawodach biegaczy. Był medalistą Olimpiady Strażaków i Policjantów w Nowym Jorku. 17 maja wystartuje w I PZU Gdańsk Maraton, jest faworytem w gronie sześćdziesięciolatków.

Dlaczego na początku swojej kariery sportowej porzucił Pan piłkę nożną dla biegania?

Niech mi Pani uwierzy, byłem na boisku naprawdę dobry. Natomiast Ojciec codziennie mnie przekonywał, że piłka nożna to sport, w którym najłatwiej o kontuzję. Kolarstwo, to co innego. Nikt cię w piszczel nie kopnie, no i nie jesteś jednym z jedenastu. Te argumenty nawet mnie przekonały, ale nie do końca. Zrezygnowałem z kopania piłki, i przerzuciłem się na biegi średnie. Trenowałem w tajemnicy, bo bałem się, że znów usłyszę głos niezadowolonego ojca. Wiedziałem, iż się w końcu wyda, ale miałem nadzieję na sukcesy, które osłodzą mojemu tacie moją niesubordynację. (śmiech) Tak się stało. O moich treningach w Gwardii Olsztyn dowiedział się od swojego kolegi, gdy ten gratulował mu medali syna, zdobytych podczas zawodów wojewódzkich. Wyczytał o tym w gazecie. Zająłem I miejsce na 3 km i II na 800 metrów.

Dlaczego zerwał Pan z bieganiem po takich sukcesach?


To życie zdecydowało, a dokładnie komendant szkoły pożarniczej w Poznaniu. Nie zgodził się na moje treningi. Miałem do wyboru: zdobywam wymarzony zawód, albo biegam. Byłem rozsądny, wybrałem do pierwsze i zapomniałem o bieganiu.

Jak to się stało, że wrócił Pan do swojej pasji?


Przez przypadek. W pracy, w Straży Pożarnej w Elblągu potrzebowali kogoś na zawody. Przypomnieli sobie, że biegałem w młodości, nawet z sukcesami. Wznowiłem treningi i wystartowałem. Żałowałem tylko, i do dziś żałuję, że ta przerwa trwała 12 lat. Od tamtego czasu jeśli nie biegam to tylko z powodu kontuzji, poważnej kontuzji. Miałem problemy ze ścięgnem Achillesa. Potrzebna była operacja.

Co Pan czuł, gdy komendant szkoły pożarniczej w Poznaniu zaprosił Pana do startu w Mistrzostwach Europy w Paryżu?

Szkoda tylko, że to był już inny komendant. (Śmiech) Ale i tak miałem satysfakcję. Byłem lepszy od tych dwudziestolatków, którzy ze mną pojechali.

Zdarzały się sytuacje, że biegał Pan z bandażem na nodze. W jakich okolicznościach to się stało?

Było to podczas Mistrzostw Świata Strażaków w Liverpoolu. Już na początku doznałem kontuzji łydki. Uznałem, że skoro już przyjechałem, to zaryzykuję. Udało się. W swojej kategorii wiekowej w półmaratonie byłem pierwszy z czasem 1 godzina 39 minut i 15 sekund, a na 10 kilometrów zająłem II miejsce z czasem 44 minuty i 15 sekund. Miałem też szansę na medal w rzucie podkową, ale faza finałowa była w dniu odjazdu.

Startował Pan z sukcesami w Olimpiadzie Strażaków i Policjantów w Nowym Jorku. Zajmował Pan trzy najbardziej, przez sportowców, nielubiane … pierwsze miejsca poza podium, czyli czwarte. Podczas ostatniego biegu zajął Pan III miejsce. Dlaczego zdecydował się Pan na start, mimo że miał Pan tylko godzinę na odpoczynek po poprzednim biegu?

Popełniłem błąd. Gdybym zdecydował się na jeden z tych biegów najprawdopodobniej zająłbym pierwsze miejsce. Wtedy jednak uznałem, że im więcej startów, tym większe szanse na wygraną. Najpierw biegłem na 5 kilometrów. Zająłem IV miejsce. Byłem zły, o krok od podium. Potem była sztafeta 4 razy 400 metrów. Wystartowałem z jednym Polakiem i dwoma Portorykańczykami, z powodu braków kadrowych (śmiech). Tu już zdziwienia nie było, znów IV miejsce. Plan zawodów pokrzyżował huragan Irene. Dzień przerwy spowodował wiele zmian. I tak cross na 10 kilometrów i bieg na 10 kilometrów dzieliła tylko godzina na odpoczynek. Byłem gotowy na największy wysiłek. Być w Nowym Jorku, i nie stanąć na podium, to straszne (śmiech). Swój błąd zrozumiałem podczas ostatniego biegu. Było jednak za późno.

Podczas zawodów była dość wysoka temperatura, nawet 30 stopni, i co gorsze duża wilgotność. Jak Pan sobie radził?

Rzeczywiście było ciężko. Podczas biegów na stadionie wolontariusze podawali wodę. Nie jest to wszędzie stosowane, byłem więc mile zaskoczony. Jednak z prysznicami był problem. Pierwszego dnia było okey. Później z nieznanych nam powodów, mieliśmy do dyspozycji tylko umywalki. Polak w takich sytuacjach zawsze sobie poradzi. Znaleźliśmy pięciolitrowe baniaki. Z nich bez problemów zrobiliśmy „prysznic”. Wystarczyła siła grawitacji i życzliwy kolega.

Emocje sportowe to jednak nie wszystko, co działo się podczas pobytu w Nowym Jorku. Olimpiada była w szczególnym czasie, w dziesiątą rocznicę ataku terrorystycznego na wieże WTC. Jakie pozasportowe wspomnienia pozostały w Pana pamięci?

Uczestniczyłem we mszy świętej w intencji strażaków, którzy zginęli podczas akcji ratunkowej po ataku terrorystycznym na wieże WTC. Wywarło to na mnie wielkie wrażenie. Nie potrafię oddać tego słowami co czułem. Przecież sam byłem strażakiem. Rozmawiałem z tymi, którzy byli świadkami tej tragedii, byłem tam gdzie się ona wydarzyła. Nie ma śladu po zniszczeniach. Mam na pamiątkę zdjęcie przed pomnikiem poświęconym strażakom - bohaterom.

O tym, że nie spał Pan w Nowym Jorku pod mostem, zdecydował chyba przypadek?


(Śmiech). Trochę tak było. Miałem z kolegą zapewniony nocleg tylko na dwa dni. Z nadzieją, że jakoś to będzie poszliśmy na zwiedzanie miasta. Filmowałem. Nagle słyszę głos mężczyzny. Siedział przed swoim domem. Krzyknął żartobliwie: ty Polak, lepiej byś sfilmował pomnik Jana Pawła II. Podczas rozmowy zapytał mnie, czy mamy gdzie mieszkać. Zaprosił nas do siebie. Mieszkał z żoną i synem. Jak się okazało chłopak chciał zostać strażakiem. Przygotowywał się, i miał zdawać egzaminy. Była tak wspaniała atmosfera, że czułem się jak u siebie w domu. Nawet raz ugotowałem obiad. Mój gospodarz był operatorem windy. Zdziwiłem się, bo nie słyszałem o takim zawodzie. Kojarzył mi się raczej ze starymi filmami. Jak się okazało, były to windy przewożące tiry w olbrzymich piętrowych magazynach.

Ma Pan wieloletnie doświadczenie w bieganiu. Jakich rad by Pan udzielił tym, którzy marzą o starcie w maratonie? Do tego w Gdańsku 17 maja już chyba za późno?


Zdecydowanie. Przygotowania trzeba rozpocząć cztery, najpóźniej trzy miesiące wcześniej. Tygodniowo trzeba przebiec 100 kilometrów, najlepiej podczas pięciu dni w tygodniu. Dwa lub trzy razy w miesiącu powinniśmy zafundować sobie dłuższy dystans około 30 kilometrów. Gdy biegamy sami, to pas z napojami zabieramy obowiązkowo, lub zapraszamy znajomego, by ten nie dał nam „zginąć” z pragnienia. Najważniejsze, by polubić bieganie. Ja nie mogę bez niego żyć. Gdy musiałem zrezygnować z treningu, a miałem czas dopiero o 21, to przebierałem się i biegałem.

Przed Panem w tym sezonie, kilka startów, życzę powodzenia, szczególnie 17 maja w 1. PZU Gdańsk Maraton. Dziękuję za rozmowę


Również dziękuję








































Jesteś na profilu Grażyna Wosińska - stronie mieszkańca miasta Polska. Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj