Powiem szczerze, że komisja ds. zbadania sprawy Rywina była jedyną, której pracami w mniejszym lub większym stopniu, ale jakoś się interesowałem. Wraz z jej zakończeniem i opublikowaniem tylu raportów, ile było partii w sejmie, a nie jednego wspólnego, stało się jasne, że każda kolejna komisja będzie miejscem walki politycznej i załatwiania własnych interesów. Co za tym idzie, za bezcelowe uznałem oglądanie wypocin polityków w sejmowych komisjach śledczych.
Niemniej jednak, mimowolnie trafiłem w telewizorze na transmisję z przesłuchania posła i byłego już ministra sportu w rządzie Donalda Tuska, Mirosława Drzewieckiego. Choć nie miałem zielonego pojęcia o czym mówi, bo wszystko tam jest tak pogmatwane, że już bardziej się nie da, z zainteresowaniem i muszę zaznaczyć - nie mniejszym zażenowaniem, przysłuchiwałem się jego zeznaniom.
Poseł Drzewiecki raczył bowiem stwierdzić, że podpisał jakiś dokument i bierze za niego formalną odpowiedzialność, ale do żadnej odpowiedzialności absolutnie się nie poczuwa, bo w procesie (legislacyjnym - przyp. TO) żadnego udziału nie brał. Podpisał coś, czego nie czytał, bo ufał w rzetelność swoich urzędników...
Ludzie! 'Trzymcie mnie, bo nie wytrzymie'! Czy minister rządu Rzeczypospolitej Polskiej, podejmując jakąkolwiek decyzje może nie poczuwać się do odpowiedzialności za nią?! I nie chodzi tu o formalną odpowiedzialność, bo to akurat i na szczęście od prawa zależy, nie zaś od polityków... Chodzi o odpowiedzialność polityczną, o chociaż minimum tej odpowiedzialności, o minimum godności i honoru.
Niedawno ze swojego urzędu ustąpił prezydent Niemiec Horst Köhler. Powodem było jedno zdanie, może nawet wyrwane z kontekstu, że niemieccy żołnierze służący na misjach zagranicznych ochraniają interesy gospodarcze Niemiec. Wydźwięk jego słów był tak ogromny, że nie miał innej możliwości, jak podać się do dymisji. I nie był to jakiś tam poseł Bundestagu i skarbnik rządzącej partii, ale prezydent!
Jeżeli w innych krajach politycy mogą ponieść odpowiedzialność za swoje słowa, to zupełnie nie rozumiem, dlaczego w Polsce nie mogą ponieść odpowiedzialności za swoje czyny i decyzje, które podejmują.
Inną sprawą jest szokujący fakt, że minister, mający ogromną władzę, wydaje nieświadomie ważne decyzje, podpisując - podsunięte przez urzędników niższego szczebla - dokumenty, mające każdorazowo ogromne znaczenie dla państwa.
Niepoczytalność i ograniczenie umysłowe, wynikające z nieświadomie podejmowanych decyzji, dobitnie świadczy o polskich politykach, a w tym wypadku Mirosławie Drzewieckim. Na jego miejscu ze wstydu bym się spalił, gdybym musiał coś takiego powiedzieć, dla ratowania własnych "czterech liter". Może jednak Miro wychodzi z założenia, że w dzikim kraju można więcej niż w cywilizowanych Stanach Zjednoczonych.
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?