Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mirosław Tłokiński: Kariera rozpływa się jak mydlana bańka

Justyna Borowiecka
Justyna Borowiecka
Mirosław Tłokinski z córką
Mirosław Tłokinski z córką fotografia archiwalna(M.Tłokiński)
W czasie pobytu w Polsce Pana Mirosława rozmawialiśmy na temat zbliżającego się Euro 2012, piłki, syna Philippe i aktorstwa. Zapraszam do przeczytania wywiadu z byłym piłkarzem Mirosławem Tłokińskim.

Mirosław Tłokiński, popularny piłkarz w latach 70., reprezentant Polski, który ciągle jest wielkim fanem futbolu. Prywatnie tata młodego aktora Philippe'a Tłokińskiego.
Justyna Borowiecka: Pamięta Pan od czego zaczęło się Pana zainteresowanie piłką nożną? Podpatrywał Pan jakiegoś piłkarza? I marzył o tym, że gdy dorośnie będzie taki jak on?
Mirosław Tłokiński: W moich czasach fascynowały mnie i wszystkich kibiców cztery drużyny: Ajax Amsterdam, Liverpool FC, Feyenoord Rotterdam i Bayern Monachium, ale największy podziw wzbudzał Ajax ze swoim futbolem totalnym. Zawodnikiem, w którego byłem wpatrzony i to zostało do dnia dzisiejszego był Johann Cruyff, drugim był Beckenbauer. Obu, oprócz wartości czysto piłkarskich, takich jak technika, charakteryzowała wielka inteligencja taktyczna.
Co zadecydowało, że został Pan piłkarzem?
- Myślę, że dzisiaj mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że było to moim przeznaczeniem być piłkarzem. Zadecydowała jednak wola, determinacja i ciężka praca. Każdy człowiek ma jakiś talent, ale bez tych czynników nie można doprowadzić do realizacji w praktyce swojego marzenia. Siłą wyzwalającą, pobudzającą, były na pewno wspomniane gwiazdy piłkarskie i zespoły dominujące tamtego okresu.
Czy uważa Pan, że teraz jest łatwiej zostać profesjonalnym piłkarzem, niż kiedyś, w Pana czasach?
Trzeba odróżnić pojęcia dobry piłkarz i popularny. Dzisiaj zostać dobrym piłkarzem jest o wiele trudniej z wielu powodów. Po pierwsze, dawniej nie było tylu dystrakcji kuszących i rozpraszających młodzież w realizacji zaplanowanego celu. Grając w piłkę z kolegami na pobliskich placach i podwórkach, nie myślało się o niczym innym, jak tylko o piłce i nauce. Po drugie (i mówię tylko o sobie) nie myślałem w ogóle o pieniądzach. Pasja do piłki odgrywała pierwszoplanową rolę. Potem okazało się, że można dzięki temu żyć i to dobrze. Natomiast dzisiaj jest bardzo łatwo zostać popularnym piłkarzem dzięki mediom i dziennikarzom, którzy za drobne umiejętności wychwalają piłkarzy. Jeden dobry mecz i interwencja menagera piłkarza u odpowiednich dziennikarzy i trenera reprezentacji i piłkarz ma duży artykuł oraz powołanie do kadry. Gdyby Pani zadała mi pytanie „ Czy łatwiej było zadebiutować w reprezentacji Polski dawniej czy dzisiaj?” odpowiedziałbym, że „dawniej trzeba było cały rok grać dobre mecze ligowe, aby jeden raz zadebiutować w złotej reprezentacji, a dzisiaj wystarczy zagrać jeden dobry mecz ligowy, aby grać cały rok w reprezentacji”.
Dziś kandydatów na piłkarzy kuszą duże pieniądze, sława. Sądzi pan, że pasja odgrywa teraz drugoplanową rolę?
- Na pewno, ale nie jest to wyłączna wina młodzieży, ale ewolucji całego świata piłkarskiego, szczególnie negatywnej w Polsce. Znane są słowa, które nakazują nam wybierać między mamoną a miłością. Ta miłość to nic innego jak pasja. I od tego nikt nie może uciec. Każdy człowiek wierzący i niewierzący w Boga jest „zaprogramowany”, aby kochać kogoś lub coś. Dzisiejsza młodzież kocha bardziej niż dawniej pieniądze, a powodem tej miłości są media, dziennikarze, rodzice i otaczające nas środowisko. Mówiąc krótko, my wszyscy. Pasja nie odgrywa nawet drugoplanowej roli, w każdym bądź razie nie u większości. Nie trzeba jednak patrzeć negatywnie na te zjawiska i na przyszłość, bo jest ogromna liczba młodzieży dobrej i pełnej ambicji, której wychowanie i zasady moralne są nienaruszone. Dobro i zło istniało i będzie istnieć zawsze. Jest to powtarzająca się cyklicznie konfrontacja, walka, ale prawda zawsze zwycięży prędzej czy później.
Czym się różnią dawne metody trenowania od metod dzisiejszych? Czy widzi Pan różnicę?
- Dawniejsze metody nazywałem i nazywam „stalinizmem” tzn. ten trener był dobry, o którym mówiono i pisano ze „goni zespół”, że jest „fizycznym katem”. Aspekt fizycznego przygotowania był pierwszoplanowy i to pozostało u wielu trenerów do dnia dzisiejszego. Aktualnie w Europie i na świecie liczą się trenerzy intelektualiści, stratedzy. Niestety, oprócz pewnych wyjątków, w Polsce trenerzy funkcjonują na starym reżimie przygotowania zespołu do sezonu tzn. wytrzymałością i siłą. W prasie czyta się o przebytych kilometrach i przerzuconych tonach na siłowni. O mądrości strategicznej, inteligencji taktycznej nikt nie pisze.
Czy utrzymuje Pan kontakty z byłymi zawodnikami z klubów, w których Pan grał?
Mam kontakty sporadyczne. W momencie przebywania w kraju z wieloma kolegami spotykam się, ale nie jest to regularne i częste. Odległość, która nas dzieli, nie jest czynnikiem sprzyjającym.
Na co Pana zdaniem powinno się kłaść największy nacisk w szkoleniu młodego zawodnika?
Na Wychowanie. To podstawowy filar do jakiegokolwiek następnego etapu rozwoju nie tylko zawodnika, ale człowieka. Potem trzeba doskonalić technikę, a następnie rozwijać intelektualnie czyli taktycznie, bo nie ma taktyki bez techniki. Przygotowanie fizyczne powinno pojawić się później, kiedy organizm młodego kandydata na piłkarza jest ukształtowany. Ale kluczem sukcesu prawdziwej profesjonalnej drużyny są cechy wolincjonalne poszczególnych elementów drużyny tzn. zawodników.

Grał Pan w wielu klubach, z perspektywy czasu, który klub wspomina Pan najmilej i dlaczego akurat ten?
- Pomimo gladiatorskich ciężkich zasad walki, na pewno tym klubem był, jest i będzie Widzew. I to nawet wtedy, gdy wiem, że jego sława powstała nie na zdrowych zasadach przyjaźni międzyludzkiej, ale wręcz przeciwnie. Był to dziwny stwór, gdzie fundamentem nie był wzajemny szacunek zawodników do siebie, ale indywidualna pasja każdego do piłki. Motorem rozwoju była wzajemna zazdrość, ale ta pozytywna, wyzwalająca energię i chęć bycia lepszym od drugiego. Nie była to, jak ktoś to nazwał, tzw. „polska bezinteresowna zazdrość”, ale pełna własnego i zespołowego interesu. A ponieważ trzeba było pokazać to publiczności wspólnie, więc powstała drużyna przypominająca zespół antyterrorystyczny, gdzie wyszkolenie indywidualne każdego z nas w walce czyli na boisku było podporządkowane wspólnemu celowi. Na to, że Widzew jest ciągle najbliższy memu sercu, wpłynęło wiele czynników: pierwsze sukcesy, pierwsze mistrzostwo, pierwsze puchary europejskie i to nie tylko w formie uczestnictwa, ale wielkich zwycięstw i przeżyć. Ale w tym wszystkim największe uczucia radości przeżyłem nie na boisku, ale poza nim. Tymi, którzy mi je dostarczyli byli kibice, łódzcy szczególnie, ale nie tylko. Byliśmy przecież ulubieńcami całej Polski, co odczuwaliśmy na każdym meczu wyjazdowym, zwłaszcza po zakwalifikowaniu się do następnych rund pucharu Mistrzów. Miałem tę szansę i przywilej wyjątkowego szacunku dla mnie ze strony kibiców. I vice versa, ja także kierowałem się całe życie zasadą, że „Bojaźń Boża jest początkiem Mądrości”. W przypadku kibiców moja bojaźń przed nimi polegała na tym, aby ich nigdy nie zawieść, aby nigdy nie zawieść ich wiary we mnie.
Pamięta Pan swój najlepszy mecz? Proszę opowiedzieć, jakim wynikiem się zakończył, z kim graliście itp.
Bez wątpienia dwa mecze pucharowe z Liverpoolem w Pucharze Mistrzów. Szczególnie ten rewanżowy w Anglii, ze względu na swoją dramaturgię i końcowy efekt. Pierwszy w Łodzi wygraliśmy 2:0, a w rewanżu pomimo porażki 3:2 zakwalifikowaliśmy się do ½ finału Mistrzów.
W obu miałem przyjemność strzelić bramkę. Był to największy sukces Widzewa w historii międzynarodowych klubowych rozgrywek. Widzew znalazł się wśród czterech najlepszych drużyn Starego Kontynentu! Dzisiaj wielu dziennikarzy i młodszych kibiców stawia na szali porównania mecze młodszego Widzewa przeciwko Legii (3:2) lub Brondby. Niektórzy, nawet dziennikarze regionalni, stawiają je jako najlepsze w historii. Ale jak można porównywać wyeliminowanie najlepszej drużyny Europy przełomu lat 70. i 80., jakim był Liverpool (w okresie 10 lat zdobyli 7 trofeów europejskich, w tym czterokrotnie Puchar Mistrzów -1977, 1978, 1981, 1983, przegrywając z nami w ćwierćfinale w sezonie1982/83 oraz dramatyczny finał sezonu 1984/85 w Heysel) z meczem ligowym przeciwko Legii czy eliminacyjnymi z nieliczącym się w Europie Brondby. Tym bardziej, że w późniejszej grupie przegrali prawie wszystkie mecze.
Dwa razy zdobył Pan z Widzewem Łódź mistrzostwo Polski. Jakie to uczucie, kiedy drużyna wygrywa i jest najlepsza?
- Towarzyszy temu niekontrolowana eksplozja radości i satysfakcji z realizacji zamierzonego celu. Potem, obserwując i słuchając innych, widzimy, że to własne szczęście, nasz sukces nie jest odosobniony, ale dotyczy i wpływa na wiele tysięcy ludzi. Wtedy zdajemy sobie sprawę z tego, że ta przyjemność, radość, którą sprawiliśmy innym, jest większa od naszej. To właśnie ci wierni kibice wspominają te chwile latami, w momencie, gdy my przechodzimy do następnego etapu walki, do następnego meczu. Nigdy nie podziwiałem swojej gry, ale zawsze byłem pełen podziwu i uznania dla kibiców, którzy nas wspierali. Bojaźń, żeby ich nie zawieść, była siłą napędową mojego podejścia do każdego meczu.
A komu dzisiaj Pan kibicuje (z polskiej ligi i zagranicznej)?
Będę się powtarzał, ale kibicuje całym sercem Widzewowi. Jeśli chodzi o zagraniczne kluby to podziwiam i fascynuje mnie gra Barcelony. Kibicuję oczywiście cały czas Arsenowi Wengerowi i jego Arsenalowi ze wzgledu na naszą już dwudziestosiedmioletnią przyjaźń i identyczną filozofię piłkarską, zwłaszcza pracy z młodzieżą.
Korzystając z okazji, chciałam również zapytać o syna - Filipa, który nie zdecydował się zostać piłkarzem, a poszedł drogą aktorską. Wiem, że z początku nie był Pan przychylny pracy Filipa, a jak jest dzisiaj?
- Początkowo chciałem z niego „zrobić” piłkarza. Tym bardziej, że miał talent większy ode mnie. W wieku dziesięciu lat był w reprezentacji Genewy do 12 lat. Popełniłem jednak wielki błąd, bo chciałem zrealizować moje marzenie, a nie jego. Ale zaraz potem zrozumiałem, że wykonywanie zawodu, który się kocha, jest najpiękniejszym darem, jaki człowiek może otrzymać od życia. Dzisiaj jestem dumny z jego początkowych kroków w zawodzie aktora.
Filip jednak tez wybrał niełatwy zawód, bycie aktorem wymaga wielu wyrzeczeń.
- Nawet jak mamy talent i kochamy to, co robimy, musi to być poparte nieustanną ciężką pracą i wieloma wyrzeczeniami. Dotyczy to sukcesu nie tylko w aktorstwie, ale w każdym zawodzie. A , że jest to niełatwy zawód, to wszyscy wiedzą. Ewentualny sukces (tak jak w piłce) nie będzie zależał tylko od niego, ale osób mu towarzyszących w życiu zawodowym takich jak reżyserzy, scenarzyści, koledzy po fachu. Film, teatr, tak jak piłka, jest grą zespołowa. Jak na razie Philippe ma szczęście, bo grając trzecioplanowe role w serialach „Przepis na życie” i „Prosto w serce”, zdobył sobie sympatię i uznanie publiczności. Większym jednak osiągnięciem jest gra w teatrze Komedia w sztuce „Premiera” u boku wspaniałych aktorek i aktorów. To tak, jakby zacząć karierę, grając w wielkim klubie.
Największym jednak szczęściem będzie (jeśli w ogóle będzie), gdy jakiś dobry reżyser lub reżyserka, tak jak trener, postawi na niego i rozwinie jego talent poprzez ciekawe i pouczającej widzów role. W polskiej kinematografii nie byłoby wielkiej Jandy gdyby nie było wielkiego Wajdy. Podobnie było z Mastroiannim i innymi wielkimi gwiazdami. Sam talent nie wystarczy, trzeba być otoczonym dobrym zespołem.
W czerwcu rozpocznie się Euro 2012, jak Pan myśli, jakie szanse na wyjście z grupy ma Polska?
- Śmieszy mnie mówienie w mediach o sukcesie wyjścia z grupy. Dlaczego?
Dlatego, że jest to najsłabsza grupa, jaka mogła powstać. Nie ma innej słabszej drużyny, którą można byłoby dokooptować do tych zespołów. Polska miała więcej niż szczęście, trafiając do takiej grupy. Wyjście z niej to nie cel, ale obowiązek. Niewyjście, zwłaszcza z dopingiem własnej publiczności, byłoby potwierdzeniem, że jesteśmy najsłabszą drużyną narodową w Europie. Jakie mamy szanse? Polska, nie wygrywa meczów, grając w piłkę, ale wywalcza punkty. Inaczej mówiąc, może nawet zrobić to samo, co Grecja w 2004 roku, tzn. być mistrzem Europy, ale musi być nadzwyczajnie przygotowana fizycznie, grać bezbłędnie w obronie i w ataku mieć szczęście, szczęście i jeszcze raz szczęście, jak Grecy. Nie zmieni to faktu, że Polska nie gra w piłkę, czyli nie potrafi przeprowadzać ataku pozycyjnego. W każdym bądź razie, nie tak jak Hiszpanie czy Włosi. Powiem więcej, może polscy piłkarze umieją grać, ale nie grają, bo albo nikt od nich tego nie wymaga lub po prostu nie potrafią, bo nikt ich tego nie nauczył. Ja odpowiedzi nie znam, ale znają ją trenerzy.
A kto, Pana zdaniem, ma największe szanse na wygraną?
Największym faworytem jest Hiszpania, której trzon stanowić będą zawodnicy dwóch najlepszych drużyn na świecie: Barcelony i Realu Madryt. Ale w turnieju wszystko jest możliwe, bo o sukcesie decyduje wiele czynników. Jak mówiłem, szanse ma każdy. Natomiast ja będę przyglądał się Holandii i Francji. Holendrzy spełniają jeden z dwóch podstawowych warunków: grają ładną piłkę, jak dawniej Hiszpanie. Brakuje im potwierdzenia tego wynikami na turnieju. Styl i wyniki muszą iść w parze. Mam nadzieję, ze stanie się to w tym roku. Francja natomiast zawsze grała widowiskowo. Dawniej pokolenie Zidana było pod ciągłą presją mediów. Ostatnio bardzo mało się o nich mówi i ten element będzie ich największym atutem. Anonimowość i spokój to ważny element do osiągania zwyciestw, bo w piłkę Francuzi zawsze umieli grać.
Mam tutaj też pytanie od internauty, który pyta: "Panie Mirosławie, co takiego jest z nami, że nie wygrywamy, że non stop się mówi tylko o tym, co jest złe w polskiej piłce. Czy Pan dostrzega jakieś dobre strony?"
- Krytykuje się piłkarzy, ale zapomina się o ludowych przysłowiach i mądrościach „Jaki ojciec taki syn”, czyli „ Jacy trenerzy tacy piłkarze”. Przecież ktoś tych piłkarzy wychował i kształcił piłkarsko. Użyła Pani słowa „nie wygrywamy”, ale żeby „wygrywać”, trzeba „grać”.
Już wcześniej wyłożyłem swoją tezę dotyczącą mojego klubu Widzewa, ale dotyczy ona także reprezentacji, a brzmi następująco. Są drużyny grające i walczące. Z tego wynikają cztery możliwe konfiguracje:
1. Drużyny walczące, niewywalczające punktów.
2. Drużyny walczące, wywalczające punkty.
3. Drużyny grające, niewygrywające
4. Drużyny grające, wygrywające
Polska, w zależności od dnia, reprezentuje grupę 1 lub 2, ale nigdy 4., a nawet nie 3. Podsumowując, jeśli mówię, że Polska nie gra w piłkę, to mam na myśli nieumiejętność gry ataku pozycyjnego. Gra ciągle kontratakami i atakami szybkimi. Tego typu gra może być nawet skuteczna w meczach eliminacyjnych i towarzyskich, ale rzadko w turniejach. Są jednak jednostki, które to potrafią. Myślę tu szczególnie o Błaszczykowskim czy Lewandowskim. Ale jest to za mało, aby mówić o umiejętnościach i poziomie gry drużyny.
Czy dostrzegam jakieś dobre strony w ogóle w polskiej piłce? Tak. Pierwszym elementem jest zaangażowanie władz i działaczy w niektórych miastach Polski. To dzięki nim powstają odpowiednie infrastruktury sportowe. Drugim jest zaangażowanie sektora prywatnego i trenerów. To dzięki tej pracy bezpośredniej w „kuchni”, klubowej powstanie jakaś tam „potrawa”. Jak dobra, nie wiem, to zależy od ośrodków i środków przeznaczonych na nią. Ale zwłaszcza od profesjonalizmu pracujących tam ludzi. Nazywam to powstawaniem „oaz” na polskiej „pustyni”. Z „oaz” powstanie może gęsta, mocna i rozległa zielona struktura. Takimi oazami są Warszawa, Poznań, Kraków i mam nadzieję, że wkrótce także Łódź. Trzecim elementem pozytywnym jest uzdolniona polska młodzież. Ale jej rozwój zależy od aspektu moralnego i filozofii pracy działaczy i trenerów pod skrzydłami, których będą się rozwijać. To ta młodzież jest solą ziemi polskiej, a sól, jak wiemy, ma za główne działanie ochronne przed zepsuciem: teraz i w przyszłości.
Przez wielu kolegów z klubu był Pan uważany za „wyjątek”. Dobrze ubrany, uprzejmy, szarmancki - dziś to kompletnie niespotykane wśród piłkarzy. Sądzi Pan, że ten sport nie wyrabia w młodych ludziach kultury, poszanowania?
- Mówi się, że ubiór jest jednym z elementów odzwierciedlającym charakter człowieka. Osobiście nigdy nie starałem się ubierać na pokaz, nigdy „nie płynąłem z nurtem mody”. Ale ciągle mam ten sam styl klasyczny, te same kolory, które preferuje. Natomiast, jeśli moi koledzy i kibice mówią, że byłem uprzejmy i szarmancki, to sprawia mi to przyjemność, bo świadczy o moim podejściu do ludzi, o odczuciach innych w stosunku do mnie. Jest to przyjemne, jeśli ktoś tak odbiera moje zachowanie. Zawsze staram się myśleć o innych, jest to mój punkt odniesienia każdego dnia życia. Odnośnie tego mam pewną miłą dla mnie historię dotyczącą Philippa. Miła, bo świadcząca, że jabłko spada niedaleko od jabłoni. Wraz z żoną przylecieliśmy z Genewy na spektakl „Premiera”w teatrze Komedia. Po sztuce podeszły do mnie panie szatniarki i spytały, czy jestem ojcem Philippa. Potwierdziłem, a one pogratulowały nam dobrego wychowania Philippa, twierdząc, że jest wyjątkowy, bo zawsze przed i po próbach znajduje czas, aby z nimi porozmawiać. Jest zawsze uśmiechnięty i uprzejmy. Stwierdziły też, że każdego wieczoru obserwują go i kibicują mu.
I właśnie to nazywam wielkim sukcesem: wdzięczność i radość innych osób z przebywania w naszym towarzystwie. Pomimo bardzo entuzjastycznej reakcji publiczności i pochlebnych recenzji dla całej grupy aktorskiej, to właśnie to zdarzenie utkwiło mi najbardziej w pamięci i sprawiło satysfakcję. To zdarzenie przyćmiło wspaniały spektakl teatralny.
Jeśli chodzi o kulturę i poszanowanie, to sprawa według mnie przedstawia się następująco. Kiedy w 1995 roku, po raz pierwszy w historii Szwajcarii, poproszono mnie o przygotowanie strategii, planu działania i wdrążenia osobiście projektu „ Sportu dla bezrobotnych” jako odskoczni psychologiczno–fizycznej dla 600 osób, które straciły pracę, jego pomysłodawca syndyk Pully powiedział, „że brak kultury kosztuje bardzo drogo społeczeństwo”.Dlatego uważam, że właśnie sport powinien wypełnić tą społeczną przestrzeń zadaniową i być głównym celem pracy z młodzieżą i nie tylko z nią. Moim przewodnim stwierdzeniem jest, „że człowiek jest jak niezapisana tablica, w zależności, co się na niej napisze, takim będzie”.
Tymi, którzy zapisują, są rodzice, nauczyciele, trenerzy, reżyserzy, politycy i całe otoczenie. Sport powinien wyrabiać w młodym pokoleniu wszystkie cechy, zarówno moralne, jak i fizyczne, bo „w zdrowym ciele zdrowy duch”. Dzieci są jak te „kulki śnieżne”, które my dorośli poprzez „obracanie”, formujemy, kształtujemy, rozwijamy, powiększamy w określonym celu. Ważne jest, aby tym celem nie było zrobienie z nich „bałwanów”, ale mądrych i kulturalnych ludzi, bo to pozostaje na całe życie i wpływa na następne pokolenia, a kariera rozpływa się jak mydlana bańka i znika. Rozpisywanie się i chwalenie nas sportowców za to, co zrobiliśmy jest dla mnie bez żadnego znaczenia. Liczy się tylko to, co zrobiliśmy w życiu dla innych ludzi, a nie dla siebie. Nasze sukcesy sportowe pozostają zawsze osiągnięciami osobistymi, nawet wtedy, gdy przysporzyły jednocześnie innym wielu radości.
Wielu rodziców zapisuje wręcz „na siłę” swoich synów do klubów piłkarskich, z nadzieją, że w przyszłości będą wielkimi zawodnikami. Czy w związku z tym jest sens szukać takich „perełek” wśród zwykłych dzieciaków, grających na osiedlowych boiskach?
Ta nadzieja rodziców to w większości przypadków mamona, czyli pieniądze, a nie dobro dzieci. To albo ich marzenia, albo nieuzasadnione marzenia ich dzieci, na których wielki wpływ mają media. One są ubrane przez rodziców w przepiękne koszulki Realu czy Barcelony, ale nie mają talentu, wtedy, gdy inne nie mają co jeść. Do klubu, żeby się dostać, najpierw trzeba zapłacić. W Polsce, talenty były, są i będą. Jak w tej przypowieści biblijnej o talentach, trzeba je samemu rozwinąć, powiększyć oraz stworzyć warunki do rozkwitania i zaowocowania dwukrotnie, trzykrotnie, pięciokrotnie itd. Ale zanim da się im zadania rozwoju, trzeba je najpierw odkryć. I to zadanie jest najtrudniejsze. Bez tego nie ma dalszego ciągu.
Powiedziałem już to w artykule zatytułowanym „Przyszłość jest na wsi” (wrócimy jeszcze do tego tematu w dalszej części wywiadu) i nie myślałem, że w mieście talentów nie ma, ale na wsiach te dzieci są zaniedbane i nie mają takich możliwości jak w wielkich aglomeracjach. Tak samo są zaniedbane dzieci w miejskich biednych dzielnicach, na osiedlowych boiskach. Wszystko dlatego, że nie ma chęci, wizji, entuzjazmu, strategii, która obejmowałaby te dzieci w planach ludzi dorosłych, rządzących, decydujacych o losach całego młodego społeczeństwa. Dlatego uważam, że nie tylko jest sens szukania „perełek”, ale wręcz moralny obowiązek.
Czy dziś, po tylu latach, równie chętnie Pan wychodzi na boisko? Gra Pan jeszcze czasami?
- Gram nieraz gierki treningowe z moimi zawodnikami 3-ligowej drużyny i weteranami. Jedne z najpiękniejszych corocznych spotkań to pierwszostyczniowe mecze weteranów Arki i Bałtyku. Nie zawsze mogę być w tym dniu w Gdyni, ale gdy gram, odczuwam wielką radość i przyjemność spotkania dawnych kolegów, takich jak Mietek Rajski czy Tomek Korynt. W tym dniu grają trzy pokolenia piłkarskie. Tyle lat minęło, a my jeszcze żyjemy i cieszymy się jak dzieci, grając razem i z innymi.
Mając w pamięci cytat z filmu Zaorskiego, "Piłkarski Poker", czy to właśnie jest przyczyną polskich niepowodzeń? "Panowie, tak to wygląda na dwie kolejki przed końcem: Mutra Lublin, Oceania Gdynia, Koks Wałbrzych, Odlew Poznań. I tak powinno zostać. Zakładamy spółdzielnię. Spadają, Starówka i Biała Białystok". Jednak wydawać by się mogło, że korupcja nie dotyczy tylko Polski
- Każdy człowiek od stworzenia świata ma dwie drogi. Drogę prawdy i drogę kłamstwa. Ta druga to nic innego jak korupcja, oszustwa i inne złe rzeczy. Fundamentem takiego działania w życiu jest brak podstaw, czyli zahamowań moralnych starszego pokolenia, zwłaszcza tych, którzy są u władzy. Wszystko można, jeśli przynosi mi korzyść materialną. Jest przecież powiedzenie polskie „ryba gnije od łba”, czyli głowy. Tą głową są władze sportowe, a dokładnie PZPN. Jest to jeden z ostatnich bastionów o kulturze komunistycznej w wolnym kraju. Państwo w państwie.
Dopóki nie utnie się „hydrze” głowy, dopóty w sporcie polskim nie będzie dobrze. Ci ludzie i trenerzy chwalą się, że odnosili dawniej sukcesy z reprezentacją, ale to nie ich zasługa a ulicy, podwórek, boisk w parkach i wielu setek bezimiennych trenerów wychowawców. To oni chodzili po Krakowskich Błoniach, parkach Wybrzeża czy dzielnicach Warszawy. To oni odkrywali i szkolili te młode talenty. Ta młodzież została wychowana i nauczona gry w piłkę przez tych bezimiennych trenerów, zapomnianych dzisiaj i pracujących społecznie pasjonatów. To im cześć i chwała. Dzięki nim i trenerowi Górskiemu rozwijało się najzdolniejsze pokolenie w historii polskiej piłki. Następcy nie rozbudowali już ukształtowanego sytemu, ale zrobili na nim jeszcze ostatnie sukcesy, doprowadzając powoli do całkowitego upadku. Dzisiaj chwalą się tym, co osiągnęli, ale nie mówią dzięki komu oraz o tym, co zniszczyli i pozostawili swoim następcom.
W Polsce od 30 lat, a nawet więcej, nie ma strategii pracy z młodzieżą. Przecież ewentualny sukces reprezentacji Polski na Euro 2012 nie będzie owocem zaplanowanej filozofii, ale wielkim przypadkiem. Natomiast porażka będzie realnym, przewidywalnym i logicznym owocem pracy organizacji sportowych. Chciałbym, aby Pan Zaorski nakręcił „Piłkarski poker 2”. Mam nawet pewna idee, bo zasady się nie zmieniły a korupcja króluje cały czas, ale zmieniły się sposoby, metody oraz oprawa wokół piłki.
Komentarze internautów na jeden z udzielonych przez Pana wywiadów.
Kiedy się je czyta, aż chce się zadać pytanie, dlaczego Pan Nas (polską piłkę) zostawił? Czy nie widzi Pan szansy na to, aby pracować, kształcić młodych u nas?
„Ten wywiad jest EPICKI! Dzięki Eurosport za niego. Tłokiński porusza tu tyle ważnych kwestii, że każdy działacz, trener i dziennikarz powinien sobie go wydrukować i powiesić nad łóżkiem.
P.S. Wczoraj grałem na tytułowej wsi, gdzie dzieciak 9, 10-letni mieszał niemożliwie...
P.S.2 Ten wywiad jest tak świetny, że musiałem tu zostawić komentarz, a to mój 1. Tłokiński na prezydenta!
„Tłokiński ma całkowitą rację” -Od Kubiszon98 | 04/09/2011 – 22:15
„Jeden z najlepszych wywiadów jakie czytałem :) Szkoda, że w PZPN nie ma takich ludzi z pasją” - Od sciri7 | 04/09/2011 – 19:48
„Warto przeczytać. Widać, że Pan Mirek to inteligentny człowiek i wie o czym mówi. Jeśli ktoś się zastanawia, dlaczego polska piłka jest słaba, to po przeczytaniu nie powinien mieć już wątpliwości. Polecam.” Od kermit17 | 04/09/2011 - 18:5.
Pamiętam, był to wywiad zatytułowany „Przyszłość jest na wsi” na Eurosport.pl
Są to bardzo miłe i przyjemne słowa, za które autorom dziękuję, bo napawają mnie osobiście optymizmem i nadzieją, że są jeszcze w Polsce ludzie mądrzy, czyści, nieskorumpowani i mający podobne do mnie wartości moralne. Jeśli chodzi o życzenia prezydentury, to podstawą w dzisiejszych czasach funkcjonowania w polityce nie jest język prawdy. W innych krajach mówi się o tak zwanym języku dyplomatycznym tzn. sztuce takiego mówienia, aby zataić prawdę. U nas w Polsce, nie tylko nie korzysta się z tego hipokrytycznego języka, bo wymaga on dużej umiejętności, ale wprost okłamuje się społeczeństwo, nie ponosząc za to żadnych konsekwencji. Politycy „śmieją się ludziom w żywe oczy” tym, którzy im zaufali i wybrali.
Jeśli chodzi o łączenie słów PZPN z pasją ludzi tam pracujących, to chciałbym przypomnieć, że pasja to synonim miłości, miłość to szukanie prawdy, a jej znalezienie to sprawiedliwość, a sprawiedliwość dotyczy ludzi, dla których się pracuje, czyli całej rzeszy młodego pokolenia polskiej młodzieży i ich rodzin, bo jest to, jak już wspomniałem, sól polskiej ziemi i nie można jej zniszczyć. Na podstawie artykułów prasowych do PZPN-nu żadne z tych słów nie pasuje, raczej - zakłamanie, hipokryzja, niesprawiedliwość, obłuda, korupcja.
Widać z tego, że nie mam atrybutów ani na polityka, ani członka PZPN-u. Odpowiadając na Pani ostatnie pytanie, to jest szansą, że będę pracował dla dzieci i młodzieży polskiej, bo jestem w trakcie zakończenia rozmów z władzami Miasta Łodzi i dzielnicy Stoki w sprawie realizacji mojego projektu utworzenia międzynarodowego ośrodka „Wychowania poprzez sport”, a przeznaczonego dla szerokiej grupy dzieci i młodzieży od sierot i ubogich począwszy a na samozgłaszających się skończywszy.
Celem nie będzie kreowanie mistrzów sportowych, ale wychowywanie. Mam wielką nadzieję, że dzięki łódzkim politykom, takim jak Pan prezydent Krzysztof Piatkowski i ludziom dobrej woli z dzielnicy Stoki, Łódź będzie, tak jak w dotychczasowej w karierze piłkarskiej, "moją Ziemią Obiecaną".
Dziękuję za rozmowę i poświęcony mi czas. Życzę wielu sukcesów!
- Również dziękuję i pozdrawiam wszystkich czytelników!
Z Mirosławem Tłokińskim rozmawiała Justyna Borowiecka
Znajdź nas na Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto