Mitche zawsze grają koncerty dla tłumów. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że będzie nas mało i na Słowenii, bo przecież mają taką otwartą, chętną na jazz publiczność, która chodzi na te wszystkie wyfiokowane koncerty. I choć współpraca awangardowego, niemożliwego do zaklasyfikowania superzespołu z Polski z dzieckiem krautrockowców i eksperymentatorów Niemieckich Felixem Kubinem była obarczona od początku pewnym ryzykiem bycia zbyt dziwną, by to udźwignąć, warto było podjąć wyzwanie i zobaczyć, co z tego wyszło.
A wyszła im kolaboracja błyskotliwa i dowcipna, festyn dla intelektualistów okraszony niemieckim poczuciem humoru (które z czasem można zacząć doceniać, jak się już osłucha i przyzwyczai do jego suchości i ironii, kompletnie pozbawionej polskiego pieprzu).
Zagrali nam całą płytę, pokazując, jak zmieniają na niej rękawiczki i z eksperymentatorów ze skłonnością do jazzu i jammu przechodzą lekko w rozkrzyczane, punkowe gitary. Jak post-punkowa taneczność genialnie miesza się z hawajskością marimby, jak kilka dęciaków świetnie miesza się z syntezatorowym hałasem, jak ładnie można tęsknić za kontrowersyjną estetycznie elektroniką z czasów naszych ojców. W kompozycje wpisali różne dziwne historie - horyzontalne deszcze w Niemczech, smutne Marie Curie, płaczących nad synem Godzillów i inne popkulturowo, telewizyjnie chwytliwe motywy. Felix dostawał szału na scenie i wyglądało to doskonale, tym bardziej, że oprawione w bardzo specyficzny garnitur prosto z lat 70-tych, z wpiętym znaczkiem w połę. I rozwianym włosem. Tylko wąsa brak. Ukoronowaniem było zmienianie przycisków butem z pozycji leżącej pod klawiaturą w jego wykonaniu. Ale i cała reszta stylistycznie nie ustępowała.
"Bakterien und Batterien" to solidna dawka muzyki, w której znajdziecie dosłownie wszystko. Pulsujący minimalizm, mnóstwo instrumentalnych gadżetów i ogólnego przeszkadzajstwa, kakofoniczną awangardę i prosty, rozdarty rock. Na żywo to przede wszystkim sytuacja pełna niespodzianek, zwrotów akcji i nagłych zmian klimatu. Na tyle przekonujących i dobrze odegranych, że już w połowie koncertu dość sztywna i zdezorientowana publika zaczęła już kompletnie wciągać się w występ, by wreszcie wywołać grupę na dwukrotne bisy. Mitche z Kubinem odegrali bardzo ładną scenkę, schodząc dosłownie dwa kroki od podium, przybijając piątki i z grubsza przybliżając triumfalną atmosferę panującą w zespole po udanym gigu, z rozmówkami, dowcipami i drapaniem się po brodzie.
Winyle sprzedawały się po koncercie, a ja nabieram przekonania, że następnym razem Mitche zagrają tu dla prawdziwego tłumu. Tym bardziej, że wśród zadowolonych słuchaczy byli też znani słoweńscy artyści.
Siska szykuje nam tym razem dawkę elektroniki - w piątek o 23:00 w Channel Zero na Metelkovej koncert jednego z cudownych dzieci Ninja Tune, King Midas Sound.
![emisja bez ograniczeń wiekowych](https://s-nsk.ppstatic.pl/assets/nsk/v1.221.5/images/video_restrictions/0.webp)
Lady Pank: rocznica debiutanckiej płyty
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?