Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Moja ciąża

Ewa Bo
Ewa Bo
Odmienny stan.
Odmienny stan. http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:PregnantWoman.jpg
Wbrew tytułowi nie będę opisywać swojej ciąży. Uznałam, że wspomnienia innych kobiet będą bardziej interesujące.

Ciąża, to nie choroba. Helena, lat 73, mieszkanka małej wioski w woj. mazowieckim.

Co pamiętam z czasu, kiedy byłam brzemienna? Chyba niewiele, bo pamięć już nie ta, co dawniej. Utkwiło mi jednak takie zdarzenie. Byłam wtedy w siódmym miesiącu. Naszła mnie ochota na jabłko. Zobaczyłam takie ładne na drzewie, ale z ziemi nie mogłam dosięgnąć. Jabłonki były wysokopienne. Drabina gdzieś schowana w komórce, trzeba by wyciągać, ale to dużo zachodu. Wdrapałam się na jabłonkę i już miałam zerwać jabłko, a tu naglę słyszę jak mamusia woła: "Bój się Boga... gdzieś Ty weszła. Schodż natychmiast z tego drzewa, bo jeszcze spadniesz!". Więc zeszłam czym prędzej. Jakoś człowiek nie myślał, że gałąź się może złamać i że mogę stracić dziecko. Przez całą ciążę wszystko w domu i w polu robiłam. Dobrze się czułam. Czasem coś zabolało, ale się człowiek nie uskarżał. Nie było na to czasu. Nikt nie leżał, nie odpoczywał. Żyło się normalnie. Tak jak i przed ciążą. Bo to przecież nie choroba. To taki cudowny czas oczekiwania na nowego człowieka. Na dziecko.

O seksie, ciąży czy porodzie się w domu nie rozmawiało jakoś specjalnie. Czasem, tak przypadkiem. Mamusia urodziła nas czworo - podczas wojny. Tak prawie co 2 lata. Ona to miała dopiero ciężko. Ani wyżywić, ani ubrać. Musiała sobie radzić. Ale dała radę.

Pierwszą córkę urodziłam w 1964 roku. Pojechałam do szpitala. Przyjęli na oddział. Na sali były już 2 kobiety. Było badanie, a potem się czekało na swoją kolej. Jedna, to tak się bała, że w pewnym momencie znikła nam z oczu. Nie było jej widać i słychać. A ona pod stół się schowała i tam urodziła, jeszcze przed badaniem. Znalazła ją położna. Myśleli, że uciekła ze szpitala.

Najbardziej pamiętam podczas porodu słowa "Przeć! Dobrze przeć!" Urodziła się Dorotka. Sądziliśmy, że będzie chłopak, bo dobrze się czułam i ładnie wyglądałam. Córka do Tośka (Teodora) była podobna. Jemu było wszystko jedno czy chłopak będzie, czy dziewczyna. Potem nieraz psociła za kilku chłopaków. Na szczęście zdrowa była.

Młodsza o 4 lata Bożenka, to taki chorowitek. Mało nie umarła po urodzeniu. I potem ciągle problemy ze zdrowiem były...

Wtedy, to się w szpitalu leżało około 7 - 10 dni. Jak było dobrze, to wypisali do domu. Nie było żadnych odwiedzin. Dopiero po wypisie dziecko mąż zobaczył. Kto tam słyszał, żeby jakieś szkoły rodzenia były! Nieraz kobiety to i w polu urodziły. Czasem i dziecko zmarło, i rodząca.

Grażyna, 52 lata - warszawianka, córka Kasia

Z Markiem poznałam się w pracy. Chodziliśmy ze sobą 4 lata. Jak nie dostałam w kolejnym miesiącu okresu, wybrałam się na wizytę do ginekologa. Trochę nas zaskoczyła wiadomość pani doktor. Byłam w drugim miesiącu ciąży. Co prawda, można to było przewidzieć, ale... tak jakoś za szybko. Nie byliśmy przygotowani. Przede wszystkim materialnie. Mimo że pracowaliśmy, to nie mieliśmy mieszkania. Każde z nas mieszkało z rodzicami. Marek nie był jeszcze w wojsku, a i czasy były niespokojne. Był rok 1980. Rozpoczęliśmy przygotowania do ślubu. I tak o nim rozmawialiśmy wcześniej, ale ta ciąża przyspieszyła decyzję.

W czasie ciąży nie miałam żadnych sensacji żołądkowych czy nudności. Nic mi nie dolegało. Badania kontrolne potwierdzały prawidłowy przebieg ciąży. USG wtedy nie wykonywano. U siostry męża kilka miesięcy wcześniej urodził się chłopiec. Więc wszyscy w rodzinie mówili, ze u nas będzie dziewczynka. Nawet imię już miała wybrane - Kasia. Dla nas nie miała znaczenia płeć dziecka. Chcieliśmy, aby było zdrowe..

Rodziłam w szpitalu w Międzylesiu. Dwa tygodnie przed planowanym terminem. Po przybyciu do szpitala i po badaniu, z marszu wzięli mnie na salę porodową. To było około godziny 23., przede mną rodziły 2 kobiety. Jeszcze mam w uszach ich wrzaski przy porodach. Przypomniały mi się wówczas wszystkie opowieści o porodach i zastanawiałam się, jak to u mnie będzie. I jeszcze ten zegar. Znajdował się na wprost moich oczu. Odmierzał czas bardzo powoli. Patrzyłam na te wskazówki, a one ledwo drgały. Tylko tykanie było słychać.

Nad ranem - akurat zmieniły się osoby na dyżurze - rozpoczęła się akcja porodowa. Dostałam kroplówkę. Kasia urodziła się 7 lipca 1980 roku o godzinie 6.45. Ważyła 3200 i mierzyła 54 cm. Miała ciemne włoski, oczy, rzęsy i brwi i taką ciemniejszą karnację. Podobna do siostry Marka.

Przynosili mi ją tylko do karmienia. Wypisali mnie po 5 dniach. Ale dziecku waga spadła do 2800. Uspokajano mnie, ze to norma, taki spadek masy ciała.
W domu przybrała na wadze. Chowała się dobrze, bez jakiś wiekszych problemów zdrowotnych.
Anna, lat 43. Mieszkanka stolicy. Ma 3 dzieci: Agnieszka lat 14, Marta lat 12. Jasio 8 lat

Ciągle brak jej czasu. Dzieli go między dom, pracę i naukę (wciąż się dokształca - kolejne studia i kursy nauczycielskie). O ciążach opowiedziała mi w telegraficznym skrócie.
Wszystkie dzieci rodziła w warszawskich szpitalach, bez znajomości i łapówek. Do szkoły rodzenia nie uczęszczała.

Pierwsza ciąża - przepełniające mnie uczucie wielkiej niespodzianki i zarazem obawa o zdrowie dziecka. Wielka Niewiadoma tzn. co, jak to będzie w ciąży, kiedy się zacznie poród, jak to będzie "wyglądało". Oczywiście wiedzę teoretyczną miałam, ale teoria to coś zupełnie innego niż realne przeżycia.
Czekałam z niecierpliwością kiedy urodzi się Aga, bo czułam, że to będzie "inny świat". Już nie we dwoje, ale we trójkę - z dzieckiem, że będzie zupełnie, zupełnie inaczej. I tak było. Wszystko było inaczej.

Sam poród: koszmar. Braku postępu akcji porodowej i napierające tępe bóle. SAMOTNOŚĆ. To trudne do wyobrażenia. Ale samotność - kompletna, mimo przesuwających się nade mną lekarzy, pielęgniarek, studentów. Ból i samotność. Nigdy nie czułam tych rzeczy tak długo i tak dotkliwie.
Komplikacje poporodowe dosyć istotne. Średnia opieka lekarska i pielęgniarska. Robili tyle, co do nich należy. Nic ponadto.. A zszyli mnie paskudnie. Do dziś są konsekwencje...

Druga ciąża - przeżywana "obok" opieki nad pierwszym dzieckiem. Dziecko "na zewnątrz" pochłaniało wszystko. I czas, i uwagę. Tym razem poród był lżejszy. Trwał "tylko" 10 godzin. Lekarze nie informowali o akcji. Nie mieli ochoty rozmawiać. Tylko suche odpowiedzi na moje pytania i to nie zawsze.

Trzecia ciąża - chyba z racji wieku i ciężaru brzucha przechodziłam najciężej. Z ucisku macicy na tętnice czy nerwy w udach nie mogłam pod koniec chodzić dalej niż 50 metrów. Poród wcale nie był lekki. Wspomagany środkami przeciwbólowymi, które moim zdaniem nic mi nie dały. Trwał 8 godzin. Odczułam go jako "uwolnienie".

od 7 lat
Wideo

Burze nad całą Polską

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto