Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Może jednak wróć „komuno”

Mirosław Krasowski
Mirosław Krasowski
W Polsce nigdy nie było komuny. Owszem, do połowy lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku było zmierzanie w tym kierunku, ale od tej cezury nastąpiło stopniowe, choć powolne odchodzenie od tej niemiłej perspektywy.

Mało uzasadnione jest więc posługiwanie się określeniem „komuna” w odniesieniu do ubiegłego systemu. Tym bardziej, że ten kraj zasłużył sobie na miano najweselszego baraku w demoludach, poprzez wyłamywanie się z zasad obowiązujących w państwach będących pod dominacją radziecką, niezupełnie z własnej woli. Był to więc, może nieudolny, ale socjalizm.

Obrzydzanie polskiej przeszłości ma jedynie sens ideologiczny. Propagatorom obecnego systemu chodzi przecież tylko o to, żeby nie powstały w naszym społeczeństwie ciągotki do powrotu. Obywatele Polski jednak raczej wiedzą, że nie ma co opłakiwać rozlanego mleka w postaci upadku poprzedniego systemu politycznego. Nie jestem jednak pewien, czy tak samo traktują zmianę systemu społeczno-ekonomicznego. Tym bardziej, że na zasadzie konwergencji zmierzamy obecnie w tym samym kierunku. W końcu powstanie jedna decydująca o wszystkim grupa kapitałowa. Co za różnica czy decyduje dominująca partia, czy taka właśnie grupa?

Gwałtowne przemiany, zaistniałe w 1989 roku, zostały dokonane przy wsparciu i dominacji środowisk, które nie miały zielonego pojęcia, co zrobić z dobrem powstałym w ich wyniku. Mam zresztą wrażenie, że trwa to do dzisiaj. Władzę przejęły wtedy ugrupowania, które w sposób zdecydowany, choć raczej nieudolny spróbowały, z niezbyt korzystnym dla obywateli skutkiem, odciąć się od przeszłości. Ta determinacja jest zrozumiała. Jednak w jej wyniku jednocześnie podcięto ekonomiczne korzenie państwa. Odbyło się to przez nachalną prywatyzację wszystkiego, w celu zdecydowanego odróżnienia się od „komuny”. Upadek państwowych zakładów, nawet o znaczącym potencjale ekonomicznym, następował niemal przez pokazanie palcem, że ma upaść Czy było to jednak sensowne? Czy nie przyniosło to ekonomicznych szkód?.

Nie będę ich wymieniał jako przykłady, bo nawet zajęłyby zbyt wiele miejsca. Jako przykład użyję jednak PGR-ów. Gospodarka rolna, jak mniemam, bez względu na system polityczny polega na tym samym. Trzeba ziemię uprawiać, zachowując odpowiednie dla niej normy. Zwierzynę hodowlaną hodować, zachowując odpowiednie rygory. Problemem była tylko nazwa – PGR (przypominam – Państwowe Gospodarstwo Rolne). Prywatyzacja tychże odbyła się na zasadzie ich likwidacji, a nie poprzez zmianę nazwy i organizacji wewnętrznej zakładu. Przecież można było je nazwać np. ranczo, hacjenda, czy coś w tym rodzaju. Poczekać. Niech sobie spokojnie padną te niezbyt dobrze prosperujące w systemie kapitalistycznym. Pozostałyby tylko dobre, w których dokonano by odpowiednich do czasów reform. Wiele sprzętu, budynków, zwierząt, ziemi i w końcu ludzi byłoby na swoim miejscu bez znaczących ekonomicznych strat. Może wtedy nie byłby potrzebny tak rozbudowany KRUS?

Można odnieść także wrażenie, że prywatyzacja, jako hasło i klucz do postępu, jest bez sensu. Dlaczego bowiem Telekomunikację Polską sprzedano w ramach prywatyzacji francuskiej firmie z większościowym udziałem państwa francuskiego? Nie mogła to być dalej TP z większościowym udziałem państwa polskiego? Bez sensu jest także używanie określenia reprywatyzacja. U nas bowiem nie jest „re”, a jest w zdecydowanej większości prywatyzacja, ponieważ znacząca ilość zakładów produkcyjnych i wiele zburzonych budynków powstały lub zostały odbudowana od zera za poprzedniego systemu.

Był to wysiłek pokoleń, które obecnie, w ilości jaka przetrwała, są emerytami. Posiadają więc status ludzi, którzy ciągle muszą wysłuchiwać dziwacznych stwierdzeń nieudolnych rządzących, że na nich muszą pracować ich dzieci i wnukowie. Nasuwa się tu pytanie – gdzie jest majątek przez obecnych emerytów wypracowany? Majątek, który z naddatkiem powinien raczej wystarczyć na ich emerytury.

Odpowiadam: – został roztrwoniony przez bezsensowną „prywatyzację”, polegającą na sprzedawaniu wszystkiego poniżej rzeczywistej wartości zbywanego majątku, w celu załatania permanentnych dziur budżetowych, które powstawały przede wszystkim przez beznadziejną politykę ekonomiczną; - przywłaszczenie ogromnej części tego majątku przez ludzi będących w wyniku przemian przy tzw. „korycie” i to bez względu na przynależność partyjną; -„humanitarne” oddanie majątku Kościołowi, który jest obecnie największym latyfundystą w Polsce i właścicielem ogromnej ilości gruntów budowlanych, budynków zbudowanych nie tylko w odległej przeszłości, ale także zbudowanych, czy odbudowanych przez obecnych emerytów na głodowych datkach emerytalnych.

I tak dobrze, że emerytom nie przypina się winy za tzw. dzietność (choć chyba chodzi o bezdzietność), która przecież ma u nas wpływ na wielkość dochodu narodowego, przekładającego się prawdopodobnie na wysokość emerytur, czy zaistnienie ich w ogóle. Jeśli tak jest dochód ten powinien jednak przekładać się na emerytury dla obecnie pracujących i ewentualnie przyszłych pokoleń, a nie na emerytury obecnych emerytów. Ci już swoje uprawnienia emerytalne, przez rządzących ciągle ograniczane, w przeszłości wypracowali i to w systemie tak bardzo znienawidzonym przez obecnych propagandystów. Mieli więc chyba zdecydowanie dużo trudniej i jakby pod górkę. Tylko gdzie jest to zabezpieczenie ich emerytur. Pewnie przeputał je Gierek.

Większość z nich „wypracowała” także normy w dziedzinie prokreacji. W tej ostatniej, normy nie „wyrabiają” ich dzieci i wnukowie. Jest to chyba jednak podyktowane przez system samozachowawczy tychże. Państwo (czytaj rządzący) nie zapewnia przecież podstawowych warunków, sprzyjających mnożeniu się w jakikolwiek sposób. Zlikwidowano ogromną ilość żłobków, przedszkoli. Likwiduje się szkoły, placówki koniecznej opieki nad dziećmi. Uważa się je za zbyt kosztowne. Owszem, one są dość drogie z winy dziwnych decyzji podatkowych państwa. Państwa, które nie raczy zauważyć, że jest to przecież inwestycja w przyszłość naszego społeczeństwa. Państwo jest niezdecydowane wobec zapłodnienia in vitro, bo czuje nieuzasadnioną obawę przed jej przeciwnikami (przemilczę – którymi). Czy przy takim stosunku państwa do swojego społeczeństwa jest możliwy korzystny jego rozwój? Czy ma jakikolwiek sens marudzenie propagatorów systemu o obniżającej swoje loty polskiej populacji?

Stwarza się zbyt mało trwale pewnych miejsc pracy. Pozwala się by prywatne firmy dowolnie zatrudniały i wyrzucały pracowników. Jest to skutek niespójnych przepisów prawnych, które ustanawia Sejm, będący instytucją samą dla siebie. Bardziej zajmuje się rozgrywkami personalnymi i międzypartyjnymi, niż potrzebami społeczeństwa, które jakby reprezentuje.
Wzrasta więc bezrobocie, które nie sprzyja sensownemu mnożeniu się Polaków. Sprzyja jednak mnożeniu się tabunów ludzi szukających ratunku w celu przetrwania. Gdzie tej możliwości szukają? - na śmietnikach i wysypiskach śmieci. W zgodzie z systemem są więc przedsiębiorczy. Stworzona przez nasze władze rzeczywistość zmusza ich do tego. Za tzw. „komuny” byli to raczej rzadko spotykani „kolekcjonerzy”.

Może należy zaczerpnąć wzorce, z innych państw europejskich, skoro już nie możemy wypracować swoich. Np. ze Skandynawów, gdzie od zawsze był i jest kapitalizm, ale państwo dba o swoich obywateli. Rynkowe zasady działalności gospodarczej nie muszą przecież wykluczać opieki państwa nad swoim społeczeństwem. Wręcz przeciwnie – powinny to państwo obligować do niej. Bo jeśli jest inaczej – po co to państwo? Mam przy tym nieodparte wrażenie, że nasi decydenci wzorują się na USA. W moim przekonaniu państwa fasadowej demokracji i swobód obywatelskich. Mogę się w tej ocenie mylić. Jeśli jednak mam rację, a wydaje mi się, że mam – jest to zły wzorzec. USA to kraj, w którym obowiązuje zasada – radź sobie sam. Czy o to nam chodzi ?! Jeśli tak – niech wszelcy ideowo natchnieni partyjniacy nie ronią fałszywych łez w sytuacji, kiedy bezradni wobec realiów polscy obywatele,
pozostawieni sami sobie, bez wsparcia państwa, nie potrafią sobie poradzić ze stworzoną przez to państwo rzeczywistością.

Należy tej części polskiego społeczeństwa realnie pomóc. Albo, bez zbędnej hipokryzji, stwierdzić – radźcie sobie sami. Mam jednak nadzieję, że ta druga możliwość nie wchodzi w rachubę. Tym bardziej, że my dopiero w tę drapieżną rzeczywistość kapitalistyczną wkraczamy. Nie pomogą w tym przecież śmieszne bale charytatywne nowobogaczy. Nie pomoże też charytatywna działalność do tego powołanych instytucji, z których część działa przede wszystkim na własną korzyść. Może pomóc jednak zmiana sposobu i sensu myślenia decydujących o naszej rzeczywistości.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto