Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

My blueberry... nightmare. Globalizacja dopadła Wong Kar Waia

Anna Winczakiewicz
Anna Winczakiewicz
Materiały promocyjne dystrybutora
Materiały promocyjne dystrybutora
Potrzebna jest Norah Jones, bo to słynna piosenkarka, Wong Kar Wai, bo to ceniony reżyser, Jude Law, bo to seksowny mężczyzna. Dodajmy parę pocałunków, odrobinę humoru i szczyptę muzyki soul, a otrzymamy dochodowe amerykańskie ciasteczko.

„Jagodowa miłość” („My blueberry nights”) to pierwszy flirt Kar Waia ze światem Hollywoodu. Nie ma tu Hongkongu, egzotycznego języka, azjatyckich postaci i niepokojących, nostalgicznych zdjęć. Zamiast tego dostajemy wczorajszą „jagodziankę”, której nadzienie jest mieszanką dorobku reżysera i oczekiwań hollywoodzkiej publiczności.

Komercyjnie „Spragnieni miłości”

Dając wiarę „The Washington Post”, podobno grająca główną rolę, Norah Jones nie wiedziała kim jest Kar Wai i podejrzewała, że współpraca dotyczyć ma płaszczyzny muzycznej. Chiński reżyser zobaczył w niej jednak „coś klasycznego i naturalnego zarazem”, a tego właśnie potrzebował. Norah wcieliła się w rolę zdradzonej Elizabeth, która układa swoje życie na nowo i szuka prawdziwej definicji miłości.

Porzucona przez chłopaka spędza noc pełną zwierzeń w kawiarni sympatycznego Jeremy'ego (Jude Law), by zaraz następnego dnia, ze smakiem jagodowego ciasta na ustach wyruszyć w podróż swego życia. Przemierza stany, serwuje drinki w pubach i poznaje ludzi równie nieszczęśliwych jak ona sama. Jej nowi towarzysze to zbuntowana hazardzistka Leslie (przefarbowana na blond Natalie Portman), policjant-alkoholik Arnie (świetny David Strathairn) i jego „eks” - Sue Lynn (seksowna, jak nigdy Rachel Weisz). Ich relacje opierają się na obserwacji Elizabeth: "Czasami traktujemy ludzi jak lustra, aby określić kim sami jesteśmy. I każde odbicie tworzy mnie coraz bardziej".

„The long way home” - śpiewała kiedyś Norah Jones

Pozornie mamy do czynienia z kinem drogi, gdzie każdy przystanek, człowiek i miejsce wpływa na rozwój głównej postaci. Tu jednak jest trochę inaczej – Norah pozostaje bierną obserwatorką, zgaszoną przez Portman czy Weisz, które swoimi osobowościami zajmują cały kadr. Nie trudno więc znużyć się historią panny Jones. Kar Wai broni się tym, co umie najlepiej, czyli poezją obrazu i dźwięku. Reżyser, który nie ukończył nigdy szkoły filmowej, z wykształcenia jest grafikiem, co na każdym kroku widać w pedantycznej kompozycji kadru, kolorów i barw. Choć zdjęcia Dariusa Khondji są niezłe - pokazują Amerykę z innej strony, w nocnym świetle, ozdobioną neonami i oglądaną przez szyby wystaw - i tu odczuwam niedosyt, doskonale pamiętając iskrzące emocjami obrazy z „2046”.

Klimat podtrzymuje muzyka - aksamitne zestawienie soulu, jazzu i R'n'B w wykonaniu Cat Power, Cassandry Wilson czy Amosa Lee. Te znane utwory w połączeniu z filmowym kadrem zachwycają na nowo. Nie zabraknie też samej Norah Jones w utworze „The Story”.

Quo vadis, Wong Kar Wai?

Wielu reżyserów, po latach spędzonych w obrębie jednego gatunku lub miejsca, decyduje się na zmiany, licząc na „powiew świeżości”. I tak David Fincher, który przyzwyczaił nas do brudnych, wgniatających w fotel scen z „Podziemnego kręgu” i obrazoburczych kadrów z „Siedem” - zabrał się za ekranizację romantycznej powieści z lat dwudziestych pt. „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”. W jego przypadku nowy film okazuje się nużącym zlepkiem melodramatycznych scen i niedokończonych wątków. Kiedy Woody Allen przeniósł się z Manhattanu do Londynu, zdziwienie fanów było ogromne, i o ile „Wszystko gra” ze Scarlett Johansson się obroniło, to kolejne produkcje (chociażby „Sen Kassandry”) straciły gdzieś Allenowski urok.

Twórcy poszukują. I nie zawsze znajdują dobre drogi. Gdyby ktoś rok temu stwierdził, że film Kar Waia będzie reklamowany jako hollywoodzka wzruszająca historia miłosna na Walentynki, to mało kto by w to uwierzył. A jednak tak się stało i widzowie ocenią, czy to nie „ślepa” uliczka.
„To zdarzyło się w ciągu jednej nocy”

Tak reżyser opisuje przygotowania do produkcji najnowszego filmu. Jego celem było odejście od dzieł wymagających lat przygotowań („2046” kręcone było przez 5 lat), na rzecz obrazu spontanicznego i współczesnego („Jagodową miłość” zrealizowano w 7 tygodni). - Chciałem przekonać się, jak określone tematy i wątki można przetłumaczyć na język innej kultury i przenieść w inny pejzaż – twierdzi Kar Wai. I może w tym tkwi przyczyna niepowodzenia? Może potrzeba było więcej czasu na dopracowanie dialogów i „zaiskrzenie” między postaciami? A może po prostu kręte uliczki Hongkongu mają klimat, którego nie można szukać nigdzie indziej na świecie?

Pierwsze recenzje wystawiła publiczność w Cannes, podczas otwarcia festiwalu. Chłodne przyjęcie skłoniło twórców do skrócenia i przemontowania filmu, ale to go nie uratowało. Największym rozczarowaniem jest toporna gra piosenkarki i monotonna akcja z aktorami w postaci wolnych elektronów zderzających się ze sobą bez większego sensu.

Dotychczasowy styl reżysera to lakoniczne dialogi i gra spojrzeniami oraz gestami – kino wielkich emocji „między słowami”. Tymczasem w „Jagodowej miłości” dialogi są obfite, a ich jedyne zadanie to pchnąć akcję do przodu. Widza przytłaczają „życiowe mądrości” z gatunku: „Gracza możesz pokonać, ale ze szczęściem nie wygrasz”, „Czasami, nawet mając klucz, niektórych drzwi nie otworzysz”. To niewątpliwie spłyca film do roli komedii romantycznej na piątkowy wieczór. I w tej kategorii „Jagodowa miłość” się sprawdza.

Premiera przewidziana jest na 13 lutego, czyli prawie na Walentynki.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto