MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Na koncercie w Lublinie grawitacja została pokonana

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Fifty Foot Woman
Fifty Foot Woman Natalia Skoczylas
Organizatorzy koncertu w lubelskim klubie Graffiti obiecywali, że w sobotę prawo grawitacji przestanie działać. Powiem więcej - tego wieczora Lublina nie imały się żadne prawa fizyki.

W klubie jest tylko kilkadziesiąt osób. Większość przyszła posłuchać lubelskich zespołów (właściwie jednego z nich, zdecydowanie najlepszego na tutejszej scenie), później być może z ciekawości przeżyć pozostałe. O ile ciekawość podobno "nie popłaca", na własnej skórze przekonali się, że czasem jednak warto.

Fifty Foot Womanto zespół z dwuletnim stażem i niemałymi już doświadczeniami na scenie. Chyba najbardziej jaskrawym był występ na wrocławskim Asymetry Festival, gdzie stanęli w szranki z kilkoma pieczołowicie wyselekcjonowanymi grupami w konkursie młodych zespołów. Nie udało im się co prawda zwyciężyć z Tides from Nebula, ale zebrali dobrą prasę i świetne opinie cenionych krytyków muzycznych, a przy okazji znaleźli się w jednym miejscu z gigantami takimi, jak 65daysofstatic, This Will Destroy You czy Baroness. Zasłużenie. Pokazali, że bas, gitara, perkusja i frontman-zwierzę sceniczne potrafią czynić cuda. Stonerowa pustynia dźwięków i kosmiczne melodie przeniosły mnie w przestrzeń eksplorowaną wcześniej przez znakomitości pokroju Screaming Trees czy Kyuss, ale z mocniejszym zacięciem.

W każdym dźwięku słyszalne jest, że to świadomi muzycy, którzy wypracowali swój styl i doskonale wiedzą, jak powinno się grać. Utwory Fifty Foot są interesujące pod każdym względem, od gadającego basu, różnorodnej i zaskakującej gitary (jest jedna, a robi przynajmniej za dwie, choć zestaw efektów wydaje się być raczej skromny), która przenosi pełne spektrum ciężkich brzmień, od typowych stonerów po te bliższe "post" gatunkom. A kiedy dodać do tego wokalistę rzucającego się po scenie (ewentualnie przepychającego publiczność w dzikim pogo) i zdzierającego z siebie koszulę, który śpiewa ciekawym, zachrypniętym i silnym wokalem (czasami kojarzącym się z Lemmim), dostajemy prawie godzinę czystej energii pod postacią świetnego występu. A to dopiero początek.

Elvis Deluxe to Warszawiacy wyglądający jak wyjęci z filmu o kierowcach wielkich amerykańskich ciężarówek, takie młode kowbojskie pokolenie. Tak sobie wyobrażam współczesnych kowbojów. W każdym razie MySpace Elvisów obiecuje glamrocki i psychodele, wyczyszczone, ciekawe kompozycje z odchyleniem w stronę stonerów, czasem z delikatnym, kontrastującym klawiszem. Kiedy zaczęli swój występ, nie były to żadne glam rocki, żadne półśrodki i oldschoolowe pieszczoty dla słuchu, ale ciężkie, rzetelne granie. Dwóch gitarzystów za pomocą swoich instrumentów (i wspomagających je kilku pedałów) prowadzili ze sobą dialog, którym rozpalili scenę. Było ciekawiej niż na płycie - czuli się swobodnie, muzyka była bardziej skondensowana i bliżej im było do Fifty Foot Woman tym upalnym natłokiem brzmień. Rock'n'roll w czystej postaci. Gdyby wokalista popisał się przy tym wszystkim głosem bardziej nieskazitelnym, niż w rzeczywistości się okazał, byłabym zawiedziona. Siła Elvis tkwi w autentyczności i pierwotnej energii. Nie sposób się było nudzić przez tą niespełna godzinę koncertu. Zaskoczenie wieczora nr 2.

Ale najlepsze przyszło na koniec

Koncert Tides From Nebula zaczął się około 23, idealna pora. Opowiedziałam wcześniej kilku nowo poznanym i niezorientowanym osobom, że należy być od początku, bo to jest zespół, który po prostu trzeba zobaczyć i przeżyć. Że warto, warto, warto.

Ku mojemu zaskoczeniu (i muzyków, jak się później okazało) na salę przyszła większość publiczności. Nie koniec na tym - tak niesamowitego skupienia nie spodziewałabym się nigdy. A już po drugim utworze atmosfera była po prostu idealna - milczeliśmy i w przerwach obdarzaliśmy muzyków salwami oklasków, zaczarowani i oniemiali. To, co ta czwórka pokazała na scenie, zadziwiło mnie o tyle, że potencjał płyty mógł został łatwo zmarnowany, gdyby cokolwiek się nie udało. A klęska wisiała nad tym występem od początku, bo kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki openera "Shall we?" i już zaczęło się robić magicznie, wszystkie piece zamilkły i muzycy stali zdezorientowani na scenie, zastanawiając się, co się stało i tłumacząc, że to po raz pierwszy.
Awaria szybko okazała się niegroźna i po konsultacji z publicznością znów usłyszeliśmy "Shall we?". Trudno jest opisać to, co wydarzyło się przez ten czas w klubie Graffiti. Nie dałabym sobie ręki uciąć, że byłam wtedy na miejscu, odbywałam raczej międzygwiezdną podróż w strumieniach dźwięków. Śmiem twierdzić, że to debiut roku i najlepszy w tym momencie polski zespół. Zarzuca się im wtórność, ale w tym trudnym i hermetycznym gatunku w pewnym sensie jest to nieuniknione. Podchodzę do nich bardziej naturalistycznie (tudzież racjonalistycznie) - poruszają się tak świadomie i z takim wdziękiem w tych regionach, że niejeden zagraniczny olbrzym może im tej gracji pozazdrościć. Nie ma w tej muzyce aż tyle patosu, częściowo jest on neutralizowany przez post-metalowe elementy, choć z etykietką post-metal raczej bym się kłóciła. Może w skojarzeniu z Pelican. To jednak przede wszystkim post-rock, urodziwy i technicznie wysokiej jakości. Czasami gitary wystrzelały potężnym grzmieniem i dźwięk wypełniał każdy milimetr sześcienny sali.

O tym, jak było świetnie, świadczy to, że zagrali dwa bisy po raz pierwszy w swoim życiu, i że pojawiła się cała "Aura" - łącznie z nigdy nie granym na żywo "Apricot" (tu po raz pierwszy i ostatni pojawił się wyraźny błąd któregoś z gitarzystów, mniejsza jednak z nim, bo utwór zabrzmiał bardzo dobrze) i "Svalbard", którego nie planowali zagrać w ogóle. To trzecie zaskoczenie było oczekiwane, ale i tak potężne. Jeśli w Polsce można tak grać, co więcej, po roku istnienia zespołu przebyć długą i trudną drogę, to pochopnie byłoby porzucać nadzieję w rodzimą scenę muzyczną. Poczekamy, zobaczymy. Ja z przyjemnością dam się zaskoczyć po raz kolejny.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jan Machulski i jego role

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto