Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nazywam się Wawrzyniec Bożydar Górski-wywiad z dyrektorem NCK

snaj
snaj
Dylemat tożsamości... „kiedy zastanawiam się kim jestem, myślę, że można mnie porównać do nietoperza; taki ni ptak ni ssak”. Wywiad z dyrektorem Nadbałtyckiego Centrum Kultury w Gdańsku Lawrencem Okey Ugwu.

Osobom interesującym się życiem kulturalnym, nieobce jest pana nazwisko, twórczość i osiągnięcia w tej dziedzinie. A te są na tyle znaczące, że nie sposób zachować ich tylko dla ograniczonego kręgu odbiorców. Jest pan Nigeryjczykiem
Urodziłem się w styczniu 1958 roku w mieście Onitsha. Jestem z narodu Ibo zamieszkującego południowo-wschodnie tereny Nigerii. Pochodzę z rodziny związanej z polityką i biznesem. Członkowie rodziny po linii męskiej, wykształceni na uczelniach krajowych i europejskich zajmowali eksponowane stanowiska rządowe. Mama, jedna z trzech żon mojego ojca Emanuela Onoja Ugwu była piękną kobietą o dość jasnej karnacji skóry. Poza zajęciami domowymi, prowadziła zakład krawiecki, zatrudniała ludzi, była więc też bizneswomen.

Nosi pan egzotycznie brzmiące nazwisko, czy istnieją polskie odpowiedniki poszczególnych jego członów?
Oczywiście, Lawrence to polski Wawrzyniec, Ugwu to góra, a Okey to skrót słowa Okechukwu, co znaczy dar Boży. Nazywam się Wawrzyniec Bożydar Górski.

Pana dzieciństwo przypadło na burzliwy okres w historii Nigerii. Co z tych czasów pan zapamiętał?
Kiedy miałem 2 lata, skończył się protektorat angielski, odzyskaliśmy wolność. Ojciec, porównując do struktur państwa polskiego, został wojewodą. Przeprowadziliśmy się do stolicy stanu. Kształciłem się w anglikańskiej szkole razem z dziećmi miejscowego establishmentu.
Spokojne życie przerwane zostało przez wojnę, która była następstwem zamachu stanu przeprowadzonego przez wojskowych narodu Ibo. Powstało niezależne państwo Biafra, na którego terenie leżały złoża naftowe. Nigeria nie godząc się na secesję, poddawała represji rodziny narodu Ibo, które w obawie o życie uciekały w rodzinne strony. Ponieważ nasze ojczyste ziemie leżały tuż przy granicy z Nigerią, znaleźliśmy się pod jej okupacją. Ojca, współpracującego z partyzantami, nigeryjskim żołnierzom wydali kuzyni. Pewnego wieczoru żołnierze zaatakowali nasz dom, w którym mieszkało utrzymywanych przez ojca około 30 osób, w tym siedemnaścioro mojego rodzeństwa. Rozpierzchliśmy się po ogrodzie ukrywając w krzakach manioku. Ojcu i mnie, jako najstarszemu synowi groziła śmierć; musieliśmy szukać bezpiecznego schronienia. Wówczas to ojciec oddał mnie pod opiekę matki prezydenta Biafry Chukwumeka Odumegwu Ojukwu. Choć nie byłem z własną rodziną, czasy te wspominam z rozrzewnieniem. Pani stała się moją drugą matką; uczyłem się i żyłem w dostatku.
Kiedy miałem 12 lat, wojna dobiegła kresu. Rodzina prezydenta wyemigrowała na Wybrzeże Kości Słoniowej, a ja, z woli ojca, musiałem wrócić do rodzinnych stron.

Dlaczego powiedział pan „musiałem”?
Ponieważ wojna poczyniła takie spustoszenia, że dom, życie trzeba było budować od nowa. Wśród ludzi panowała taka bieda, że moje obuwie – symbol luksusu – musiałem zdjąć, aby nie upokarzać innych dzieci. Wojna nie tylko straty materialne przyniosła. W czasie jej trwania zginęło milion ludzi, to było 15 procent społeczności Ibo.

Wkroczył pan w dorosłe życie, podjął studia pedagogiczne ze specjalizacją teatrologia, czyli śledząc pana drogę zawodową wybór trafiony?
W rezultacie tak, ale pragnieniem moim były studia prawnicze. Nawet dostałem się na Uniwersity of Wisconsin w USA, ale ojciec, niekwestionowany w rodzinie autorytet, nie wyraził zgody na wyjazd. Nie rezygnowałem; by opłacić studia, podjąłem pracę zarobkową i w 1982 roku złożyłem dokumenty w madryckiej uczelni. Zostałem przyjęty na wydział prawa.

Legitymuje się więc pan dyplomem prawnika?
Istotnie, ale nie w Madrycie go uzyskałem.

?...
Przypadek zrządził, że krótko przed wyjazdem spotkałem bliskiego kolegę, który usłyszawszy o moich hiszpańskich planach, wybór mój poddał w wątpliwość, równocześnie przedstawiając walory studiowania w Polsce, gdzie sam przebywał. Wkrótce znalazłem się w Polsce. Po załatwieniu formalności w Ministerstwie Oświaty w Warszawie, byłem w drodze do Gdańska. To był grudzień 1982 r. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłem bezlistne drzewa i oprócz szarości rozbielonej śniegiem, żadnych kolorów. Spacer nad morzem przypłaciłem przemrożeniem nóg. Wyprawa do sklepu po zimowe obuwie rozczarowała, nie miałem kartek. Na szczęście były Pewexy.

Początek znajomości z Polską nie był zbyt sympatyczny. A zderzenie z językiem polskim, przecież wykładowym na UG, pewno też nie było łatwe.
To prawda, ale nim rozpocząłem studia na UG, przez kilka miesięcy języka uczyłem się w studium językowym. Opanowałem program, ale to były zaledwie podstawy. Na wykładach w napięciu robiłem notatki w języku angielskim, ponieważ nie nadążałem zapisywać słów szybko mówiących wykładowców. Pracę magisterską z prawa morskiego obronioną na piątkę, pozwolono mi napisać w języku angielskim.
Studiując prawo polskie, miewałem wątpliwości, czy w Nigerii, gdzie obowiązuje common law, tu nabytą widzę spożytkuję.
Jak życie pokazało, nie miał pan okazji praktycznie tej wiedzy wykorzystać ani tu ani w Nigerii. Jeszcze na studiach rozpoczął pan „romans” z kulturą.
Rzeczywiście, od pierwszych dni pobytu w Polsce wpadłem w krąg muzyków i osób z nimi powiązanych zawodowo lub towarzysko. W Warszawie poznałem. m.in. Milo Kurtisa i Roberta Brylewskiego, który wprowadził mnie w środowisko artystyczne Trójmiasta. Przez nich poznałem swoją żonę Basię, wówczas studentkę Akademii Sztuk Pięknych.

Znaczy to, że siłą sprawczą trzymującą pana od 28 lat w Polsce jest kobieta!
Nie zaprzeczam – żona; wkrótce na świat przyszła córka Nenka, a później druga córka Tonna – miałem rodzinę. A rodzina u nas, to rzecz święta. Nie od razu zdecydowałem się pozostać. W tym czasie w Polsce nie było łatwo. Zamierzałem wrócić z rodziną do Nigerii i zająć się biznesem. Tam miałem oparcie w rodzinie, która ułatwiłaby mi stabilizację materialną. Przez jakiś czas przebywałem w kraju, nawet poczyniłem przygotowania do uruchomienia swojego biznesu (hodowla krewetek), jednak brak większej gotówki zniweczył plany. Studia w Polsce kosztowały, byłem zadłużony wobec uczelni, nie mogłem odebrać dyplomu i podjąć studiów doktoranckich, o jakich myślałem. Musiałem zarabiać; pracowałem fizycznie, nawet na zmywaku w Berlinie. Przeżyłem tam upadek muru berlińskiego, a po tym wydarzeniu wróciłem do Polski.

Wtedy to zapadła decyzja o urządzeniu się w Polsce?
Właśnie wtedy, bo i tu powstał już klimat sprzyjający założeniu działalności gospodarczej. Pierwszym moim przedsięwzięciem biznesowym, było sprowadzanie orzeszków ziemnych z Nigerii. Jednak po dziesięciu latach, chińska konkurencja pokonała mnie. Zaangażowałem się więc w rozwój wcześniej już założonego biura turystycznego Safari Travel. Biuro nasze, jako pierwsze w Polsce organizowało wyjazdy na safari.
Próbowałem też, w ramach innej mojej firmy „sprzedawać” afrykańskie klimaty, jak muzykę, regionalne potrawy, czy organizowanie konkursów wiedzy o Afryce.
Zaabsorbowany sprawami bytowymi, znajdował pan jednak czas na realizację swoich licznych pasji artystycznych. Jest pan znany jako poeta, pedagog, muzyk, aktor, prezenter telewizyjny, animator kultury.
Jak pan to godzi?
Dotychczas mi się udaje; niestety cierpi na tym życie rodzinne. Na szczęście żona jest wyrozumiałą osobą, zna ten rodzaj pracy, bo sama działa na niwie sztuki – jest plastyczką.
Poza tym, moja aktywność w wymienionych przez panią segmentach, nie przebiega równocześnie. Tak, często zobowiązania nakładają się, ale przy precyzyjnej organizacji czasu, daje się pogodzić.

Nie jest tajemnicą, że pracuje pan tu nieraz do późna. W ubiegłym roku omal nie przypłacił pan życiem swojej sumienności; strzelano w okna pana gabinetu.
Rzeczywiście, to było w maju ub. roku, kula śmignęła obok mojej głowy i utkwiła w ścianie. Do dziś sprawców nie ustalono. Wiadomo tylko, że kulę wystrzelono z pistoletu jakim posługiwały się radzieckie służby bezpieczeństwa.

Skłania się pan ku opinii, że incydent był chuligańskim wybrykiem…?
Wolę tak myśleć, już kiedyś ktoś dopuścił się wobec mnie chuligańskiego wyczynu. W 1998 roku w Gdańsku, zdemolowano mi zaparkowane pod blokiem auto, „ozdabiając” je napisem „Dzikus do dżungli, won do Afryki”.

Tak, ze smutkiem stwierdzam, że w naszym społeczeństwie obecne są grupy ludzi nie akceptujące „inności”, nie tylko rasowej.
Myślę, że wynika to z ignorancji, zamknięcia się we własnym, specyficznie pojmowanym świecie wartości. Nie przenoszę tego na ogół.

W takim razie proszę powiedzieć jak pan widzi Polaków, jakie cechy panu się podobają, a jakie drażnią?
Podoba mi się wasza spontaniczność, natomiast – może nie drażni – ale dziwi malkontenctwo, pesymizm oraz generalnie brak na twarzach uśmiechu.
To proszę powiedzieć jaki pan jest, tak „od środka”. Gwiazdy o panu mówią, że jest pan otwarty na ludzi, zawsze pomagający potrzebującemu, wszechstronnie uzdolniony, lubiący się uczyć, cierpliwy i spokojny, uwielbiający życie towarzyskie.
O sobie trudno mówić, myślę, że gwiazdy dość dobrze mnie określiły. Też powiedziałbym, że jestem pogodny, spolegliwy, sprawiedliwy, kocham życie. Zawsze pamiętam o tym, aby nie krzywdzić innych, bo sumienie nie pozwoliłoby mi spokojnie żyć.

Tu wtrącę, że pracownicy NCK szanują i lubią pana, a zwierzchnictwo ceni za umiejętność zgodnej współpracy, za zaangażowanie i kompetencje. W okresie pana szefowania NCK, unormowały się rozchwiane stosunki interpersonalne, a działalność placówki jest zauważana i doceniana przez mieszkańców i gości.

Czy oprócz powszechnie znanych pana pasji, są jeszcze jakieś nieodkryte przed nami?
Oj, chyba tak! Tylko wtajemniczeni wiedzą, że uwielbiam gotować. Robię to z całym pietyzmem. Przygotowywanie potraw sprawia mi dużą frajdę, a jeśli jeszcze domownicy lub goście spożywają to z apetytem – pełna satysfakcja!

Zapytam więc jeszcze, jaką potrawę pan lubi, jaka najbardziej smakuje?
Na pewno nie zna jej pani. To nasza regionalna potrawa wegetariańska sporządzana z ziemniaków jam, groszku, fasolki szparagowej z dodatkiem oleju palmowego, przyprawiona na ostro – pycha!

Nie mówiliśmy o planach zawodowych, osobistych, czy interesuje się pan polityką?
Pochodzę z rodziny mocno tkwiącej w polityce od kilku pokoleń. W rodzinie byli członkowie parlamentu, burmistrzowie miast, a nawet mój młodszy brat „siedzi” w polityce. Ja natomiast, nie jestem zainteresowany tą stroną życia publicznego. Z wykształcenia jestem prawnikiem i jeśli kiedyś stąd odejdę, widziałbym się w jakiejś europejskiej instytucji działającej w sferze kultury lub w dyplomacji.
Osobiste plany sprowadzają się głównie do zapewnienia wykształcenia dzieciom, zabezpieczenia spokojnej starości ojcu oraz zadbania o godne życie mojej rodziny.

I na koniec, jakie miewa pan sny, bywa pan w nich w Nigerii, czy w Polsce?
Pytanie nietypowe, ale i odpowiedź będzie podobna. Śnię w Polsce o Nigerii i odwrotnie, ale to chyba normalne u każdego, że w snach gdzieś się bywa. Moje, niekiedy odbiegają od normy; są prorocze. Bywa, że w realu coś gubię lub „dobrze” schowam i nie potrafię sobie przypomnieć gdzie. We śnie widzę gdzie ten przedmiot jest, budzę się i odnajduję w miejscu podanym we śnie. Podobnie potrafię wyśnić czekające mnie, czy bliskich zdarzenia.

Jestem pod wrażeniem… to wyznanie …
Pięknie dziękuję za rozmowę, życzę wielu jeszcze interesujących dokonań i satysfakcji z nich.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto