Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nie głosuj na program, głosuj na ludzi

Redakcja
Większość polskich partii politycznych jest niezdolna do realizacji jakiegokolwiek programu. Dlatego głosowanie na którąkolwiek z nich ze względu na obietnice ma mały sens. Lepiej poprzeć tę partię, która daje szanse na to, że w ogóle zrobi cokolwiek.

W dobrze działających demokracjach obywatele mają do wyboru różne programy polityczne i różnych kandydatów na przywódców. W Polsce mamy trzy liczące się ugrupowania: LiD, Platformę Obywatelską i PiS. Ale czy rzeczywiście jest to wybór między trzema sensownymi programami, między trzema grupami osób zdolnych do przywództwa?

W roku 2003, pod rządami polityków, którzy dziś tworzą LiD, Sejm wprowadził podatek liniowy ze stawką 19 proc. dla przedsiębiorców, a tym samym obniżył podatki dla wielu ludzi zamożnych. W roku 2004, w czasie tej samej kadencji, Sejm uchwalił zwiększenie podatków dla bogatych (podwyższona stawka 50 proc.). A w roku 2005, ciągle w tym samym układzie politycznym, Mirosław Gronicki, minister finansów w rządzie Marka Belki, zaproponował podatek liniowy na zasadzie "trzy razy 18 proc." (VAT, CIT i PIT ze stawką 18 proc.; zobacz tu), czyli rozwiązanie niemal żywcem przepisane z programu Platformy Obywatelskiej.
A więc politycy LiD miotają się między lewicowym pomysłem wysokich podatków dla bogatych, a właściwą prawicy koncepcją podatku liniowego, korzystnego dla bogatych.

Jak PiS realizuje swój program?

W programie wyborczym z roku 2005 PiS obiecał zupełnie nowy system finansowania służby zdrowia: zamiast NFZ, finansowanie z budżetu państwa. Ale po wyborach PiS-owi udało się pozyskać profesora Religę, który się z tym nie zgadzał. Pomysł więc upadł, a PiS porzucił ten punkt swojego programu.

PiS obiecywał także obniżenie maksymalnej stawki podatkowej z 40 proc. do 28 proc. Po wyborach z pomysłu zrezygnowano, a w zamian Sejm uchwalił cięcia składek na ZUS. Być może takie cięcia nie są gorszym rozwiązaniem niż obniżka podatków, jednak nie zmienia to faktu, że PiS zrobił co innego, niż obiecał w roku 2005.

PiS uważa się za partię katolicką i popiera ochronę życia, a antyklerykalny SLD popiera prawo do aborcji... ale to wszystko - to tylko słowa. Gdy SLD był u władzy, nie zliberalizował ustawy antyaborcyjnej, chociaż wcześniej to obiecał. PiS z kolei w żaden sposób z aborcją nie walczy, a jego posłowie głosowali przeciwko wzmocnieniu konstytucyjnej ochrony życia.

Program PiS mówi o pomocy dla biednych dzieci, szczególnie na wsi, a jednym z większych problemów polskiej wsi jest brak przedszkoli. Ale z powodu sporów między PiS a LPR Sejm nie uchwalił niezbędnej ustawy o szkolnictwie, skutkiem czego wiele małych wiejskich przedszkoli zostało zamkniętych we wrześniu 2007 (zobacz
tu)
.

Takich przykładów jest wiele. Tak wiele, że głosowanie na partie polityczne według programów jest w Polsce praktycznie pozbawione sensu.

A jednak różnice między LiD, PO i PiS są, i to wielkie. Są to różnice w uczciwości i zdolności do rządzenia.

I tu najgorzej wypada PiS. PiS obiecywał odnowę moralną, a uczynił wicepremierem wielokrotnego przestępcę Andrzeja Leppera.

PiS obiecywał 3 miliony mieszkań. I nic.

PiS obiecywał tanie państwo, ale stworzył dwa dodatkowe ministerstwa, aby dać posady swym sprzymierzeńcom politycznym z LPR. Prezydent Kaczyński obiecywał uaktywnienie polityki zagranicznej, ale nie jest w stanie nawet mianować ambasadorów. Obecnie (stan na połowę sierpnia) 22 stanowiska ambasadorów są nieobsadzone, w tym ambasady we Francji oraz w Portugalii, kraju przewodniczącym Unii Europejskiej.

Sztandarowymi punktami programu wyborczego PiS z roku 2005 były dekomunizacja i wzmożona lustracja. PiS proponował nawet pozbawienie byłych SB-ków i działaczy PZPR niektórych praw obywatelskich. A co wyszło? W rządzie i wśród jego najbliższych współpracowników jest wielu byłych działaczy reżimu komunistycznego, na przykład Wojciech Jasiński, Zbigniew Wasserman, Janusz Kaczmarek (niedawno zdymisjonowany) oraz Andrzej Kryże, w PRL reżimowy sędzia, a dziś bliski współpracownik Zbigniewa Ziobry.

Ustawy deubekizacyjnej, która miała uderzyć w byłych funkcjonariuszy bezpieki, nie uchwalono. Uchwalono za to trzy ustawy, które miały na celu reformę lustracji, a były w dużym stopniu niezgodne z Konstytucją i wprowadziły do lustracji gigantyczny bałagan o ustawach lustracyjnych czytaj tu).

W czasie rozprawy przed Trybunałem Konstytucyjnym poseł PiS Mularczyk kłamał na temat haków, które rzekomo znalazł w IPN na dwóch sędziów Trybunału, i tym sposobem doprowadził do ich wyłączenia z udziału w postępowaniu. Tym samym Mularczyk dokonał praktycznego pokazu tego, jak można wykorzystywać lustrację do brudnej gry hakowej. W ten sposób zniechęcił wiele osób do lustracji.

O innych niespełnionych obietnicach PiS czytaj tu.

Lewica i Demokraci

Brak jedności: Ważnym składnikiem LiD jest Partia Demokratyczna. Do tej partii należą liberałowie Marek Belka i Jerzy Hausner, zwolennicy podatku liniowego. Kandydatką Demokratów na prezydenta była Henryka Bochniarz, przewodnicząca związku pracodawców Lewiatan. W kwestiach gospodarczych Partia Demokratyczna jest więc wyraźnie prawicowa.

Ale w skład LiD wchodzi też Unia Pracy, partia wyraziście lewicowa, która nawiązuje do ruchu socjalistycznego, a w liberalizmie gospodarczym widzi przede wszystkim zagrożenie dla praw pracowników.

Przywódcy Partii Demokratycznej ostro krytykują główny składnik LiD, jakim jest SLD. Na przykład wiceprzewodniczący Demokratów Marcin Święcicki pisze w portalu demokraci.pl:

Przygotowanie wspólnego programu trzech partii lewicowych i Partii Demokratycznej [...] stanowi poważne wyzwanie. [...] SLD dopatruje się przyczyn porażki nie w głębokim kryzysie swego wizerunku publicznego, ciągu afer, rozbiciu wewnętrznym, wrażeniu przyzwolenia na łapówkarstwo i kolesiostwo, ale w łagodnej próbie naprawy finansów publicznych, zwanej planem Hausnera, który SLD przyjęła ze zgrzytaniem zębów, ale i tak nie zdołała już przeprowadzić.

(artykuł "LiD - czy istnieje wspólny mianownik", bez daty, http://demokraci.pl/index.php?do=artykuly&navi=0001,0010&).

Jan Lityński, przewodniczący rady politycznej Demokratów, pisze na tymże portalu:

[...] konstytucja SLD to zawoalowana rehabilitacja PRL-u i narzuconego Polsce systemu. I tego nie można zaakceptować. [...] SLD-owski tekst jest pełen pompatycznego pustosłowia. [...] Przypomina to nieco formułę "porozumienia i walki" zaproponowanej w kolejnym etapie stanu wojennego. Lecz jeszcze bardziej nasuwają się skojarzenia z językiem PIS-u.

(artykuł "Konstytucja SLD - było strasznie jest śmiesznie", też bez daty, http://demokraci.pl/index.php?do=artykuly&navi=0001,0010&).

PZPR z dodatkiem Solidarności, pod wodzą Kwaśniewskiego: LiD ma wśród swoich przywódców kilku czołowych działaczy Solidarności z lat osiemdziesiątych. Ale ma też wielu aparatczyków dawnej PZPR. Wielu ludzi uważa taki stan rzeczy za dobry: współpraca dawnych solidarnościowców i dawnych PZPR-owców wygląda na jakąś piękną zgodę narodową. Ale gdy spojrzymy z bliska, sprawy wyglądają inaczej.

PZPR doszła do władzy po trupach tysięcy Polaków, dzięki dominacji Związku Radzieckiego i dzięki represjom stalinowskim. Aparatczycy PZPR, to ludzie, którzy w czasach PRL zamiast uczciwej pracy wybrali karierę w tej organizacji i tym samym służyli nieprawowitej władzy, a nie Polsce. Żyli w zakłamaniu - bo bez tego nie można było robić kariery partyjnej. Dziś główną gwiazdą LiD jest jeden z nich, Aleksander Kwaśniewski.

Kwaśniewski porzucił studia na Uniwersytecie Gdańskim na krótko przed końcowymi egzaminami. Dzięki temu mógł trochę szybciej rozpocząć karierę w PZPR, ale za to nie uzyskał ani magisterium, ani nawet absolutorium. A w biurokratycznym systemie PRL dyplom liczył się często bardziej niż rzeczywiste umiejętności. Nieukończenie studiów oznaczało odcięcie Kwaśniewskiego od możliwości normalnej pracy zgodnej z jego uzdolnieniami. Tym sposobem z własnego wyboru Kwaśniewski stał się nie tylko aparatczykiem, ale też niewolnikiem partii.

W pierwszych latach wolnej Polski Kwaśniewski systematycznie kłamał na temat swoich studiów. W oficjalnych dokumentach określał się od roku 1991 jako absolwent Uniwersytetu Gdańskiego (czyli przypisywał sobie absolutorium), a od roku 1993 tytułował się magistrem. W czasie wyborów prezydenckich w roku 1995 wielokrotnie podkreślał, że ma tytuł magistra. Doprowadziło to do słynnego wyroku, w którym Sąd Najwyższy jednogłośnie stwierdził, że Kwaśniewski bezprawnie przypisał sobie wyższe wykształcenie (ale to stwierdzenie nie doprowadziło do unieważnienia wyborów).

W roku 1993 w swym oświadczeniu majątkowym Kwaśniewski zataił, że wraz z żoną jest akcjonariuszem towarzystwa ubezpieczeniowego Polisa. Udziałowcami Polisy byli politycy i organizacje związani z PZPR, była to więc typowa spółka postkomunistyczna. Polisa służyła między innymi do nielegalnego przejmowania pieniędzy państwowych.

W roku 2005, jako prezydent, Kwaśniewski ułaskawił bez słusznego powodu, pomijając normalne procedury, polityka SLD Zbigniewa Sobotkę. Sobotka był skazany na 3,5 roku bezwzględnego więzienia za tzw. aferę skierniewicką, czyli za przekazywanie tajnych informacji o działaniach policji przestępcom, powiązanym z politykami. To, w co uwikłany był Sobotka, powszechnie określa się jako powiązania mafijne.

Odchodząc z urzędu prezydenta, Kwaśniewski uzyskał od kancelarii prezydenta (czyli od samego siebie) najem państwowego lokalu w centrum Warszawy za mniej niż jedną dziesiątą ceny rynkowej (zobacz tu).

Czy to wszystko znaczy, że o Kwaśniewskim nie można powiedzieć dobrego słowa? Wręcz przeciwnie: Kwaśniewski był w PRL aparatczykiem o błyskotliwej karierze, a w wolnej Polsce przez 10 lat popularnym prezydentem. Takich sukcesów nie może uzyskać człowiek z samymi wadami. Kwaśniewski ma wiele zalet, między innymi jest inteligentny i politycznie bardzo zręczny, umie świetnie negocjować, umie zmieniać poglądy stosownie do oczekiwań otoczenia.

Takiego właśnie przywódcę - utalentowane i zręczne zero moralne - wybrał sobie LiD.

Co z tego wynika?

LiD byłby zapewne w stanie zarządzać Polską lepiej niż dziś rządzi PiS, chociażby dlatego, że nie ma tam braci Kaczyńskich, z ich patologiczną żądzą władzy i wymaganiem posłuszeństwa od wszystkich wokół.

Ale na tym kończą się zalety tego ugrupowania. Polska potrzebuje reform gospodarczych, a trudno sobie wyobrazić, że odważne reformy prowadzić będzie ugrupowanie, które stanowi zlepek antyliberalnej lewicy i Partii Demokratycznej o liberalnych poglądach na gospodarkę. Trudno będzie o skuteczną politykę antykorupcyjną pod wodzą Aleksandra Kwaśniewskiego, człowieka zamieszanego w wiele działań nieuczciwych.

Trudno wyobrazić sobie jakiekolwiek spójne działania ze strony ugrupowania, w skład którego wchodzą postkomunistyczny SLD oraz powstała na korzeniach solidarnościowych Partia Demokratyczna, która wobec SLD używa określeń takich, jak "ciąg afer", "stan wojenny" czy "język PiS-u".

O Platformie Obywatelskiej

Problemy ze skutecznością i z wyrazistością: O wadach i błędach Platformy Obywatelskiej, rzeczywistych czy pozornych, mówi się ciągle. Z rzeczywistych błędów najpoważniejsze chyba, to kiepskie promowanie liberalizmu gospodarczego w poprzedniej kampanii wyborczej oraz, do niedawna, dziwnie łagodny stosunek do braci Kaczyńskich.

Słabe promowanie liberalizmu: Platforma Obywatelska miała trudności z kampanią wyborczą w roku 2005 przede wszystkim ze względu na swój liberalny program gospodarczy.

Taki program daje bowiem bezpośrednie i oczywiste korzyści przede wszystkim przedsiębiorcom i ludziom szczególnie zamożnym, których jest stosunkowo niewielu. Korzyści dla zwykłych, niebogatych pracowników (czyli dla większości wyborców) też są: liberalne reformy wywołują napływ kapitału i rozwój przedsiębiorczości, a przedsiębiorcy potrzebują coraz więcej pracowników. Skutkiem tego spada bezrobocie, rosną pensje i poprawiają się warunki pracy. Ale są to korzyści pośrednie, które przychodzą z opóźnieniem. Dla wielu wyborców są one niezrozumiałe. Trudno jest przekonać do nich ludzi i przezwyciężyć strach przed liberalizmem w kraju, w którym pokutuje jeszcze przywiązanie do socjalistycznej zasady "czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy".

Platforma temu trudnemu zadaniu nie sprostała: nie odpowiedziała na spoty wyborcze ze spadającym misiem, nie wyjaśniła, dlaczego Polska liberalna z podatkiem liniowym będzie lepsza, niż Polska socjalistyczna zwana przez PiS "Polską solidarną".

Słaba walka z Kaczyńskimi: W czasie kampanii wyborczej w roku 2005 Platforma nie umiała skutecznie zaatakować braci Kaczyńskich. Potem, pod rządami PiS, walczyła z wieloma szkodliwymi pomysłami Kaczyńskich, ale nie ze wszystkimi. Na przykład raport Macierewicza, który spowodował paraliż polskiego wywiadu wojskowego, spotkał się z ostrą odpowiedzią Platformy, znaną jako raport Biernackiego. Ale PO nie sprzeciwiła się powołaniu CBA, co oznacza, że nie rozumiała wówczas, iż ta instytucja była pomyślana przez Kaczyńskich jako broń do brudnej walki politycznej.

Platforma zmarnowała jedną szczególnie dobrą okazję do ataku na PiS: przed drugą turą wyborów prezydenckich Jacek Kurski, eksponowany współpracownik Lecha Kaczyńskiego, opowiedział o podejrzeniach, że Józef Tusk, dziadek Donalda, ochotniczo służył w Wehrmachcie. Prawda jest taka, że Józef Tusk był najpierw więziony w niemieckim obozie koncentracyjnym, następnie przez dwa miesiące był żołnierzem Wehrmachtu, po czym zdezerterował i wstąpił do polskiej armii; nie ma żadnych podstaw, by sądzić, że ten znany z patriotyzmu Polak był w Wehrmachcie ochotnikiem (więcej tu).

Wielu Polaków w czasie ostatniej wojny zostało wcielonych do armii niemieckiej. Jest to powszechnie uznawane za wielkie cierpienie i upokorzenie dla tych osób, a nie za akt zdrady z ich strony. Przedstawiając wcielenie do Wehrmachtu jako coś haniebnego, sztab Kaczyńskiego obraził tych licznych Polaków, których to nieszczęście dotknęło. Platforma mogła tę obrazę wykorzystać, by zadać potężny cios Kaczyńskiemu.

Aby zrozumieć, jak wielką okazję przegapił sztab Donalda Tuska, warto przypomnieć debatę przed amerykańskimi wyborami prezydenckimi w roku 2004: wówczas kandydat John Kerry publicznie wspomniał o homoseksualizmie Mary Cheney, córki wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Kerry nie wyjawił żadnej tajemnicy (homoseksualizm Mary Cheney jest od dawna znany), a więc w zasadzie nie zrobił nic złego. Ale rodzina Cheney zareagowała z odpowiednio wyreżyserowanym oburzeniem i skutecznie przedstawiła wypowiedź Kerry'ego jako obrzydliwy atak na życie prywatne. Sprawa stała się decydującym ciosem, który pogrążył Kerry'ego i poprowadził George'a Busha do zwycięstwa (o tej sprawie więcej tu).

Platforma Obywatelska dostała z kilkutygodniowym wyprzedzeniem przeciek o planowanej wypowiedzi Kurskiego (autor może zaświadczyć o tym z całą pewnością). Platforma mogła więc sprawdzić fakty zawczasu i przygotować druzgocącą odpowiedź: pokazać, jak Kurski kłamie przedstawiając służbę Józefa Tuska w Wehrmachcie jako ochotniczą, jak Lech Kaczyński nie rozumie wojennych losów Polaków i cynicznie wykorzystuje cudze cierpienie. Platforma miała w ręku broń, by zniszczyć Lecha Kaczyńskiego tak, jak George Bush i rodzina Cheney zniszczyli Kerry'ego. Ale go nie zniszczyła.

Tusk jak Kerry By oceniać błędy Platformy, porównajmy działania PO sprzed dwóch lat z przebiegiem kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych w roku 2004.

Jak wspomnieliśmy, George Bush wygrał owe wybory między innymi dlatego, że jego sztab po mistrzowsku wykorzystał niefortunną wypowiedź Kerry'ego. Ale do zwycięstwa przyczyniły się też inne działania: ludzie Busha utworzyli Swift Boat Veterans for Truth, grupę mającą na celu podważanie dokonań Kerry'ego w czasie wojny w Wietnamie (Kerry dowodził tam łodzią patrolową, był kilkakrotnie ranny i został odznaczony). Ten element kampanii był podwójnie niemoralny: opierał się na przeinaczaniu faktów i był fałszywie przedstawiany jako oddolna inicjatywa niezależna od ludzi Busha.

Podobnie jak Tusk nie umiał skutecznie odwrócić przeciw Kaczyńskiemu afery ze swoim dziadkiem, Kerry nie umiał obrócić przeciw Bushowi kampanii oszczerstw, którą ten rozpętał. W sumie te oszczerstwa, mimo swej moralnej ohydy, raczej Bushowi pomogły.

Tak więc wybory prezydenckie wygrał kandydat na tyle sprytny, aby skutecznie oczernić przeciwnika. A przegrał ten, który dał się oczernić, a do tego pozwolił obrócić przeciw sobie stosunkowo niewinną wypowiedź naruszającą czyjeś życie prywatne. Przy takim porównaniu Platforma Obywatelska i Donald Tusk wcale nie wypadają źle.

Jeśli porównamy Tuska do Kerry'ego, to błędy obu kandydatów są w jakimś sensie podobne: obaj stali się ofiarą oszczerstw, obaj nie umieli obrócić tych oszczerstw przeciw ich autorom.

Dodajmy inne podobieństwo: John Kerry i jego Partia Demokratyczna początkowo poparli wojnę w Iraku, gdyż chcieli sprawić wrażenie, że w tej sprawie naród amerykański popiera swego prezydenta ponad podziałami (nie było wtedy jeszcze jasne, że wojna okaże się niezwykle trudna i że administracja Busha będzie ją prowadzić nieumiejętnie). To początkowe poparcie zmniejszyło wiarygodność Kerry'ego, gdy później, w kampanii prezydenckiej, krytykował on wojnę.

Ta sprawa przypomina poparcie PO dla utworzenia CBA. Tu także poparcie wynikało z chęci pokazania, że w priorytetowej dla wielu Polaków sprawie walki z korupcją istnieje poparcie ponad podziałami dla prezydenta i rządu. A dziś to pochopne poparcie zmniejsza wiarygodność PO.

Jeśli porównamy Platformę do Busha zamiast do Kerry'ego, to Platforma też nie ma powodu, by się wstydzić. To prawda, że prezydent Bush i jego sztab prowadzą grę polityczną w sposób wybitny (chociaż nie zawsze uczciwy), a Platformie do tego daleko. Ale co z tego? Bush wykorzystał swe talenty polityczne do tego, by uzyskać poparcie społeczne dla wojny, której nie umie wygrać i która zresztą, dwa lata później, doprowadziła jego partię do klęski wyborczej. Błędy Platformy są niczym w porównaniu do takich szkód politycznych.

Platforma ma swoje zalety: Ale Platforma Obywatelska ma również zalety. Pierwszą z nich jest rozsądny program. Platforma proponuje więcej liberalizmu gospodarczego i niższe podatki. Tego rodzaju reformy rozbudziły już gospodarki wielu krajów.

PO silnie dąży do wprowadzenia w wyborach do Sejmu jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW), czyli systemu, w którym każdy okręg wybiera tylko jednego posła - tego, który uzyskał tam większość głosów.

Wprowadzenie JOW w miejsce istniejącego systemu proporcjonalnego mogłoby bardzo pomóc w oczyszczeniu polskiego życia politycznego, przede wszystkim dlatego, że przy tym systemie koalicje tworzy się przed wyborami, na oczach wyborców. Koalicje te są siłą rzeczy trwałe: gdy dany poseł uzyska większość i zostanie wybrany dzięki poparciu takich czy innych sił politycznych, przez całą kadencję nie ma sposobu, by mu to poparcie odebrać. Jest to znacznie lepsze od systemu proporcjonalnego, w którym różne małe partie są obecne w Sejmie i handlują swym poparciem dla rządu. Handel ten odbywa się bez kontroli ze strony wyborców, czasem nawet w pokoju hotelowym Renaty Beger. I może trwać bez przerwy, gdyż raz udzielone poparcie można w każdej chwili wycofać.

Platforma Obywatelska ma w swych szeregach wielu ludzi, którzy mają dostateczne kompetencje i przymioty moralne, by rządzić Polską. Wśród najważniejszych osób w Platformie nie ma byłych aparatczyków PZPR. Są za to osoby takie, jak Julia Pitera, specjalistka od kwestii korupcji, która walnie przyczyniła się do oczyszczenia Platformy i życia politycznego w ogóle z tzw. układu warszawskiego. Jest Hanna Gronkiewicz-Waltz, specjalistka od prawa bankowego, była prezes NBP. Jest Marek Biernacki, działacz podziemnej Solidarności i dobry prawnik, który systematycznie i skutecznie recenzuje działania PiS dotyczące policji czy służb specjalnych. Jest Bogdan Zdrojewski, poprzednio przez 11 lat ceniony i skuteczny prezydent Wrocławia.

Kompetentnych i uczciwych ludzi, którzy po prostu nadają się do rządzenia Polską, jest w Platformie wielu.

Podsumowanie, czyli mamy jasność

Z powyższego przeglądu wyłania się bardzo jasna hierarchia ugrupowań politycznych. Na samym dole jest Prawo i Sprawiedliwość, partia niezdolna do realizacji jakiegokolwiek programu, za to zdolna do niszczenia tego, co już mamy.

Wyżej stoi LiD. LiD jest wewnętrznie skłócony na tyle silnie, ma w swoich szeregach tak wielu ludzi o niskich standardach moralnych, że nie nadaje się do realizacji żadnego śmiałego programu naprawy Polski. Ale LiD zapewne mógłby przynajmniej poprawnie zarządzać.

Powyżej LiD stoi Platforma Obywatelska, która ma ciekawy program reform i ludzi zdolnych do dobrego rządzenia. Wewnątrz partii nie ma sporów tak ostrych, jak te istniejące w LiD, jest dość zgody, aby realizacja śmiałego programu była możliwa.

Platforma Obywatelska robi poważne błędy. Ale gdy się te błędy przeanalizuje, okazują się one w ostateczności podobne do tych, które robią najważniejsi politycy amerykańscy.

Jeśli Platforma Obywatelska wygra wybory, to czy będzie rządzić dobrze? Czy rzeczywiście uda jej się zrealizować swój program i czy ten program przyniesie Polsce wiele dobrego? To wszystko oczywiście nie jest pewne, ale przynajmniej jest duża nadzieja, ze tak będzie. W przypadku dwóch pozostałych partii takiej nadziei brak.

Dobrze by było, gdybyśmy mieli w Polsce wybór między dwoma (albo i więcej) różnymi programami politycznymi, proponowanymi przez ugrupowania zdolne do ich realizacji. Takiego wyboru na razie nie ma. Tego można żałować, ale można się też cieszyć, że mamy chociaż jeden sensowny program i chociaż jedną partię polityczną wartą poparcia.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto