16 września 1975 roku kolonia australijska Papua - Nowa Gwinea uzyskała niepodległość. Historia tej niepodległości jest niezwykle ciekawa. Przede wszystkim to niepodległość niechciana. Większość mieszkańców Papui nie chciała stać się niezależnym krajem. Wprost przeciwnie mieli (i mają do dzisiaj) żal do Australijczyków, że ich zostawili. Niektórzy dodają z nostalgią: „to nasza wina, byliśmy dla nich przyczyną zbyt wielu problemów”.
Uzyskanie niepodległości
Samo przygotowanie do uzyskania niepodległości było niezwykle chaotyczne i bez jakiegoś planu. Kiap – oficer rządu Australii w Papui – Nowej Gwinei miał za zadanie wyjaśnić swoim podopiecznym, że ich kraj stanie się wolnym i niepodległym. Było jednak w tym temacie wile nieporozumień i niedomówień. Najbardziej powszechne nieporozumienie wynikało z niezrozumienia języka. Australijczycy obiecywali dać Papuasom niepodległość (angielskie „independence”), ale Papuasi zrozumieli, że mają dostać majtki (angielskie „underpants”). 16 września 1975 roku całe grupy niedoinformowanych ludzi zbierały się przed dotychczasowymi urzędami administracji australijskiej i czekali na obiecane majtki. Byli bardzo rozczarowani, kiedy dowiedzieli się o swoim błędzie.
Papuaska niepodległość dzisiaj
Do dzisiaj trwa to niezadowolenie i poczucie, że zostali oszukani i porzuceni. Fakt, że Papua nie była gotowa do uzyskania niepodległości i demokracji widać na każdym kroku. Za czasów australijskich był to kraj bardzo szybko się rozwijający (co nie dziwi, jeśli się weźmie pod uwagę ilość posiadanych przez Papuę surowców naturalnych). Trzydzieści trzy lata niepodległości to czas cofania się. W miejscach, gdzie były drogi, telefony, elektryczność są dzisiaj tylko wspomnienia po tych wynalazkach. W miejscach, gdzie rządziło prawo (nawet jeśli dość brutalne prawo kolonialne), dzisiaj panuje chaos i bezprawie.
Rząd i parlament pogrążone są w takiej korupcji, że w porównaniu z nią w żadnym kraju z naszego kręgu kulturowego nie można w ogóle mówić o korupcji. Demokracja jest mrzonką, a wybory jedynie okazją do kolejnej wojny domowej. Świadectwem jak świetnie sobie radzi papuaska demokracja niech będzie fakt, że frekwencja wyborcza potrafi sięgać kilkuset procent: każdy głosuje kilka razy, a do tego dodać trzeba sfałszowane głosy wrzucone do urn. Wygrywa ten, kto kontroluje większą „armię” gotowych na wszystko wojowników, którzy zmuszą ludzi do głosowania na ich lidera, albo po prostu przechwycą urnę z głosami i wymienią znajdujące się w niej narzędzia demokracji (czyli głosy).
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?