Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niemcy nie chcą reaktorów atomowych w Polsce. Czy elektrownie jądrowe powstaną?

Stanisław Cybruch
Stanisław Cybruch
Theanphibian, domena publiczna / Wikipedia
Niemcy za 10 lat mają zlikwidować ostatni z 17 reaktorów atomowych i przejść na energetykę odnawialną. Ma to być głęboki ukłon zarówno w kierunku ekologii i ochrony środowiska, jak i bezpieczeństwa, na wypadek trudnego do przewidzenia kataklizmu, takiego choćby jak zeszłoroczne wydarzenia w Fukushimie. Nasi zachodni sąsiedzi chcą też zmusić rząd Polski do rezygnacji z budowy elektrowni atomowych.

Niemcy robią wielki szum propagandowy i medialny wokół planowanej budowy elektrowni atomowej w Polsce. Rzekomo zagraża ona ich zdrowiu, a nawet życiu, no i produkcji żywności. Od miesięcy prowadzą najróżniejsze publiczne awantury przeciw polskiej jądrówce. Liczą prawdopodobnie na wywołanie w naszym kraju masowych społecznych protestów, które wymuszą na władzach rezygnację z planu budowy elektrowni. W kampanii antyatomowej biorą udział, oprócz aktywistów społecznych, także partie polityczne. Kampania histerii, którą można śmiało nazwać niemiecko-polską wojną atomową, przekroczyła już granice.

"Rzeczpospolita" cytuje fragment wzoru listu protestacyjnego, który Niemcy piszą, adresują i wysyłają do polskich polityków. Jego słowa początkowe brzmią: "W planowanej budowie elektrowni atomowych w Polsce, widzę zagrożenie dla mego życia i zdrowia, dla moich dzieci i wnuków, mojej własności i dla produkcji nieskażonej żywności". "Rzeczpospolita" podkreśla, że niemieckie partie i organizacje społeczne prowadzą wielką mobilizuję sił i środków w celu zmuszenia polskiego rządu do rezygnacji z zamiaru budowy elektrowni nuklearnej.

Niemiecka kampania antynuklearna pojawiła się po tym, jak kanclerz Angela Merkel, po wybuchu elektrowni w Fukushimie, ogłosiła, że Niemcy przystępują do wygaszania wszystkich swoich 17 elektrowni atomowych, a w ich miejsce podejmą na szeroką skalę budowę elektrowni ze źródeł odnawialnych. Niebawem też, gdy z Polski dobiegły informacje o planach rozwoju energetyki nuklearnej, pani kanclerz zwróciła się do nas z dobrą radą, aby zaniechać realizacji planów.

Wtedy premier Donald Tusk miał powiedzieć, że jeśli ktoś nie chce budować elektrowni atomowych, to jest jego problem. Natychmiast podchwyciła to zdanie niemiecka prasa. Nieco szyderczo, z akcentem politycznym, pisała: "To nie do wiary, że w dzisiejszych czasach niektórzy nadal sądzą, że elektrownie atomowe są trampoliną umożliwiającą technologiczny skok do cywilizacji, tak jakby nie było Czarnobyla czy Fukushimy" – cytuje "Rzeczpospolita" popularny dziennik "Berliner Morgenpost", a w nim wypowiedź znawczyni tematyki energii atomowej, Christiny Hacker.

W minionych kilku latach energetyka jądrowa w Niemczech, kilka razy zmieniała barwy polityczne. Bo jak wiadomo, polityczny punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia. Za rządów "czerwono-zielonego" gabinetu kanclerza Gerharda Schroedera - lewicowego przyjaciela Leszka Millera - przyjęto plan wyłączania niemieckich elektrowni atomowych. Wtedy, będący w opozycji chadecy Angeli Merkel zapowiedzieli, podobnie jak dziś zapowiada u nas prezes Kaczyński, że jak przejmiemy władzę w kraju, zmienimy tę decyzję. I zmienili. Krótko przed tragedią w Fukushimie, kanclerz Angela Merkel podjęła decyzję o wydłużeniu użytkowania reaktorów jądrowych do 2035 roku.

Była minister ochrony środowiska w rządzie Helmuta Kohla, pani Angela, nigdy nie podważała idei rezygnacji z energetyki jądrowej. Uważała jedynie, być może jako fizyk z wykształcenia i trzeźwo myślący gospodarz, że Niemców nie stać na to, aby w tak krótkim czasie wyłączyć wszystkie siłownie atomowe. Tym bardziej, że ich budowa pochłonęła wiele miliardów euro. Jednak japoński dramat najwidoczniej silnie odcisnął się na delikatnej psychice kobiecej i spowodował, że kanclerz Merkel wróciła do ustaleń Schroedera. Zresztą miała to być gra polityczna obliczona na wygraną w przyszłych bliskich już wyborach. Tak, więc decyzją pani kanclerz, ostatnia z siedemnastu elektrowni atomowych w Niemczech, ma być zamknięta w 2022 roku.

Porozumienie osiągnięte między prawicą i lewicą w sprawie zamknięcia w RFN energetyki jądrowej, nie wyciszyło ostrych nastrojów społecznych przeciw skutkom użytkowania istniejących elektrowni. Przez kraj szeroki i długi przetaczają się fale wzburzenia tysięcy demonstrantów, walczących niczym samuraje z policją. Protestujący blokują transporty radioaktywnych śmieci do podziemnych składowisk nad Bałtykiem.

Tymczasowym niemieckim radioaktywnym magazynem nad Bałtykiem jest Lubominiu (Lubmin), położony w pobliżu nadmorskich kąpielisk. Według prasy, mieszkańcy tego turystycznego regionu z radioaktywnym śmietnikiem w Meklemburgii-Przedpomorza boją się, że to rzekomo prowizoryczne rozwiązanie stanie się stałą praktyką. "Nigdy nie zgodzimy się na robienie z przymorza radioaktywnego klozetu" - grzmiał na jednym z niedawnych wieców, Uwe Hiksch z Federalnego Zarządu Przyjaciół Natury. Dodajmy, że składowisko w Lubominiu leży zaledwie około 40 kilometrów od Świnoujścia i Międzyzdrojów w województwie zachodniopomorskim.

Protesty niemieckie przeciw polskiej "jądrówce" mają ukryte cele ekonomiczne. Oficjalnie proponują nam Niemcy, w zamian za rezygnację planów, bliską współpracę w zakresie energetyki odnawialnej i wymianę doświadczeniami. Dobrodusznie też przekonują, że miliardy złotych wydane na inwestycje w niebezpieczne elektrownie atomowe to nie koniec kosztów. Trzeba do doliczyć koszty ich eksploatacji i budowy magazynów na promieniotwórcze odpady. Dojdą także koszty transportu materiałów odpadowych do przetwórni w Europie i z powrotem oraz składowania pojemników.

Przekonują, iż o wiele "sensowniejsze" byłoby inwestowanie w energię wiatrową, wodną, słoneczną, termalną i z biomasy. Nie mówią, że koszty inwestycji w energię odnawialną są około 30 proc. wyższe niż w jądrową, a czas budowy elektrowni ze źródeł odnawialnych liczony byłby w dziesięcioleciach. Polska potrzebuje zaś niemal natychmiast nowych elektrowni, wszak dotychczasowe (z kilkudziesięcioletnim stażem) sypią się ze starości i za 5-6 lat będą, ze względów bezpieczeństwa, sukcesywnie wyłączane. Przyszłość energetyczna Polski rysuje się w czarnych barwach. Za kilka lat obudzimy się w energetyce, w znacznie gorszej sytuacji, niż obecnie mamy w PKP.

Rozpoczął się konkurs Dziennikarz obywatelski 2011 Roku.
Zgłoś swój materiał! Zostań najlepszym dziennikarzem 2011 roku. Wygraj jedną z ośmiu zagranicznych wycieczek.

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto