Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niespełnione nadzieje polskiej piłki. Na własne życzenie?

michalmazik
michalmazik
Marek Citko
Marek Citko Jacek Kozioł "Gazeta Krakowska"
Oglądając mecze polskiej reprezentacji w piłce nożnej można zadać sobie pytanie, co się dzieje z talentami, które nie osiągają później takiego sukcesu, jakiego się od nich oczekuje. Za duże oczekiwania czy tylko chwilowy błysk geniuszu?

Polska reprezentacja spisuje się nienajgorzej. To właściwe słowo. Niestety polscy piłkarze należą do europejskich przeciętniaków, a kadra narodowa od wielu lat nie zalicza się do grona piłkarskich potęg. Nagminnie mówi się o zawodnikach, którzy mogą zrobić oszałamiające kariery w zachodnich klubach. Kibice oczekują po nich wspaniałej gry w reprezentacji oraz niesłychanych emocji. Piłkarze zawodzą. Są za słabi albo kibice mają względem nich wysokie oczekiwania. Dlaczego tak się dzieje?

W każdym kraju na świecie rodzą się piłkarskie talenty. Beenhakker, trener narodowej kadry Polski krótko ucina temat: „talenty są wszędzie”. To prawda, ludzi z wielkim potencjałem można spotkać wszędzie, pozostaje sprawa odpowiedniego „oszlifowania diamentów”. To, że nie dorównujemy piłkarsko takim potęgom jak Brazylia, Argentyna czy Niemcy nie jest przypadkiem.

W krajach Ameryki Południowej mecz piłkarski jest świętem narodowym. Dzieci grają w piłkę w każdej wolnej chwili. To jest wpisane w ich kulturę. Mają idolów takich jak Maradona czy Pele i starają się wzorować na nich. Kluby nie są najzamożniejsze, ale stawiają na szkolenie młodzieży i później to procentuje. Zyski z transferów zasilają grubo konta klubów.

Może się wydawać, że tropikalny klimat w tamtych krajach nie ma znaczenia. To błędne rozumowanie. Dzieci grają w piłkę cały rok, nie mają takich przerw jak w Polsce zimą. Pogoda klimatu umiarkowanego często zniechęca do sportu. Jest zimno, pada deszcz, a infrastruktura obiektów sportowych jest w opłakanym stanie. Młodzi polscy piłkarze, zwłaszcza w ligach niższych zimą biegają wokół zaśnieżonego boiska albo trenują na hali.

Niemcy sumiennie budują swoją potęgę. Naszego sąsiada można spokojnie zaliczyć do grona najlepszych drużyn piłkarskich wszech czasów. Mają drużynę, która nie schodzi poniżej
poziomu.

Niemiecka siatka szperaczy talentów od lat wychwytuje młodych, zdolnych piłkarzy. Kariery juniorów pod dobrym okiem trenerów przebiegają poprawnie. Niemcy mają w swoim składzie zawodników innej narodowości. Polskiego pochodzenia piłkarze Klose czy Podolski już strzelali bramki przeciwko polskiej reprezentacji rozstrzygając o jej porażce. Czy mogliby grać dla nas, gdyby PZPN bardziej się postarał?

Były selekcjoner Jerzy Engel dla portalu kibicpolski.pl dementuje sprawę: „Ci chłopcy żyją w innych krajach, tam się wychowali, tam doszli do klasy, jaką reprezentują i co innego mówią w prasie, a co innego przedstawicielom. Myśmy nie stracili Klose czy Podolskiego, bo nigdy ich nie mieliśmy”.

Słowa mogą brzmieć brutalnie, ale wygląda na to, że nie było szans skłonić tych zawodników do gry dla Polski. Zresztą po co, jeśli nie czują się Polakami? To tylko dwa najbardziej medialne przykłady, z racji tego, że mają polskie pochodzenie piłkarzy można zaliczyć do straconych polskich talentów.

Groźne kontuzje są najczęstszym powodem zahamowania rozwoju „światowych talentów”. Znakomitym dowodem jest kariera Marka Citki, jednego z niewielu polskich piłkarzy ostatnich lat, który wzbudzał podczas meczów tak wielkie emocje. Marek Citko wypromował się w Jagiellonii Białystok, skąd trafił do silnego w latach 90. Widzewa Łódź.

Jego kariera przebiegała w zawrotnym tempie. Mówiło się, że Polska doczekała się sportowca klasy światowej. Świetne występy w Lidze Mistrzów, gol Atletico Madryt z niemal 40 metrów, pozwoliły usłyszeć piłkarskiej Europie o nieznanym dotąd zawodniku. Bramka strzelona w 1996 roku Anglii na Wembley znacznie przyczyniła się do zdobycia nagrody sportowca roku.

Gdy wydawało się, Citko przejdzie do zespołu ligi angielskiej, piłkarzowi przytrafiła się kontuzja ścięgna Achillesa. Został wyłączony z gry na prawie półtora roku. Po rehabilitacji próbował swoich sił m. in. w Legii Warszawa, izraelskim Hapoel Beer Szewa oraz klubach szwajcarskich, ale nigdy nie powrócił do dawnej formy. Ciągle walczył z kontuzjami, karierę zakończył w Polonii Warszawa. W polskiej reprezentacji wystąpił dziesięciokrotnie, strzelając dwa gole.

Piłkarzem, który ma własne życzenie nie osiągnął klasy europejskiej jest Igor Sypniewski.
Problemy alkoholowe, depresja, wybryki a na koniec odsiadywanie kary za awantury i groźby jest zwieńczeniem marzeń o polskiej nadziei. A zapowiadało się inaczej. Igor Sypniewski w ciągu swojej kariery grał w wielu klubach . W Polsce wypromował się jako zdolny napastnik ŁKS Łódź. Grał również w Ceramice Opoczno, RKS Radomsko a nawet miał epizod w Wiśle Kraków. Nieudany zresztą, zagrał w kilku meczach i niespodziewanie zniknął, powodując zdumienie działaczy. Igor Sypniewski w polskiej ekstraklasie rozegrał siedemnaście meczów i strzelił pięć goli.

Jego osobę najczęściej wiąże się ze słynnym Panathinakosem Ateny, jednak niesportowy tryb życia nie pozwolił mu w pełni rozwinąć się. Grał w Szwecji w zespołach Halmstads BK, Malmö FF i Trelleborgs FF. W Halmstads BK był jednym z najlepszych zawodników strzelając dziesięć goli. Później było już gorzej.

Igor Sypniewski jest barwną postacią polskiej piłki. Miał przebłyski geniuszu, ale większość informacji o nim dotyczy bandyckich wybryków, nadużycia alkoholu oraz szeroko pojętych „problemów osobistych”. Szkoda, bo mógł to być wielki piłkarz.

Po eliminacjach do mistrzostw świata 2002 podziwiano geniusz naturalizowanego napastnika reprezentacji Polski, Emmanuela Olisadebe, pochodzącego z Nigerii. Piłkarz był szybki, skuteczny, z niezwykłą precyzją oddawał strzały i potrafił się znaleźć w sytuacjach podbramkowych.

Zadebiutował w reprezentacji Polski za kadencji Jerzego Engela jako zawodnik Polonii Warszawa, z którą zdobył mistrzostwo Polski. Był naszym najlepszym zawodnikiem za czasów Jerzego Engela, strzelcem pierwszej bramki po szesnastu latach na mistrzostwach świata. Wcześniej osiem goli strzelonych w eliminacjach nie uszło uwagi zachodnich klubów. Olisadebe przeniósł się do Grecji. Podpisał kontrakt z Panathinakosem Ateny. Zdobył z tym klubem mistrzostwo oraz Puchar Grecji. Już wtedy zainteresowanie wyraziły m.in. Juventus Turyn oraz Lazio Rzym.

Olisadebe z każdym miesiącem grywał słabiej i rzadziej. Ciągle walczył z kontuzjami. Gdy nie miał szans na grę w pierwszym składzie przeniósł się do angielskiego Portsmouth FC, występującego w Premiership. Dla Panathinakosu strzelił dwadzieścia pięć goli w siedemdziesięciu pięciu występach w lidze. W Anglii zupełnie sobie nie poradził, bez szans na grę zgodził się na rozwiązanie kontraktu. Potem grywał w coraz słabszych klubach, greckiej Skodzie Xanthi, cypryjskim Apop Kinyras. Obecnie dobrze radzi sobie w lidze… chińskiej. Dla Henan
Jianye strzelił w tym sezonie jedenaście goli. Rokował dużo lepiej…
Piłkarzem, który ma jeszcze szansę zrobić karierę jest Sebastian Mila. Zawodnik po nieudanych wojażach w zagranicznych klubach świetnie radzi sobie w pierwszoligowym Śląsku Wrocław. Sebastian Mila najlepszy okres swojej gry miał w Groclinie Grodzisk Wielkopolski, gdzie przyszedł z Lechii Gdańsk. W Groclinie był niezaprzeczalną gwiazdą, liderem. Rozgrywał, asystował, strzelał ważne branki. Jego bramka z rzutu wolnego pozwoliła wyeliminować w Pucharze UEFA dużo mocniejszy Manchester City.

Wtedy zwrócili na niego uwagę włodarze klubów z silniejszych lig. Mila nie zdecydował się na przejście m.in. do Schalke 04, Fulhamu Londyn czy Spartaka Moskwa, gdyż uważał, że nie będzie tam podstawowym zawodnikiem. Wybrał Austrię Wiedeń, drużynę solidną, ale nie występującą w lidze dużo silniejszej niż polska. Wierzył, że w Austrii będzie decydował o obliczu drużyny i tak było z początku. Miał kilka dobrym meczów, a potem było już pod górkę. Przestał grać regularnie, a gdy jego przyszłość w klubie była przesądzona zdecydował się na transfer do norweskiej Valerengens IF Oslo.

W norweskim klubie nie sprawdził się i wrócił do Polski do ŁKS Łódź. Fachowcy twierdzili, że liga norweska jest za twarda dla Sebastiana Mili, który nie potrafi sobie radzić z przeciwnikiem grającym agresywny, siłowy futbol. Mila miał dobry sezon w łódzkim klubie, co zaowocowało transferem do Śląska Wrocław. Jego forma rośnie. Gra coraz lepiej. Ma szanse na powrót do reprezentacji, gdzie wystąpił dwadzieścia osiem razy, strzelając sześć goli. Należy mieć nadzieję, że tych występów i goli będzie jeszcze więcej. Jeśli Mila zacznie grać adekwatnie do potencjału, jaki posiada, reprezentacja będzie miała z niego pożytek.

W jaki sposób można po znakomitych występach w pucharze UEFA znaleźć z drugiej lidze
szwedzkiej świadczy przypadek Marcina Burkhardta. Pomocnik IF Norrkoping jeszcze kilka lat temu uważany był za megatalent. Grając w Amice Wronki zwrócił na siebie uwagę m.in. hiszpańskiej Malagi. W Amice Wronki był liderem, w młodzieżowej reprezentacji Polski często rozstrzygał losy meczu. Posiadał znakomite długie podania oraz silne strzały z dystansu. Za wady, które mógł zniwelować w przyszłości, uważano zbyt częste straty piłki. Niestety piłkarz zatrzymał się w rozwoju. Sytuacja wyglądała inaczej, gdy przeniósł się do Legii Warszawa. Został wypożyczony na sezon. Do dobrej grze został wykupiony definitywnie przez stołeczny klub.

Tak jak w poprzednich przypadkach polskich talentów, Marcin Burkhardt z biegiem czasu grywał gorzej. Zdecydował się na przejście do szwedzkiego pierwszoligowego klubu. Był jednym z najlepszych zawodników, ale drużyna prezentowała zatrważająco niski poziom i ostatecznie IF Norrkoping spadł do drugiej ligi. Kariera nieudana biorąc pod uwagę oczekiwania kibiców, trenerów i samego zawodnika, ale należy pamiętać, że Burkhardt ma dwadzieścia pięć lat i jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Dla pierwszej reprezentacji Polski wystąpił dziesięciokrotnie i strzelił gola.

O zawodniku dziennikarze pisali, że przepił swoją szansę. Najpierw fotograf wychwycił zawodnika pijącego piwo, potem Burkhardt został przesunięty do rezerw w Amice Wronki za nadużywanie alkoholu. Okrzyknięto go czarnym charakterem polskiej piłki, ingerując w jego życie. Zarzucano popadniecie w samouwielbienie. Zamiast pomóc wyjść z kryzysu zdolnemu piłkarzowi media zrobiły z niego „kozła ofiarnego”. Wszystko w imię sensacji. Zawodnik ma jeszcze szansę odzyskać dobre imię. Póki co, powinien odejść z słabiutkiego szwedzkiego klubu, gdzie marnuje do reszty swój talent.
Przypadki tych zawodników to tylko wierzchołek góry lodowej. Czy mamy naprawdę tak wiele supertalentów? Raczej nie. Winne temu są media, które po kilku dobrych występach robią z piłkarza gwiazdę. Gdy przestanie grać na wysokim poziomie, przybijają go jeszcze bardziej. Widoczna jest tutaj polska „zaściankowa” mentalność. Popadanie z hurraoptymizmu do depresji to wada wielu Polaków. Za szybko lansuje się nowe gwiazdy, tworząc niepotrzebny rozgłos i zamieszanie, nie służące treningom.

Zawodnicy mają braki w wyszkoleniu zarówno technicznym jak i mentalnym. Nie można zarzucić im braku ambicji, co wiele osób stara się robić, jednak często brak wiary w sukces odbija się na grze. Dlaczego polska reprezentacja potrafi wygrać z Portugalią czy Włochami, a gdy trafia na Szwecję czy Niemcy to z góry można przewidzieć porażkę? Brak wiary w wygraną jest błędem w wyszkoleniu piłkarzy. Od wieku dziecięcego wielu trenerów, zwykle słabo opłacanych, stawia na wynik, nie zajmując się indywidualnym wyszkoleniem piłkarzy. Rezultat najważniejszy, cóż z tego, że obrońca boi się przyjąć i rozegrać piłkę, a pomocnik nie podaje piłki celnie dalej niż na piętnaście metrów? Zbyt dużą wagę przykłada się do treningów siłowych u juniorów zaniedbując inne aspekty. Później mówimy o kolejnych zmarnowanych talentach zarzucając piłkarzom brak ambicji i gwiazdorstwo. Czasami to prawda, ale w wielu przypadkach zawodnik po prostu nie potrafi pewnych rzeczy zrobić, bo gdy był w odpowiednim wieku, nie nauczono go zagrań, zachowania czy uczciwej, zdecydowanej walki o grę w pierwszym składzie.

Mamy za sobą wybory nowego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Grzegorz Lato był kiedyś znakomitym piłkarzem i zna problemy środowiska piłkarskiego, z którymi borykał się w młodości. Trzeba mieć nadzieję, że więcej uwagi poświęci na szkolenie młodzieży i o straconych talentach nie będzie mówiło się tak nagminnie jak dotychczas. Trzeba również wierzyć, że media przestaną kreować każdego dobrze zapowiadającego się juniora jako przyszłą gwiazdę światowego formatu i zaczną realniej patrzeć na świat piłkarski. W przeciwnym wypadku do grona niespełnionych nadziei dołączą tabuny kolejnych kopaczy…

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto