Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nosiciele reklam w Królewskim Mieście Krakowie

Michał Hodurek
Michał Hodurek
Jeden z "nosicieli reklam" przebrany za kufel piwa na Rynku w Krakowie.
Jeden z "nosicieli reklam" przebrany za kufel piwa na Rynku w Krakowie.
- Nie mam sił na to, by jak dawniej pracować na budowie - mówi Adam i dopala papierosa - No i znalazłem taką pracę, że mogę sobie postać - śmieje się i ciągnie dalej - Po 8 godzinach stania to nogi chcą wejść do d... .

Są elementem krajobrazu wielu polskich miast. W rękach trzymają reklamy, zapraszające do restauracji, czy zachęcające do zakupów w okolicznym sklepie. Oto opowieść o kilku ludziach, którzy mimo różnych życiorysów zdecydowali się pracować jako "nosiciele reklam". Dlaczego to robią i czy można z tego żyć - o tym opowiadają oni sami.

Kraków. Z komentarzy ulicznych zaczerpnięte:
Student: Temu to dobrze, stoi sobie na ulicy i jeszcze mu płacą...
Leszek

Ulica Floriańska to jego miejsce pracy. Jak co rano, od dziesiątej w „robocie”. Jego wzrost i postura wskazują raczej na to, że równie dobrze mógłby być ochroniarzem w jednym z klubów.
- Zmarnowałem sobie życie – mówi. – Wszystko mogło potoczyć się inaczej. Był w więzieniu. Pił, palił, ćpał. Podupadł na zdrowiu.

– Mogłem nawet do Stanów jechać, ale miałem świadomość już wtedy, że jestem alkoholikiem; gdybym pojechał to by mnie tu dziś nie było, pewnie tam bym się skończył – opowiada, patrząc przed siebie i ściskając kij zwieńczony strzałką z napisem „Telefony GSM”. Na tej samej ręce ma zawieszoną foliową torbę. – Z moją przeszłością nikt mnie nie przyjmie na ochroniarza, zresztą sam nie chcę – bałbym się, że jak ktoś by mnie sprowokował, to bym mu krzywdę zrobił, a tak, to sobie stoję spokojnie i nikomu nie zawadzam.

Stoi i trochę się rusza. Jego teren to kilkadziesiąt metrów kwadratowych. Nie może iść dalej, bo sklep mieści się właśnie w tej przecznicy. - Już 3 rok tak pracuję. 8 godzin dziennie. Staram się być potrzebnym – wyznaje. Musi być widocznym. - Jakbym się po kątach chował, to by mi podziękowali. Polubiłem tę pracę.

Nie wygląda na swoje 59 lat. Niepozorny, ale wzrostem wyróżnia się z tłumu.
– Podchodzą, śmieją się. Pytają: ile dostajesz? 2,50? 4 złote na godzinę? – mówi. Nie zraża się tym. Nieraz ktoś się przewrócił, często starsze osoby. - Inni ich omijali, a ja z tą strzałką (wskazuje na kij z reklamą) podchodziłem i pomagałem wstać. Jak się coś chce, to się zrobi, ale według niektórych lepiej nie widzieć i iść sobie w swoją stronę - dodaje. Jego nieczysta kartoteka sprawiła, że zainteresowali się nim ludzie polujący na handlarzy narkotyków. Policja. – Strasznie węszyli, myśleli, że jestem dilerem. Widziałem, że mnie obserwują, to ich w konia robiłem. Tak się napalili, że jak zrobili akcję i wyszło, że jestem jednak czysty, to byli na mnie bardzo źli.

Teraz jest już porządku. Wszystkie patrole go znają. Nikt się nie czepia. Dziś już nie pije, nie pali, nie ćpa. Tylko rodzina nie chce go znać. Chciałby do niej wrócić, ale póki co mieszka w pustostanie. – Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczę moją rodzinę – zamyśla się, i co chwilę opuszcza głowę patrząc w granitowy bruk ulicy, jakby szukając w nim odpowiedzi.

„Cześć Lesiu !” – wyrywa go nagle z rozmyślań. To jego kolega Janek podchodzi i wita się. Janek, człowiek w sile wieku, koszula w kratkę, okulary. Uśmiechnięty. Okazuje się, że jest
„zaopatrzeniowcem” Leszka. Dziś znów coś przyniósł. Po chwili wyciąga z siatki duży kawałek chleba oraz kiełbasę i daje je Leszkowi. Ten z wyraźnym zadowoleniem chowa jedzenie do foliowej torby. Zje później, jak będzie miał przerwę. – Zawsze mogę na niego liczyć – puentuje z uśmiechem.

Jak wielu z jego „kolegów po fachu” Leszek służy radą i informacją. Poliglotą nie jest, ale rosyjski zna. – Ja to chyba nawet jak Rusek wyglądam. Nie wiem, czy to nie przez ubiór. W każdym razie nie jestem ubrany ani modnie, ani drogo. Liczą, że znajdą ze mną wspólny język to podchodzą i pytają o różne rzeczy.

Tak mija mu dzień – zarobił kolejne 50 złotych. – Wystarczy mi, by żyć uczciwie.

Z komentarzy ulicznych zaczerpnięte:
Nowobogacki: - E tam, pewnie marne grosze dostaje.
Adam

Skórzana kurtka, czapka z daszkiem i wąsy – to on. Krakus i technik geolog z wykształcenia. Od wielu miesięcy pod „Bagatelą”. W jednaj ręce kij z reklamą sklepu z telefonami komórkowymi, w drugiej papieros. Reklamuje tę samą branżę co Leszek. - Dziś ciężko o pracę – zaczyna. - Nie mam sił na to, by jak dawniej pracować na budowie – mówi i dopala papierosa. - No i znalazłem taką pracę, że mogę sobie postać - śmieje się i ciągnie dalej. - Po 8 godzinach stania to nogi chcą wejść do d… .

Co chwile jego wywód przerywają odgłosy przejeżdżającego tramwaju. Ma dużo swobody. Jak chce opalić łysinę, to ściąga czapkę i stoi w słońcu. Gdy upal mu doskwiera staje pod daszkiem kamienicy. - Prosta sprawa, nie muszę żebrać, nie muszę kombinować papierosa, jedzenia. Parę złotych zarobię, dniówkę biorę po pracy i idę sobie coś kupić. A nie tak jak tu nieraz widuję, kurka wodna (to przerywnik, który często pada z jego ust - przyp. aut. ), takich, co podchodzą i „wędkują”, a to złotówkę do wina potrzebują, a to na „uwolnienie śledzi” – mówi ze zdenerwowaniem. Rozgląda się i obserwuje ludzi swymi przekrwionymi oczyma. Na skrzyżowaniu zbierają się piesi. Za chwilę zapali się „zielone”.

- Gdyby pan sobie tutaj stanął i przyglądał się pieszym i kierowcom, to jakbym był policjantem, to bym zarobił majątek na mandatach. Kiedyś widziałem jak ze straży miejskiej stali sobie, zgasili światła i przyglądali się przechodzącym ulicą. Wielu przechodziło na czerwonym. No to oni pyk…dzień dobry i mandacik proszę… - śmieje się.

- Kierowcy to szaleńcy – mówię panu, nieuważnych by rozjechali – dodaje i spogląda na przejeżdżające tramwaje. „Tramwajarzom” też się dostanie. - Jak auto stanie na środku skrzyżowania i nie może przejechać, bo mu z naprzeciwka jadą, to mu zaraz tramwajarz „dzyndzo”. A cóż, kurka wodna, tamten ma biedny zrobić? –pyta.

Oficjalnie jest bezdomnym, ale od jakiegoś czasu wynajmuje mieszkanie. „Piątka na godzinę” pozwala mu jakoś żyć. Są dni, że wykonuje jeszcze dodatkową pracę – jako „informacja”. - Kiedyś taka para do mnie podeszła i pytają gdzie są Sukiennice. Albo jak dojść do Rynku Głównego. To ja mówię: na wprost! Kiedyś kobieta się mnie pyta gdzie jest Krupnicza. To ja do niej: to niech pani obróci głowę i przeczyta tabliczkę - tam jest Krupnicza.

Przechodzący ludzie spoglądają na nas z zaciekawieniem. O teatr Bagatela pytają, ale są i tacy, co historyczne miasto traktują bardziej nowocześnie. - Pyta mnie facet, gdzie tu jest taki super market w Rynku Głównym, a ja mu mówię: to nie jest super market tylko Sukiennice.

Wcześniej robił na budowach. Ożenił się i rozwiódł. W tym fachu jest już 4 lata. - Ja się już tak wpisałem w krajobraz, że kiedy byłem na Szewskiej kiedyś, to lokatorzy, którzy tam mieszkają, przechodzili dalej, mijając swoją bramę, bo mnie akurat wtedy tam nie było. Byli nauczeni, że przy mnie jest wejście w stronę ich mieszkania – wspomina.

To że dziś tu stoi zawdzięcza przypadkowi. Jeszcze jako geolog miał jechać do Nigerii. Pojechał jego kolega i wrócił 4 miesiące później w …trumnie.

Z komentarzy ulicznych zaczerpnięte:
Bezrobotny: - Może się mu robić nie chce?
Paweł

Na co dzień student, na kilka godzin dziennie staje się… piwem. Dorabia sobie, ubierając na siebie kufel piwa i to nie byle jakiego, bo z pianką na co najmniej 20 palców. W tym niecodziennym ubiorze niemal codziennie roznosi ulotki w okolicach krakowskiego Rynku.
Spotykam go na Floriańskiej. Jest całkiem anonimowy. Widać tylko jak przebiera nogami, a z dwóch dziur w „kuflu” raz po raz wystają ręce wręczające ulotki. Podchodzę do niego i jakoś bezwiednie schylam się do połowy kufla próbując znaleźć otwór przez który mógłby mnie zobaczyć lub usłyszeć. Dopiero kiedy słyszę jego głos nieco wyżej, podnoszę głowę do góry i dostrzegam w „piance” drobne otwory, przez które on patrzy i które pozwalają mu oddychać. Swoiste lustro weneckie: ja go nie widzę, on za to widzi mnie wspaniale.

– Ogólnie nudna praca, bo się nie ma do kogo odezwać – mówi bez entuzjazmu. Przekonuje, że musi sobie dorabiać. Jego strój wzbudza ciekawość szczególnie wśród obcokrajowców. Przypadki, kiedy ktoś chce sobie zrobić fotkę z „chodzącym piwem” są bardzo liczne, bo to zawsze jakaś dodatkowa atrakcja. W pracy spędza od 5 do 7 godzin dziennie. „Wyciąga” około dziesięciu złotych za godzinę.

Z komentarzy ulicznych zaczerpnięte:
Ekonomista: - Ja bym zwariował jakbym miał tyle godzin stać.

Teresa

Ona objeżdża Stare Miasto wzdłuż i wszerz. Przed sobą pcha wózek. W środku widać lalkę. Ubrana w żółtą kurtkę. Ona też dla obcokrajowców staje się atrakcją. Turyści z Azji sfotografowali ją już z każdej strony. Jest chodzącą reklamą jednej z krakowskich restauracji. – To spokojna praca, już mi niedużo do emerytury pozostało i muszę sobie jakoś dorobić - przekonuje.

Spod czapki wyłaniają się jej mocno już siwe włosy. Uśmiech nie schodzi z jej twarzy. Nie zatrzymuję jej – ona musi jechać dalej.

Z komentarzy ulicznych zaczerpnięte:
Pracownik ochrony: - Przynajmniej nie żebrze…
Rozmowy z występującymi w materiale bohaterami przeprowadziłem w ubiegłym roku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto