Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O bezsensownej walce katolickich duchownych z ateizmem

Artur Lang
Artur Lang
www.post-apostle.pardon.pl
Kościół katolicki w Polsce próbuje bronić swojej wiary przed wpływami ateizmu. Robi to jednak nieudolnie. Zwalczanie wzajemnych poglądów prowadzi do nieporozumień. Są za to inne sposoby prowadzenia dialogu między wierzącymi i niewierzącymi

Polska to nie samotna wyspa światopoglądowa, dlatego tu i ówdzie można usłyszeć o różnych poglądach, które napływają do nas z zewnątrz. Czasami, ku trwodze wierzących, przez media przebija się ateizm. Rzecz jasna, ku trwodze nie wszystkich wierzących, bo przecież istnieje jak sądzę dość spora grupa tzw. otwartych katolików, którzy zbytnio się tym nie przejmują. Mimo to da się zauważyć, że Kościołowi katolickiemu wpływy ateistyczne spoza naszego kraju są bardzo nie w smak. Przejawia się to głównie różnymi artykułami lub filmami z prelekcji publikowanymi najczęściej na portalach katolickich. Nie sposób odnieść się do wszystkich argumentów na rzecz anty-ateizmu, dlatego zajmę się tu tylko jednym przykładem.

Wśród nazwisk ateizujących świat najczęściej usłyszeć można: Richard Dawkins oraz Stephen Hawking. Obaj są bardzo znanymi naukowcami. Stephen Hawking jest bardzo ceniony za swój ogromny dorobek naukowy w dziedzinie astrofizyki. Obaj są jednak znani głównie ze swych kontrowersyjnych poglądów, z publikacji książek oraz filmów popularnonaukowych, z których często da się zauważyć płynące przesłanie - „Bóg nie istnieje”.

Oczywiście, znowu zawężając temat do naszego kraju, katoliccy duchowni nie mogą pozostać obojętni na tego typu sugestie. Starając się odpierać ataki, informują wiernych o zagrożeniu związanym z utratą wiary i próbują ich "uzbroić" w stosowne kontrargumenty na rzecz teizmu. I tak trafiłem na wykład zatytułowany „Hawking, Dawkins, Dennett: od dobrej nauki do złego ateizmu", który został wygłoszony przez księdza doktora Wojciecha Grygiela na tzw. otwartym posiedzeniu Towarzystwa Studiów Interdyscyplinarnych.

Cały wykład można obejrzeć tutaj

Nie trudno domyślić się o czym ksiądz doktor traktuje. Jednak już sam tytuł wzbudza zastrzeżenia, ponieważ zastanawiam się czy w ogóle może istnieć coś takiego jak „zły ateizm”? Oglądam wykład dalej w nadziei, że ksiądz doktor wyjaśni mi tę kwestię i w końcu się dowiaduję - „zły ateizm” to według księdza taki, który nie przekona go do ateizmu. I tu pojawia się rozczarowanie. Zadaję sobie w tym miejscu kolejne pytanie: czy można sprawić, by czyjeś przekonania zmienić tak po prostu, za pomocą zwykłych argumentów? Wydaje się, że tak bardzo jesteśmy przywiązani do swoich przekonań, że kiedy ktoś próbuje je podważyć, zazwyczaj budzi się w nas niepokój. Chyba każdy kto wierzy lub wierzył zdaje sobie sprawę, że kwestia wiary czy niewiary ma znacznie głębsze podłoże niż tylko racjonalne.

Brnę zatem dalej przez wykład. Ksiądz Wojciech Grygiel uważa ponadto "zły ateizm" za taki, który:
- zawiera błąd formalny (logiczny);
- próbuje udowodnić Boga poprzez wybranie jednego z jego atrybutów, np. fizyczny, naturalny itp.;
- próbuje wyjaśnić Boga za pomocą nauki, co bezpośrednio wiąże się z powyższym.

Owymi trzema zasadami - według księdza - kierują się Hawking, Dawkins i Denett. Uważa ich oczywiście za dobrych naukowców, lecz „złych ateistów” Zastanawiam się w jaki inny sposób mogą oni wyjaśnić nieistnienie Boga tak, żeby księdza przekonać. Otóż okazuje się, że prelegent domaga się rzeczy niemożliwej, bowiem zaprasza ateistów do wyjaśniania Boga na gruncie wiary. Być może nie jest to najlepsze porównanie, ale to trochę tak, jakby mechanik samochodowy został poproszony przez klienta, aby ten pokazał i wyjaśnił mu ducha, który sprawia, że samochód może się poruszać. Ponieważ właśnie ateista w swym światopoglądzie kieruje się tym, co da się uzasadnić lub udowodnić, rzecz jasna do granic możliwości, idąc za sugestią ks. Grygiela, musiałby się on stać najpierw wierzącym, czyli stać się nie-ateistą. Ateista wyjaśniający Boga za pomocą objawień, teologii? Dziwne połączenie. Ksiądz najpierw chce, aby przyjąć jego przekonania, by następnie przekonać go do ateizmu. Innymi słowy osoba o poglądach A musi przyjąć przekonania B a priori innej osoby, których z powodów dla siebie oczywistych przyjąć nie może. Równie dobrze można zaprosić księdza, by porzucił własną wiarę, potem przyjął przekonania ateisty i na tym gruncie spróbował wyjaśnić istnienie Boga. Tak niefortunny zabieg retoryczny prelegenta stawia go w niekorzystnym świetle, gdyż popełnia on ten sam błąd, który – jak sam stwierdził - nie jest go w stanie przekonać do ateizmu. Może więc trzeba było od razu przejść do rzeczy i powiedzieć, że ateizm jako cały jest po prostu zły.

Miałem nadzieję, że przynajmniej obejdzie się bez złośliwości, ale zawiodłem się, kiedy ksiądz stwierdził, że trzej wymienieni naukowcy mogliby się stać „wieszczami Nowej Huty”. Wiązanie ateizmu z komunizmem jest bardzo częstym zabiegiem propagandowym części katolickich duchownych, może bowiem budzić (i często tak się dzieje) negatywne skojarzenia z ustrojami totalitarnymi, których Polska zresztą doświadczyła na własnej skórze. Stawianie takiej tezy jest jednak dużym uproszczeniem i sporym nadużyciem. Co więcej, świadczy bardziej o osobie, która ją wygłasza. Niestety trzeba prostować i wyjaśniać nawet tak proste kwestie.

Ateizm faktycznie jest jedną z cech komunizmu, trzeba jednak pamiętać, że komunizm, jako doktryna społeczno-polityczna nie wyrosła na gruncie ateizmu. Ateizm jest pojęciem odnoszącym się wyłącznie do istnienia Boga czy bogów. Czy będąc zatem ateistą nie mogę być np. kapitalistą lub demokratą? A czy buddyści to też komuniści? Biorąc pod uwagę politykę komunistycznych Chin wobec Tybetu, szczerze w to wątpię. Ateizm jest pojęciem szerokim tak samo jak teizm, do którego należą katolicy, protestanci, muzułmanie. Mówiąc "ateiści to komuniści" to tak jakby powiedzieć, że wszyscy katolicy są muzułmanami, a nawet terrorystami. Idąc tym tokiem rozumowania można również stwierdzić: ponieważ krowa jest zwierzęciem, to wszystkie zwierzęta są krowami. Mówienie zatem, że ateizm równa się komunizmowi jest jakimś nieporozumieniem. Nawiasem mówiąc ksiądz doktor (w drugiej części wykładu) chyba trochę się pogubił mówiąc, że paradoksalnie można być teistą i jednocześnie pozostawać osobą niewierzącą. Chyba pomylił teizm z deizmem (czyli wiarą w Boga, który nie ingeruje w losy wszechświata), który w rzeczywistości jest podkategorią teizmu. Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, że katolicyzm jest doktryną również teistyczną.

Powyższy przykład pokazuje jak Kościół katolicki (przynajmniej w Polsce), próbując bronić wiary robi to po prostu nieudolnie. Dlatego też nie wiem czy dobrym pomysłem jest stawianie ateizmu w opozycji do wiary. Oczywiście jestem tu skłonny zrozumieć punkt widzenia duchownego, sądzę jednak, że taki sposób stawiania problemu może co najwyżej utrzymać w szeregach wiernych Kościoła. Pozostali mogą natomiast jeszcze bardziej zwątpić w stawiane przez apologetów wiary tezy.

Dlaczego uważam, że ateizm nie powinien stać w konflikcie z wiarą? Gdyby wyjaśnić rzecz najprościej można powiedzieć, że osoba niewierząca postrzega świat w sposób naturalistyczny, naukowy, biorąc świat takim jakim on jest. Dochodząc do punktu, gdzie doświadczenie i nauka mają swoje ograniczenia, powstrzymuje się od wszelkich wyjaśnień teologicznych. Ponieważ teiście nie odpowiada takie podejście, przekracza on te ograniczenia i wchodzi na grunt wiary. Jest to oczywiście duże uproszczenie i na ten temat można napisać nie jedną książkę. Chodzi tu jednak o pokazanie, że teizm i ateizm to dwa różne sposoby postrzegania świata. Albo się wierzy, albo odrzuca się wiarę. Konflikt może pojawić się, kiedy jedna i druga strona domaga się na przykład rozwiązań prawnych w przestrzeni społecznej państwa, które mogą godzić w przekonania którejś ze stron. Wydaje się, że na tej płaszczyźnie rozbieżność interesów zawsze będzie się uwidaczniać.

Nie znaczy to jednak, że pomiędzy dwiema stronami nie ma przestrzeni do dialogu. Trzeba jednak przekroczyć pewną barierę, z którą większość ma problemy. Dotyczy to zarówno wierzących, jak i niewierzących. Owa bariera zwie się po prostu przekonaniami. Czy to będą przekonania ateistyczne czy katolickie, nie ważne jakie mają uzasadnienia, zawsze pozostaną przekonaniami. Dopóki więc rozmowa nie będzie przebiegać na poziomie "dlaczego mam takie przekonania i skąd się one biorą?", dopóty będziemy mówić o ateistach jako o "komunistach" i "marksistach". Jeśli nie będziemy rozmawiać na poziomie wzajemnego zrozumienia, w końcu pojawią się takie określenia jak "moher" czy "ciemnogród" (trzeba przyznać, że autorzy i forumowicze portalu Racjonalista są w tym naprawdę dobrzy). Rozmawiając na poziomie własnych przekonań zawsze będziemy pozostawali na powierzchni. Nikt nikogo nigdy nie przekona, bo zawsze pozostaną nierozstrzygnięte kwestie. A są one, jak sądzę, osią sporu w dyskusjach pomiędzy wierzącymi i niewierzącymi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto