Glass Animals zostali wyłowieni z morza talentów przez faceta ze sprawdzonym zmysłem - Paul Epworth przyczynił się już wcześniej do sukcesu takich postaci jak Adele czy Friendly Fires, a teraz założył wytwórnię Wolf Tone, której pierwszym kontraktem jest ten z Oksfordczykami.
Glass Animals są rozbrajający - typowa chuda hipsterka, twarze piętnastolatków ledwie oprószone młodzieńczym zatrostem, uroczo niewinna gestykulacja i bezpretensjonalny, szczery kontakt z publicznością. Ewidentnie przeżywają właśnie swoje pięć minut w muzycznym świecie i robią z tego radosny użytek. Są w stanie porwać za sobą publiczność, a była to tej nocy sztuka - nawet rozbierająca się wokalistka Is Tropical nie podołała temu zadaniu.
Is Tropical, gwoli szybkiego rozprawienia się z tym przedziwnym występem, wypadli nawet nie blado, ale po prostu chaotycznie i dziwacznie. To decydowanie nie jest te wypreparowany, sterylnie brzmiący popowo-elektroniczny projekt, który zakontraktowało Kitsune. Na scenie robią sporo brudu - gitary bardzo przesterowane, zmiany stylistyczne co piosenka - przejścia z tych dziwnych eksperymentalnych melodii do tanich popowych chwytów z lat osiemdziesiątych, po czym następuje nieudolna wycieczka w przestrzenie LCD Soundsystem i ich punkowego indie, i tak dalej, i tak w kółko. Nie zdążyłam się przyzwyczaić do żadnej z ich inkarnacji ani do żadnej z nich przekonać. Wszystko balansowało na granicy - już prawie da się do tego tańczyć. Ale ciągle czegoś brakowało.
Przyjemnie przeżywało się więc występ Glass Animals po nich - bo tym właśnie udało się wykrzesać tę brakującą iskrę. Chociaż ich androgeniczne brzmienia nie obiecują ekstatycznych podrygów, na scenie wszystko szybko się zmienia - element hip-hopowej recytacji zaczyna być wyraźniejszy, subtelny podtekst R&B buja całością a mnóstwo smaczków, których na płycie nie dosłyszałam, fantastycznie się prezetuje przy dobrym nagłośnieniu (te wszystkie drobne plumkania, malutkie riffy i prześliczny pasażyk klawiszowy w "Pools".
Ustawienie na scenie sprzyja oglądaniu - perkusja na pierwszym planie i bokiem, po drugiej stronie wokalista przeżywający niesamowicie każdy tekst, no i dwóch chłopców na podium z tyłu, symetrycznie, z gitarą i basem, za efektami, którzy dość często wokalnie uzupełniają lidera. Ten szczegół też był dla całości bardzo korzystny.
Glass Animals są więc nowym Alt-J. Zespołem, któremu udało się ociupinę zmienić elektroniczne indie, odświeży je, zadać nowego fasonu. A to już coś. Nawet, jeśli okażą się jednopłytowcami, jednostrzałowcami, totalną efemerydą. Idźcie ich oglądać, jeśli możecie.
Ach, i ten cover wyszedł im równie dobrze tamtej wiedeńskiej nocy:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?