Samochód zatrzymał się z piskiem opon skutecznie zwracając na siebie uwagę zgromadzonych. Ojciec dumny jak paw z bagażnika wyjmuje plecak. Tato, oddaj w końcu mi ten plecak – szepcze zirytowany Marek – nie rób siary. Na domiar złego mama przytula syna i całuje na pożegnanie. Daj już spokój – syczy Marek – nie jestem przedszkolakiem. Może trochę przerysowałem, ale taki scenariusz co roku w wielu miejscach powielają nadopiekuńczy rodzice wysyłając jedynaka na pierwszy harcerski obóz.
Na swoją pierwszą kolonię zuchową wyjechałem na pełne trzy tygodnie. Spaliśmy na łóżkach polowych w jakiejś wiejskiej szkole. Do kibelka szło się za budynek gospodarczy, gdzie nad szambem postawiono domki z serduszkiem. Myliśmy się na podwórku przy korytku, lecz ktoś musiał ręcznie pompować wodę. Ale przeżyliśmy i wspominamy ten wyjazd całkiem dobrze. Dzisiaj nie tylko zuchy jadą w cieplarniane warunki, na dodatek nie dłużej niż na dwa tygodnie. Niby to z powodu wysokich cen. Ale czy dzisiejsza kadra wytrzymałaby dłużej? A może to rodzice umarliby z tęsknoty?
Czytaj więcej: Obóz harcerski czy kolonia mleczarzy?
Obozy harcerskie też trwały minimum 22 dni. Wyjątek stanowiły obozy wędrowne, gdzie marszruta mogła trwać tylko dni dziesięć. Ale najmilej wspominam obozy dłuższe, te 26-28-dniowe. Na taki obóz, w głuszy, z dala od cywilizacji, gdzie diabeł mówi dobranoc, jechało się naprawdę z przyjemnością. Najpierw kwaterka. Rozstawiali magazyn, częściowo budowali kuchnię. Gdy już zwaliła się reszta harcerzy przez pierwszy tydzień urządzało się obozowisko, wykańczało kuchnię, budowało latryny i kąpielisko. I zawsze wszystko grało, bo sanepid nigdy nie potrafił dojechać na kontrolę.
Ale porównując opowieści starszej kadry to i tak mieliśmy cieplarniane warunki. Samochód do zaopatrzenia, kucharka [czasami była tylko do porcjowania mięsa i posolenia zupy; resztę robił zastęp służbowy], pielęgniarka na miejscu, woda pitna dowożona w beczkowozie. A dawniej…
Obejrzyj zdjęcia z obozów harcerskich na przestrzeni wieku
Z opowiadań starszych wynika, że na obóz jechali pociągiem, a nie jak dzisiaj luksusowym autokarem z klimatyzacją. Zaraz po wojnie były to wagony towarowe, do których wsiadali harcerze z całym sprzętem obozowym. A potem nieśli na plecach nie tylko osobisty ekwipunek ale i namioty. Powie ktoś, takie były czasy…
Były inne czasy i inne przepisy. Dzisiaj nad wypoczynkiem letnim dzieci i młodzieży czuwają instytucje oświatowe i sanitarne. Pilnują, aby w przedkładanej dokumentacji nie zabrakło nawet najmniejszego przecinka. Bo w papierach porządek musi być. Tym rygorom podlegają wszyscy organizatorzy kolonii i obozów, harcerze również. Powiem więcej, harcerze mają jeszcze bardziej zaostrzone przepisy wewnętrzne. Nie dość, że kadra obozów harcerskich musi posiadać przewidziane w ustawie kwalifikacje, to jeszcze na jednego opiekuna może przypadać o pięciu podopiecznych mniej niż wymaga tego przepis oświatowy. W tym roku dodatkowo opiekunowie muszą przedstawić zaświadczenie o niekaralności.
Czytaj: Pedofile nie pojadą na kolonię
Dotychczas wspomniałem tylko o warunkach bytowych i opiekuńczych. A program? Cóż, różnie to bywało i różnie jest dzisiaj. We wszystkich organizacjach harcerskich działających w Polsce można spotkać środowiska realizujące wręcz skrajne programy. Przed wojną w programach obozów harcerskich dominowały zajęcia puszczańskie oraz paramilitarne. Zainteresowanym polecam znakomity wywiad z hm. Piotrem Niwińskim opublikowanym na łamach krakowskiego HR’a.
Nie zapominajmy także, że przy dobrze realizowanym programie harcerze będą zadowoleni z wyjazdu. A w tym wszystkich chodzi o to, by w zespole pokonywali trudności, razem realizowali postawione zadania i kształtowali swoje umiejętności interpersonalne. Tej umiejętności na pewno nie zdobędą w cyberprzestrzeni.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?