Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Odrodzona". Pierwszy tom dzienników Susan Sontag

Adam Kraszewski
Adam Kraszewski
wydawnictwo karakter
Oto mamy okazję przeczytać dzienniki Susan Sontag. Czy to nie wystarczy za całą zachętę?

Jednostki wybitne zazwyczaj zostawiają, oprócz prac ogólnie znanych, osobiste notatki, które czasem mamy okazję poznać. Chcemy wiedzieć jakim człowiekiem był ten, którego myśli kształtowały nasze poglądy, kogo podziwialiśmy czy z kim polemizowaliśmy. Ot, zwykła ludzka ciekawość.

Czasem lektura takich osobistych notatek powoduje rozczarowanie, czasem zachwyt przechodzący w uwielbienie. Czasem zaś potwierdzenie naszych twierdzeń o wybitności danej osoby. I to ostatnie odczucie pasuje do tego co czułem po zakończeniu lektury pierwszego tomu Dzienników Susan Sontag.

„Idee zakłócają płaszczyznę życia”, „Ludzie różnią się od siebie wyłącznie inteligencją”, „Jedynym kryterium oceny naszych działań jest to, czy stajemy się dzięki nim bardziej szczęśliwsi czy nieszczęśliwi” - to jedne z pierwszych zdań, jakie możemy przeczytać w wydanym ostatnio pierwszym tomie Dzienników Susan Sontag.

Na pierwszy rzut oka myśli te wydawać się mogą banalne, wręcz oczywiste. Pamiętajmy jednak, że pisała je nastoletnia dziewczynka. Czasy zaś, w których pisane były te słowa nie nastrajały do odrzucenia idei, poświęcenia wszystkiego szczęściu jednego człowieka, czy szukaniu podobieństw a nie różnic. Aby to zrozumieć musimy sobie uświadomić powojenną sytuację geopolityczną, polaryzację świata i ówczesną amerykańską obyczajowość.

W świat pełen uprzedzeń, zarówno w stosunku do ludzi innego koloru skóry, innych religii, ateistów czy ludzi o odmiennych preferencjach seksualnych wkraczała małoletnia intelektualistka. Umierając w 2004 roku pozostawiła świat zupełnie odmienny, odmienne nastawienie do ludzi, nastawienie znacznie większej części elit politycznych na poszukiwanie podobieństw a nie różnic, czy większej tolerancji dla tych innych.

Tym, którzy sięgając po wspomnienia ludzi wybitnych szukają sensacji obyczajowych czy skrywanych ciekawostek, stanowczo odradzam lekturę Dzienników. Nie znajdą w nim bowiem plotek i sensacyjek godnych brukowego pisma. Nie znajdą też prób wybielania przez autorkę własnej osoby kosztem otoczenia. Nie znajdą też opisów kłótni czy aktów seksualnych. Z tego więc powodu powinni się oni z daleka trzymać od tej książki.

Szczerze natomiast mogę polecić ją tym, którzy czytali eseje Sontag lub chcą poznać amerykańską rzeczywistość z nieco innej strony. Ci będą mieli okazję poznać Susan Sontag poddaną swego rodzaju auto wiwisekcji. Sontag traktuje bowiem swoje dzienniki jako rodzaj terapii, a także jako miejsce wprawek i przemyśleń wykorzystywanych w pisanych później esejach. Oprócz opisów rozterek emocjonalnych znajdziemy więc interpretację myśli pisarzy, wrażenia z przeczytanych książek, listy książek do przeczytania czy wręcz całe repertuary kin amerykańskich. Jednakże najbardziej eksponowany w dziennikach jest homoseksualizm autorki i to, w jaki sposób próbowała sobie „dać radę”.

Czytając dzienniki musimy pamiętać, że ich pierwszy tom obejmował lata 1947-1963. Były to więc lata przed rewolucją obyczajową. W latach pięćdziesiątych nie tylko na tzw. amerykańskiej prowincji panna z dzieckiem stawiana była poza marginesem społecznym, zaś rozwód wzbudzał sensacje, wolne związki nie istniały, zaś homoseksualizm należał do tematów, o których nikt nie odważył się mówić. Nic więc dziwnego, że Susan Sontag odkrywszy w sobie skłonności homoseksualne wpadła w panikę. Marzyła o tym, by być choć biseksualną, podejmuje nawet próby „wyleczenia się”. Założenie normalnej rodziny ma być jednym z elementów terapii.

Ktoś taki jak Susan Sontag nie może być do końca szczęśliwy w żadnym związku. W jej przypadku potrzeba ciepła, miłości i bliskości każe zapomnieć o poczuciu własnej wartości, każe podporządkowywać się partnerkom życiowym, popycha ją w związki, w których nie będzie szczęśliwa. Oczywiście Sontag nie pisze tego wprost. Oszczędza zarówno swoim partnerkom, jak i dawnemu mężowi opisu szczegółów związku, oszczędza ich również nam. A może oszczędził ich nam jej syn, który przygotował Dzienniki do druku? Ktokolwiek to zrobił, ten pobudził naszą wyobraźnię. Nic tak bowiem nie działa na wyobraźnię jak niedopowiedzenie.

Czy warto coś jeszcze pisać o Dziennikach? Chyba tylko, to, że z niecierpliwością czekamy na kolejne tomy Dzienników Susan Sontag, na wspaniałą lekturę i kolejne takie pobudzenie naszej wyobraźni.
Zarejestruj się i napisz artykuł
Znajdź nas na Google+

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto