Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

OFF Festival. Muzyka świata w Dolinie Trzech Stawów

Piotr Drabik
Piotr Drabik
Podczas koncertu Islam Chipsy na scenie T-Mobile Electronic Beats
Podczas koncertu Islam Chipsy na scenie T-Mobile Electronic Beats Piotr Drabik
Egipt, Ghana, Nigeria, Korea, Japonia - drugi dzień święta muzyki alternatywnej szczególnie mocno wypełnili artyści z egzotycznych zakątków globu.

- Dzięki, że jesteście tutaj pomimo zmian. Czterech artystów do nas nie przyjechało. Nawet Wiley nas olał. Dosłownie nas olał – taki słów goście festiwalu ze sceny na pewno się nie spodziewali. Wypowiedział je Artur Rojek, który po kolejnych zmianach w programie poczuł się w obowiązku to wyjaśnienie zaistniałej sytuacji publice. – Od zawsze nie miały znaczenia dla nas wielkie nazwiska, a różnorodność muzyki i artystów (…) Co nas nie zabije, to nas wzmocni – tak wzniosłym tonem dyrektor katowickiego festiwalu po raz kolejny zdefiniował to, dlaczego kilka tysięcy ludzi zbiera się na początku sierpnia w Dolinie Trzech Stawów. Jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu swoje koncerty w Katowicach odwołali The Kills i raper GZA.

Rojek wskazał również (nie)chcący zwycięzcę drugiego dnia imprezy, jakim bez wątpienia był klawiszowiec Islam Chipsy. Podczas koncertu artysty z Egiptu można było dojść do wniosku, że tworzy dźwięki bezwładnie uderza ręką o syntezator. Jednak w połączeniu z duetem perkusistów, arabskie melodyjki wzmocnione brzmieniami elektro okazały się całkiem znośne dla katowickiej publiki. A nawet więcej – spora cześć gości dała się porwać w dziki trans podczas występu Islam Chipsy na scenie T-Mobile Electronic Beats. W związku ze zmianami w programie, wymuszonymi nieobecnością rapera Wileya, Islam Chipsy sobotniego wieczora jeszcze raz zaprezentowali się w Dolinie Trzech Stawów. Na scenie głównej rzecz jasna.

Drugi dzień festiwalu obfitował w więcej międzynarodowych niespodzianek. Jedną z nich był koreański zespół Jambinai, który od początku swojego istnienia idzie wyboistą, ale własną ścieżką. Mowa o połączeniu folkowej muzyki z Dalekiego Wschodu z post-rockowymi brzmieniami. Był może właśnie dlatego, pierwotnie grupa miała dać popis swojego telnetu na scenie eksperymentalnej, aż w końcu znalazła się na głównej festiwalowej estradzie. Melancholijne i jednocześnie niepokojące dźwięki były efektem m.in. tradycyjnych koreańskich instrumentów. A kilka godzin wcześniej sporo hałasu narobiła japońska grupa Goat.

Spacerując między scenami, można było szybko przenieść się z Azji, do jeszcze dalszej Afryki. Namiot, gdzie zlokalizowana była scena eksperymentalna dawno tak się nie bujała, jak podczas koncertu ATA KAK. Lider grupy Yaw Atta-Owusu z Ghany zaprezentował szaloną mieszankę elektro i czarnej muzyki. Ale jeszcze kilka lat temu artysta nie myślał o powrocie na scenę.

Ponad 20 lat temu w rodzinnej Ghanie wydał swój debiutancki album „Obaa Sima”, który przygotowano zaledwie na 50 kopiach kaset magnetofonowych. Jak łatwo się domyśleć, słuch o oryginalnym afro-housowym brzmieniu szybko zapomniano. Przypadek sprawił, że w 2002 roku podczas podróży po Afryce kaseta z muzyką Yawa Atta-Owusu wpadła w ręce amerykańskiego kolekcjonera Briana Shimkovitza. Brzmienia wywarły na mężczyźnie tak duże wrażenie, że postanowił założyć bloga i popularyzować nieznaną muzykę z tej części świata. A samego bohatera całej historii bezskutecznie szukał przez kolejną dekadę. W końcu Yawa Atta-Owusu odnalazł się w Kanadzie, jego debiutancki album doczekał się reedycji, a artysta wyruszył w trasę koncertową. Na szczęście znalazł czas również dla katowickiej publiki.

Spragnionych egzotycznych rytmów nie zabrakło również na występie Orlando Juliusa z Nigerii. Pionier afrykańskiego jazzu pojawił się w Dolinie Trzech Stawów z zespołem The Heliocentrics. Orlando pierwszy album wydał dokładnie pół wieku temu, ale saksofonista nie Myślo odstawić instrumentów w kąt.

OFF Festivalu z roku na rok kolekcjonuje artystów związanych z shoegaze. Po klasykach gatunku, takich jak My Bloody Valentine i The Jesus and Mary Chain, przyszedł czas na grupę Lush. – Nic nie mówią po polsku – już na początku koncertu bez bicia przyznała się wokalistka zespołu Miki Berenyi. Garażowy rock z domieszką britpopu doskonale wpisał się w katowicki festiwal, czego dowodem była szalejąca przy gitarowych riffach publika.

Nieco bardziej klasyczne podejście do rocka przygotował pochodzący ze Śląska skład SBB, który został zaproszony na festiwal z prośbą o wykonanie debiutanckiego albumu grupy „Nowy Horyzont”. Materiał z krążka wydanego przed czterema dekadami nie poddano obróbce w postaci nowej aranżacji. Pod sceną można było spotkać głównie pokolenie, znacznie młodsze niż debiutancki krążek SBB.

Na festiwalowych scenach szczególnie reprezentowana była również skandynawska muzyka. W Katowicach znów pojawił się norweski skład Jaga Jazzist, który od lat eksperymentuje z szeroko pojętym jazzem. Instrumentalny spektakl okazał się jeszcze większą mieszaniną gatunków. Nieco bardziej zdecydowany był islandzki GugGus. Wzmocnione wokalem szalone elektro i sceniczny performance Daniela Ágústa Haraldssona przyciągną pod scenę ukrytą wśród drzew spore tłumy.

Tradycyjnie program kolejnego dnia festiwalu wypełniali polscy artyści – w postaci m.in. melancholijnej muzyki Basi Bulat i dawki death metalu w wykonaniu Mgły. A na zakończenie tegorocznej edycji offa przygotowano koncerty Anohni, Mudhaney czy hiphopowego składu Kaliber 44.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto