Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ojcostwo w wersji country – z pamiętnika położnej

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
O takich warunkach jeszcze kilkanaście lat temu noworodki mogły pomarzyć.
O takich warunkach jeszcze kilkanaście lat temu noworodki mogły pomarzyć.
W latach siedemdziesiątych działały jeszcze tworzone po wojnie w małych miasteczkach i wsiach dość gęstą siecią izby porodowe. Pracowały w nich położne i pielęgniarki, wypierając działalność wiejskich babek i porody w domu.

Lekarz położnik wizytował izbę możliwie często i dyspozycyjny o każdej porze, osobiście prowadził trudniejsze porody. W razie komplikacji wymagających poważniejszej interwencji wzywana była karetka, która wiozła rodzącą do najbliższego szpitala.

W ten sposób kobiety zamiast w domu, rodziły pod fachowa opieką, a przede wszystkim w przyzwoitych warunkach sanitarnych. Pobyt na porodówce trwał około tygodnia, aby matka miała czas odpocząć. Dla pierworódek był to czas nauki karmienia piersią i pielęgnacji.

Pewnego razu pojawił się dość rzadki problem. Kobieta z nieodległej wsi urodziła ósme dziecko. Była chudziną wyniszczoną ciężka pracą, lichym wyżywieniem i porodami „co rok prorok”. Jak na ironię natura wyposażyła ją w dwie widoczne gołym okiem brodawki, ale na pewno nie były to piersi i na pewno nie było w nich pokarmu. Ani kropli. W czystej pościeli, jedząc lepiej niż w domu, kobieta wylegiwała się i wysypiała za wszystkie czasy, przytulając do wyschłej piersi swoje kolejne maleństwo. Od czasu do czasu popłakiwała jednak w przewidywaniu jakichś bliżej nieokreślonych kłopotów. Nie o dziecko wszakże, bo mała karmiona była solidnie przez inną, mającą pokarmu w nadmiarze, matkę.

Był marzec, zima ostatnim zrywem pokazała mroźne pazury, śnieg sięgał powyżej metra, ale punktualnie po tygodniu, zajechał pod porodówkę mąż. Saniami wymoszczonymi sianem i pierzyną. Wkroczył do dyżurki w kożuchu, słomiakach*, z batem w garści i po wytupaniu śniegu na linoleum oraz zwyczajowym „pochwalony” zapytał:
- No i co się tera urodziło?
Na takie pytanie padała stereotypowa odpowiedź:
- To, coś babie zrobił.
Po takiej wymianie grzeczności najgorszy jełop zaczynał z innej beczki.
- Pani, mojo kobite przywiezłem tu do porodu. Jakże tam una? Zdrowo?
- A, żona miewa się dobrze tylko z pokarmem kłopot i będzie musiała karmić córeczkę sztucznym mlekiem.
Chłop zbladł, złapał oddech i ryknął:
- A mioł być tera chłopok! Jak tak, to nie biere tego do domu! Za jasno cholere! Nie biere i tyla! Łosiem dziewuch w chałupie? Nie biere!
Złapany za kołnierz na schodach, przetrzymany przez małą godzinkę i przegadany – upchnął ze złością tobołek z dzieckiem do sań i nie bacząc zbytnio czy ta byle jaka żona, nie umiejąca urodzić syna wsiadła, zaciął konie batem.

Stałyśmy na schodach patrząc za saniami i przy akompaniamencie oddalającego się, nieporównywalnego z niczym dźwięku janczarów na końskiej uprzęży, kiwały głowami nad babskim losem. A szczególnie nad losem tych, które rodząc rokrocznie „nie potrafią” wyprodukować w umęczonym brzuchu oczekiwanego syna. Nie jakiegoś tam dziecka. Syna!

* słomiaki – duże buty wyplatane ze słomy, wkładane na normalne obuwie. Znakomite i powszechnie używane przez chłopów ocieplacze.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomocnik rolnika przy zbiorach - zasady zatrudnienia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto