Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ojczyzna papieża Franciszka oczyma Gombrowicza

Tomasz Brusik
Tomasz Brusik
Argentyna to kraj prosty i naturalny. Podobnie jak Polska, stara się dogonić Europę, nieco zatracając przy tym samą siebie. W samych Argentyńczykach siedzi głęboko zakorzenione przekonanie o tym, że są prowincją Europy.

A niesłusznie. Argentyna to bowiem budowlano-rolniczy kraj bogaty w surowce, o dyskretnym i spowitym w uśmiech czarze i uroku. Mieszanina ras i dziedzictw, o historii krótkiej, niewyrobionym charakterze, nieustalonych instytucjach, ideałach, zasadach, odruchach. Kraj wspaniały, zasobny w przyszłość, ale jeszcze nie zrobiony. Kraj, który uwodzi. Albowiem z tej, wydawałoby się, jałowej ziemi, bije nieopisana młodość i niższość. Choć to jedynie nudna pampa z mieszczańskimi miastami, kraina ta jest lekką, rozwichrzoną igraszką, zabawą, która wprowadzająca w ekstazę gromadkę dzieci.

Sami Argentyńczycy są na co dzień uprzejmi, bardzo rzadko zdarza się im być niegrzecznymi. Ich żarty są na ogół poczciwe i w samej tonacji języka wyczuwa się dobroć pozbawioną pośmiewiska, kpiny, złośliwości czy ironii. Może dlatego, że mniej są obciążeni dziedzicznie i nafaszerowani kompleksami, niż Polacy. Mają mniejszy balast historii, tradycji, obyczaju, co daje im większą swobodę intelektualnych ruchów i większe możliwości wyboru.

Zwykli Argentyńczycy, ci przy samej ziemi, najczęściej wypowiadają się w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Zachowują wówczas trzeźwość umysłu i otwartość na świat. Gdy zaczynają mówić jako "my, naród", stają się sztywni i nieludzcy. "My" w Argentynie jest bowiem szczególnie mgliste, abstrakcyjne i arbitralne. Odziera ludzi z konkretności i ich krwistości, rujnuje bezpośredniość, nieomal ścina z nóg. Zbyt wielu tu intelektualnych imigrantów z całego świata, by mogli oni wspólnie mówić w pierwszej osobie liczby mnogiej. Rozwiązaniem dla Argentyny jest zatem przeniesienie tego "ja" na wyższe piętro – w kulturę, sztukę, religię, moralność, filozofię.

Choć argentyńskie salony są nijakie, rozmyte w tym abstrakcyjnym "my", ulice nasycone są duchem młodości i świeżości. Cechą tego kraju jest bowiem uroda nie tylko młoda, ale i niska, ta przy samej ziemi. Piękność ta, nie tylko nie jest niczym anormalnym, ale wręcz stanowi ucieleśnienie zwykłego, przeciętnego rozwoju. Z tej prostoty i naturalności wynika piękno Argentyny przyziemnej, ludowej.

Dzięki tej wszechobecnej młodości, Argentyna jest krajem formy wczesnej i takiej, w której rzadko zdarzają się gafy, a nieśmiałość jest wyjątkiem. To kraina jeszcze nieudramatyzowana. Życie tu, w porównaniu z innymi kontynentami jest łatwe, odzwyczaja od wysiłku i śmiałości, ryzyka i uporu, od dramatu i walki. W kraju tym nie ma arcydzieł, są tylko dzieła. Grzech jest mniej grzechem, a świętość mniej świętością. Jednak życie miękkie zmiękcza i trzeba być czujnym, bo wszystko się rozłazi.

Dojrzałość jest tu słabsza od niedojrzałości. Sztuka, religia, filozofia nie są tym, czym są w Europie. Myśl europejska, duch europejski to dla tej ziemi obcość, która wciąż najeżdża Argentynę, niczym niegdyś Hiszpanie. Lecz Europa nie patrzy na Argentynę jak na pojętnego ucznia, ale dość sceptycznie. Nawet na mapie świata kraj ten wydaje się być zepchnięty w dół. Tak daleki od Europy, od jej problemów, od nacjonalizmów, od II wojny światowej, od Hitlera, od Holocaustu, od tego upadku skrajnego racjonalizmu.

Jak Polacy przez długie lata zakochani byli w Stanach Zjednoczonych, tak Argentyńczycy to naród zakochany w Zachodniej Europie, w szczególności we Francji, w baśniowym Paryżu. Chcą być drugą Francją, chcą, by Buenos Aires stało się drugim Paryżem z odpowiednim zastępem malarzy i artystów wszelakich. Z tego powodu argentyńska sztuka stara się naśladować tę ze Starego Kontynentu. Przez to jest potulna, poprawna, robi minę dobrego ucznia, dając tym samym świadectwo twórczej impotencji. Odczuwa zawiść i kompleks niższości. Stąd wynika jej płycizna, słabizna i mętlik. A Europa to coś, co już było, coś co trąci myszką.

Argentyna poddała się wiekowi pseudointelektualizmu i na wzór europejski fabrykuje studentów na wyższych uczelniach. Tego typu produkcja wykształconej młodzieży prowadzi do zagęszczenia ludzi chemicznie wypranych z naturalnej inteligencji. Psuje to powietrze wolnej myśli. W kraju tym zaczyna być duszno od studenterii, która wie tylko to, co wsadza się jej w głowę, a zatraca radość, charakter, rozum, poezję, wdzięk.

Jednak Stary Kontynent przewyższa Argentynę przede wszystkim historią. Dlatego Argentyńczycy fabrykują sobie tę historię, podobnie jak studenterię. Starają się ją produkować masowo, stawiając na każdym rogu pomniki i wmawiając sobie wielką przeszłość.

Przeciętny Argentyńczyk wie, że twórczość jego kraju szwankuje. Nie ma tu wielkiej literatury, nie ma geniuszów, anemia panuje także w muzyce, filozofii, plastyce i na gruncie idei. Skąd ta bierność i jałowość? Kraina ta żyje bowiem światłem zapożyczonym z Europy. A jeśli coś odbija cudze światło niczym księżyc, nigdy nie będzie świecić większym blaskiem niż źródło tego światła. Tutejszych artystów ogranicza to, że starają się stworzyć dzieło "na europejskim poziomie". Sztuka argentyńska chcąc być twórcza, odmienna od tej europejskiej, wpada w pułapkę. Pragnienie oryginalności, to też naśladowanie Europy i jej abstrakcji, ucieczki od formy.

Mimo wszystko Argentyna dla własnego dobra powinna zerwać z Europą i odszukać w sobie śpiącego Indianina sprzed 400 lat, którego ujarzmili europejczycy. To odnalezienie własnego "ja" stawia sobie za cel część argentyńskich intelektualistów. Lecz problem w tym, że większość Argentyńczyków dalej kurczowo trzyma się bezpiecznej matki-Hiszpanii i matki-kościoła katolickiego.

Skąd pomysł na ten tekst?
Po wyborze nowego papieża Franciszka, media zalały materiały o Argentynie. Zdecydowana większość z nich opisywała ją w sposób płytki i powierzchowny, a chyba żaden Polak nie wgryzł się w nią bardziej niż Witold Gombrowicz, który mieszkał w niej przez 24 lata i dla którego stała się drugą ojczyzną. Dlatego postanowiłem spojrzeć na ten kraj przez pryzmat jego twórczości. Odtwarzając duchowy krajobraz Argentyny widziany oczami Gombrowicza, korzystałem głównie z najnowszego wydania "Dziennika", który zawiera zapiski pisarza z lat 1953-1969. To niby czasy odległe, jednak to kraj i lata młodości Jorge Bergogilo, które prawdopodobnie najbardziej ukształtowały duchowość przyszłego papieża.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto