Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Okiem Kixnare'a. 10 lat polskiego hip-hopu

Mateusz Pułkowski
Mateusz Pułkowski
Fot. archiwum Kixnare'a
Fot. archiwum Kixnare'a
Właśnie obchodzimy umowne 10 lat polskiego hip-hopu. W sklepach pojawiają się z tej okazji reedycje klasycznych albumów sprzed dekady. Tymczasem różnej maści „fachowcy” twierdzą, że hip-hop w Polsce się skończył.

Obchodzimy właśnie umowne 10 lat polskiego
hip-hopu. W sklepach pojawiają się z tej okazji reedycje klasycznych albumów
sprzed dekady. Tymczasem różnej maści „fachowcy” od dobrego roku starają się nas przekonać, że hip-hop w Polsce się skończył.

Moda przeminęła,
dzieciaki w szerokich spodniach dorośli, a telewizje podłapały z kolei świeże w
ich mniemaniu zjawisko clubbingu. Osierocony hip-hop wrócił do podziemia
i nie ma już tylu odbiorców co w ostatnich, „złotych” latach. Ale czy hip-hop
jest gatunkiem, który kiedykolwiek wyszedł z podziemia? Czy w ogóle zjawisko
podziemia w hip-hopie jest tożsame z np. undergroundową sztuką malarską,
graficzną?

** Szósty zmysł**
 

O odpowiedzi na nurtujące mnie pytania postanowiłem
poprosić Kixnare’a. Ten producent z Częstochowy, przedstawiciel młodego
pokolenia, ale wychowany na oldskulowych produkcjach hip-hopowych i w związku z
tym osłuchany, rozumie hip-hop i potrafi spojrzeć na niego trzeźwym okiem jak
mało kto. Fani dobrych bitów nad Wisłą z pewnością owego zawodnika znają i
doceniają. Gdyby rozejrzeć się w poszukiwaniu autentycznego twórcy obracającego
się w środowisku hip-hopowym w Polsce, to i świeca, a nawet dwie nie pomogły by
w znalezieniu takiego, któremu chciało by się dzielić, różnicować i oceniać
zjawiska w nim zachodzące.

Tak naprawdę hip-hop od zawsze, od zarania swoich
dziejów był muzyką robioną przez ludzi jarających się bujanymi rytmami
odtwarzanymi z winyli. Parafrazując skrót literowy stanowiący nazwę jednej z
firm z USA zajmujących się produkcją ciuchów – hip-hop to tak naprawdę zabawa w
stylu „for us, by us”. Muzyka grana przez kumpli, dla kumpli. Podobnie jest u
nas. Owszem, technikalia i jakość wykonania są ważne. Ale równie ważna, jeśli
nie ważniejsza jest ta swoista zajawka, to coś „w mózgu”, czy „we krwi”, które
każe traktować ten gatunek w pierwszej kolejności jako dobrą zabawę. „Ten
szósty zmysł, który mam w sobie”, jak rapował Pezet.

Stara szkoła

Tym co wyróżnia hip-hop z reszty szeroko pojętego świata
rozrywki, jest jego przekaz. To jedyny gatunek, gdzie takie
wartości jak miłość, przyjaźń, ale także
 
socjologiczne wręcz opisy zjawisk zachodzących w
społeczeństwie w tak jasnej, prostej i nie zawoalowanej formie trafiają do
słuchacza. Każdy, kto znalazł w sobie odrobinę samozaparcia i chęci, może
wykrzyczeć co mu leży na wątrobie, jednocześnie dobrze się przy tym bawiąc.
Nieważny jest drogi sprzęt i splendor środowiska. Ważne, żeby mieć coś do
powiedzenia.

- Wszystko co robię powstaje na starym komputerze z najgorszą
kartą dźwiękową

  • mówi Kixnare
    . - Mój gramofon jest niewiele młodszy ode mnie, a odsłuchy to
    zwykłe głośniki z wieży Sony. Nie mam najlepszego sprzętu, może nie jestem też
    specem od „poprawności” brzmienia, a equalizer, kompresory i inne wtyczki z
    dziesiątkami pokręteł, wykorzystuję bez najmniejszej wiedzy, jak to naprawdę
    działa. Mimo wszystko jestem bardzo zadowolony z efektów jakie uzyskuję.

I trzeba przyznać, że nie jest to czcze
samozadowolenie. Bity Kixnare’a to bowiem stara szkoła czystego, bujającego
hip-hopu, po których jego ziomek z Gorzowa Wielkopolskiego z którym
korespondencyjnie (przez internet) nagrywa, Smarki Smark, pływa bezbłędnie.
Uzyskany wynik jest efektem wspomnianego ukąszenia, dzięki któremu Kix jest
dziś tutaj, gdzie jest.

  • Bity zacząłem kleić około 6 - 7 lat temu i właściwie od
    samego początku, aż do dziś jest to dla mnie przede wszystkim świetna zabawa.
    Jeśli chodzi o inspiracje, to zawsze był to hip-hop oparty na samplingu, kiedyś
    powiedziałbym "undergroundowy", ale dziś to słowo trochę straciło w
    moich oczach – mówi Kix.


Czas zmian

Hip-hop w Polsce też się zmienił. Właściwie to
lepszym określeniem byłoby, że poszedł do przodu. Przecież w połowie lat 90. o tej muzyce w polskim wydaniu słyszało tylko nieliczne
grono wtajemniczonych, jarających się pierwszymi produkcjami Wzgórza Ya Pa 3.
Potem w radio hip-hopem zaczęła zarażać Bogna Świątkowska i Druh Sławek.
Dzisiaj nikogo nie trzeba przekonywać. Sieć pozwala poznawać i śledzić hip-hopowy
światek na bieżąco. Trochę pewnie brakuje przewodników, bo słuchacze nierzadko
gubią się w zalewie mało mających wspólnego z rzetelnym, autentycznym hip-hopem
produkcji.

Kixnare patrzy jednak na to ze spokojem. - 
Mamy inne czasy, teraz każdy ma dostęp do wszystkiego. Ja
wychowałem się na telewizyjnych programach takich jak Yo MTV Raps, Blah Blah
Groove

  • mówi
    . - Później był Word Cup, pierwsze numery Klanu, aż wreszcie dostęp do
    internetu, który zmienił wszystko. O polskich mediach nie chcę się wypowiadać,
    bo ten temat mnie nie dotyczy i nie interesuje. A 
    jeśli chodzi o dzisiejszą scenę uważam, że każdy powinien znaleźć
    coś dla siebie. Nie mam zamiaru nikogo dyskryminować. Myślę, że moja muzyka jest
    głównie dla takich ludzi jak ja, którzy cenią bardzo klasykę rapu, lata 90.,
    twórczość Native Tongues, DITC, Boot Camp Click, Gangstarr Foundation, Pete
    Rocka. Sporo też takich którzy widzą we mnie polskiego 9th
    Wondera,
    z czego się bardzo często nabijam.

Wydaje się, że gdzieś obok głównego
nurtu, działa stara, „trueskulowa” (prawdziwe, stare brzmienie) szkoła
polskiego hip-hopu, którą tak naprawdę guzik obchodzi mainstream.

Nie jestem wyznawcą takich podziałów.
Śmieszą mnie w ogóle wyznawcy polskiego undergroundu, w ogóle śmieszy mnie to
słowo, bo w Polsce oznacza ono wydawanie nielegali. Ja po prostu popieram tych,
których twórczość do mnie przemawia. Mało jest w Polsce raperów, którzy
potrafią mnie naprawdę sobą "zajarać". Niestety - twierdzi Kixnare.

Sztuką jest
dzisiaj zatem umieć umiejętnie skorzystać z dobrodziejstw sieci, czy innych
mediów i wybrać naprawdę wartościowe rzeczy. A - jak twierdzi Kix - nie ma tego
wcale tak wiele. - Właściwie nie każdy ma czas, żeby szukać nowych rzeczy. Ja
bardziej cenię ludzi którzy słuchając muzyki wiedzą dlaczego jej słuchają,
potrafią powiedzieć na ten temat coś więcej niż „fajne”. Nie imponują mi osoby
które mają 2000 płyt w mp3 i uczą się na pamięć nazw zespołów i ich płyt –
mówi.

Idzie ku dobremu

Takie składy, jak opolski Dinal, mimo iż swój
najnowszy album „W strefie jarania i w strefie rymowania” wydali w śmiesznym nakładzie zaledwie 500 sztuk i nie mają szans dotrzeć do mas, cieszą się
szacunkiem wśród fanów. Kluczem okazuje się autentyczność i wierność
niepisanym zasadom, według których szczerość przekazu i staroszkolne, przybrudzone
brzmienie to najważniejsze wartości.

Z drugiej strony posiadająca już
ugruntowaną pozycję na rynku wytwórnia Asfalt Records serwuje słuchaczom
gamę różnorakich brzmień i podobny rozdźwięk w tematyce. Właściwie do
intelektualnego i wręcz poetyckiego Fisza z jednej strony i osadzonego w
estetyce połączonego Kabaretu Starszych Panów i społeczno-politycznej satyry
Łony z drugiej, świetnie pasowałby Kixnare ze Smarkiem, którzy swoją kultową
już dzisiaj epkę „Najebawszy” wydali jako bez problemu dostępny w internecie
nielegal.

- Myślę o wydaniu płyty coraz częściej. Z tego co wiem Asfalt nie
jest chętny do wydawania nowych twarzy -
zapewnia Kix -
jednak o to się naprawdę nie martwię i
myślę tylko o zawartości. Ale póki co, do wydania płyty długa droga, chociaż
w międzyczasie będę miał niespodzianki dla tych którzy lubią słuchać moich
bitów .

Właśnie tę rzetelność i chęć podążania własną drogą miał
na myśli amerykański raper J-Sands, który stwierdził, że rymował przez 14 lat,
zanim w ogóle pomyślał o wydaniu płyty. Nie lubię zdradzać niespodzianek, ale
wspomnę na koniec, iż fragment bitu Kixnare’a i nawijki Smarka, można usłyszeć
w jednym z utworów wydanej właśnie nakładem wytwórni To Się Wytnie, skądinąd
bardzo dobrej płyty duetu Cisza i Spokój (Duże Pe i DJ Spox).

I o to tak naprawdę chodzi. Jeżeli producenci będą się skupiać na
„tłustości” swoich bitów, mc na rzetelnym po nich płynięciu, a całe środowisko
razem na ciekawych kolaboracjach, to słuchaczowi nie pozostanie nic innego jak
wyłapywać rodzynki i cieszyć się z coraz wyższego poziomu polskiego hip-hopu.
Bo wbrew opiniom niektórych „fachowców”, z pewnością czeka nas co najmniej
kolejne 10 lat dobrej muzyki w wykonaniu przedstawicieli rodzimej sceny.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Okiem Kixnare'a. 10 lat polskiego hip-hopu - Nasze Miasto

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto