Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Opener 2013 - czyli po co w ogóle chodzić na Alter Space?

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Były takie koncerty na tegorocznym Openerze, które będę wspominać z radością, coś w stylu "dobre bo polskie" - świetnie zaprezentowali się Stendek, Ifi Ude, nieźle wypadło The& i koncert Drekotów. A to wszystko na Alter Scenie.

Scena Alter na Openerze to miejsce najciekawszych odkryć i niespodzianek - grają na niej w nieprzyzwoitych godzinach zespoły z rodzimego podwórka głównie, na które mało kto chodzi (chyba, że są to Domowe Piosenki, których nie widziałam wciąż, acz sława ich fenomenu sięga daleko), bo albo jest za wcześnie, albo coś akurat gra na szlagierowych scenach. Mimo to za każdym razem znajduję na niej coś ciekawego i przekonuję się o tym, że na polskiej scenie dzieje się dobrze.

Takim przypadkiem był koncert Ifi Ude, zespołu wiedzionego przez Ifi właśnie, dziewczę ze starannie przemyślanym wizerunkiem, na który składają się spektakularne peruki, kosmiczne stroje, steam-punkowe gadżety i łatwość obcowania z publicznością. Nie mówiąc już o rewelacyjnym wokalu. Wspierali ją perkusista, dwóch muzyków obsługujących syntezatory i gitarę, i trzy nie mniej utalentowane wokalistki. Uwiodły mnie ich niesztampowe poszukiwania, które do i tak już niezłej elektroniki, tanecznej i dopieszczonej, dodawały folkowe skrzypce, cięższe drum'n bassy, tradycyjne zaśpiewy, trochę ambientowości, wreszcie rnb, co z resztą i tak nie wyczerpuje zaprezentowanej kombinacji. Przez dobrą godzinę zdążyła już wyczerpać swój repertuar i pięć razy zmienić kreacje, ale publiczność zachwycona doprosiła się jeszcze powtórki "My Baby Gone", z którym wyraźnie artystka czuje się pewnie. Koncert był rewelacyjny, wszystko grało, ludzie tańczyli, a ja nie mogłam wprost uwierzyć, że w naszej elektronice to faktycznie takie rzeczy się dzieją. Absolutnie warto sprawdzić - Ifi Ude i jej nadchodzący debiutancki album.

Gdyby to dziewczę stanęło w niedzielę na scenie zamiast Rihanny, wszyscy wracaliby do domów szczęśliwi, jestem przekonana.

Podobnie miałam ze Stendekiem - w praktycznie pustym namiocie, do którego dotarłam zaraz po szybkiej kawie i "Courtney Love", była garstka, żałosna naprawdę, jakichś wczesnogodzinnych maniaków, może znajomych muzyków, sama nie wiem. Ale ta garstka wystarczyła do stworzenia zupełnie przyzwoitej koncertowej atmosfery, ze skupionym słuchaniem i gromkimi oklaskami oraz domaganiem się bisa, który był, trochę ślamazarny, ale uroczy. Dwóch kompletnie niepozornych młodzieńców za laptopami przygotowało dla nas cudowny, przemyślany show muzyczno-wizualny. Taneczna elektronika, ale taka bardziej z regionów IDMu, upstrzona glitchami i ambientami, o bardzo ładnej, falującej strukturze, w której wolne i cichsze momenty regularnie oznaczały nadciągającą kulminację, dowodziła dużego ogrania i refleksji na temat tego, jak grać z laptopa tak, żeby publiczność nie zaczęła ziewać, znudzona brakiem przyciągających uwagę gadżetów. Jak najbardziej jestem za mieszaniem analogowych instrumentów z wygenerowanymi bitami, ot chociażby dla pokazania zaangażowania i wysiłku, ale jeśli ktoś ma naprawdę pięknie skrojone utwory, to wciąż się to broni przy koncertowej prezentacji. Rzecz jasna wizualizacje robiły tutaj swoje, szkoda, że puszczane za dnia - to zawsze trochę psuje efekt. Jakieś włosy, laski, kolorowe papierki, martwe natury i abstrakcje przewijały się przez ekran, dobrze wpisując się w warstwę muzyczną.

Nie do końca natomiast rozumiem gigantyczny tłum, który przyszedł słuchać Fis Mol - dość przeciętnego brzdąkania na gitarze, połączonego z wiolonczelą i skrzypcami. Sentymentalne, proste piosenki, wzorem tych wszystkich singer-songrwriterowskich rewelacji, których na pęczki dostajemy co miesiąc. No ale dobrze, wspierajmy Polaków. Bliżej mi natomiast było do The&, gdzie także pojawiły się dziwne designerskie stroje (wokalista miał na sobie kombinezon, który mógł mieć właściwości skafandra, biedaczek) i w sumie nie można powiedzieć, żeby roznieśli namiot i powalili na łopatki, ale wpisali się dość zgrabnie w nową falę zespołów r'nb, które upodobała sobie ostatnio alternatywna publiczność. Więc jeśli ktoś słucha Inc., to zdecydowanie mógł się odnaleźć na ich koncercie. Ja słuchałam bez zażenowania.

Ach no i jeszcze Drekoty, ale te świetnie sobie radzą i chyba do większości uszu tak czy inaczej dotarły - dziewczęcy skład, dużo dobrej energii i rozbrajająca wręcz niewinność na scenie. I znów bardzo tanecznie, choć nie zabrakło punkowego pazura. Przypomniały mi się, nie wiem czemu, stare dobre Pustki. Niestety widziałam tylko chwilę, bo wiadomo, line-up ma swoje momenty i trzeba się na niektórych scenach stawiać obowiązkowo, ale miłe to były minuty.

Tej poszarpanej relacji brakuje jeszcze dosłownie jednej lub dwóch odsłon - pozostało parę "gwiazd", których nie mogę pominąć, i parę czerwonych kartek, które dla porządku należy przydzielić. A więc do usłyszenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto