Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

OPINIE: Po drugiej debacie... Kaczyński wygrywa?

Tomasz Radochoński
Tomasz Radochoński
Kaczyński w drugiej debacie, wg mnie, wypadł znacznie lepiej niż w pierwszej. I choć na pewno lepiej niż do poprzedniej się przygotował, nie jest to tylko jego zasługa.

Według mnie TVP wyraźnie pokazała, że jest telewizją ewidentnie pro-pisowską. Nie lubię sposobu bycia pani Lichockiej, delegowanej na debatę z TVP, ale nie o to chodzi. Była ona po prostu zupłenie nieobiektywna, ewidentnie i wybitnie tendencyjna; przydługi wstęp do debaty w jej wykonaniu brzmiał jak monolog etatowej działaczki PiS.

Pani Lichocka zadawała pytania ułożone dokładnie pod Kaczyńskiego - zupełnie nie 'prezydenckie', w stricte rządowej materii - choćby o Pandę etc, byle tylko dać prezesowi PiS punkt wyjścia do ataku na rząd.

Tak skonstruowanymi pytaniami ewidentnie zepchnęła Komorowskiego do defensywy i przyczyniła się do tego, że (zwłaszcza 'zastawiony' biurkiem i obłożony materiałami - Jarosław czuje się wtedy o niebo pewniej niż sam w wielkim fotelu - co także wizerunkowo wyglądało bardzo mizernie w ostatniej debacie - stąd targi sztabów o niby śmieszną, a jednak tak ważną scenografię) Kaczyński, z pomocą także Lichockiej, wypadł znacznie lepiej, niż ostatnio.

Dobry atak Kaczyńskiego

Prezes PiS na pewno lepiej też atakował, np. odczytując wyniki głosowań w Sejmie i imputując Marszałkowi (co byłoby wybitnie dziwne u ojca pięciorga dzieci, który nie zawsze nieźle zarabiał!), jakoby nie był za ulgami dla rodzin czy dzieci. Komorowski nie odparł tych zarzutów od razu - natomiast chwilę po debacie wyraźnie mówił, że nie głosował 'za' tylko dlatego, że chodziło o wydatki na łączną sumę ok. 12 mld zł, których nijak nie było w budżecie - to uzasadnienie wydaje mi się jak najbardziej sensowne.

Zwłaszcza biorąc pod uwagę cyniczne zagrywki PiS, gdy nie odpowiadając za budżet, cały czas chce coś komuś rozdawać (i to w tak głębokim światowym kryzysie!) - a rząd musi przecież trzymać jednak jakąś dyscyplinę budżetową, nie chcąc skończyć jak np. Grecja czy Włochy.

TVN z PiS-em?!

Skądinąd redaktor Kolenda -Zaleska z TVN (a niby to stacja PO:) też niezgorzej przyciskała Marszałka; mocniej myślę, niż Kaczyńskiego. W ogóle dobrze, że dziennikarze byli tak aktywni - do dla mnie wielki plus tej debaty - próbowali wyciągać, naciskać; szkoda tylko, że nie 'po równo' w stosunku do obydwu kandydatów.

Po tej debacie jedno jest pewne - dwaj panowie K. idą łeb w łeb, i dlatego tym bardziej trzeba iść głosować!!! Ja - nie chcąc m.in powtórki IV RP, organicznie nie znosząc hipokryzji - swój typ mam. I niczym nowym w czasie tej debaty (nie wspominam, że liczą się czyny, nie puste słowa!) Kaczyński mnie do siebie nie przekonał.

Słowa, słowa, słowa...

W debacie było jedno - "słowa, słowa, słowa". A obaj politycy (szczególnie jeden na eksponowanym stanowisku premiera!) mieli już dość czasu, by pokazać, jak myślą i, CO KLUCZOWE, JAK DZIAŁAJĄ!

Z wizyty u Camerona - a jego nazwisko w debacie padało parę razy, w kontekście sprzeciwu torysów m.in w sprawie dopłat dla rolników, także polskich - i jego przymierza z PiS,
utkwiło mi przede wszystkim jedno.

Rozpaczliwe machanie rękami przez Kaczyńskiego w obronnym geście, gdy Cameron zaczął się z nim witać po angielsku... z ledwie wydukanym, kompromitującym tekstem, że "nie rozumie".

"I don't understand" może być synonimem polskiego inteligenta?!

I wiadomo, nikt mu nie każe cytować Szekspira i mówić z akcentem z Eton, ale żeby przez dwa lata premierowania nie nauczyć się kilkudziesięciu podstawowych zdań i jakiegoś rozumienia, co się do niego mówi.. - to już naprawdę totalna kompromitacja!

I pomijając wszystko inne, kandydując na prezydenta, będąc 2 LATA! premierem (A PRZECIEŻ TO KLUCZOWE STANOWISKA W PAŃSTWIE!), a nie nauczyć się nawet podstaw angielskiego, tak przecież potrzebnego, by z przywódcami innych państw wymienić choć parę słów bez potrzeby ciągłej obecności tłumacza, to naprawdę kompromitacja i dla tego kandydata, i dla Polski!

Tym większa, że nie potrafiąc nawet zrozumieć prostego zdania po angielsku, Kaczyński nie potrafił tego przynajmniej jakoś 'ukryć'. I w efekcie człowiek, chcący być naszym prezydentem, już teraz - jako kandydat - robi Polsce wstyd na świecie, przed kamerami na powitanie premiera Camerona machając rekami i słabym głosem dukając - "nie rozumiem". Nawet przykro to komentować.

Zero Realpolitik, tylko "machanie szabelką" - i to bez efektów...

Już nie mówię o jego innych wpadkach, tym, jaki wstyd robili nam nieznający języków partacze w MSZ za jego rządów. O tym, jak fatalną opinię wrzaskliwego, kłótliwego kraju mieliśmy w świecie (a z takim niewielu chce w ogóle cokolwiek negocjować!) - i psując sobie opinię, przy tym NIC A NIC - ANI Z ROSJĄ, ANI Z USA, ANI Z UE, nie uzyskaliśmy!

O ciągłej i w naszych realiach po prostu śmiesznej koncepcji mocarstwowości (w tym kontekście zdecydowanie uwierzę, że były premier był w stanie przedkładać ukochaną armię ponad dopłaty - wiadomo, pół Europy chce nas napaść, a armia to podstawa), nie będę się rozpisywał, bo to poglądy powszechnie znane.

Nie licząc tego wszystkiego już choćby to, że przez 2 lata!!! premierowania Jarosławowi Kaczyńskiemu nie chciało się nauczyć choć podstaw tak NIEODZOWNEGO na tym stanowisku angielskiego, dyskwalifikuje go w moich oczach.

Uderza to zwłaszcza u kogoś, kto uważa się za "inteligenta", lepszego od innych, pogardliwe wypominającego np. Tuskowi, że "wychował się na podwórku".

Który to Tusk, choć już niemłody, potrafił przysiąść i nauczyć się angielskiego na tyle, by sensownie rozumieć i niewybitnie, ale jednak choć dość przyzwoicie powiedzieć sporo mądrych zdań po angielsku w czasie oficjalnych wizyt, szczególnie w prywatnej rozmowie. Widzieliśmy go także, jak m.in płynnie i pewnie rozmawiał z premierem Putinem, na obchodach w Katyniu, jeszcze przed katastrofą.

(Nie)partyjne nominacje - nie dla politycznego monopolu!

Co Komorowski na tym polu pokaże, zobaczymy. Na pewno pokazał - trzeba mu tu oddać sprawiedliwość - że potrafi naprawdę ciężko pracować, także pod presją, łącząc dwie główne funkcje państwowe, a do tego prowadząc kampanię.

Z pewnością także wyraźnie się "wyrobił", zdobył sporo wiedzy, nauczył się bardzo ciężkiej pracy, także pod ciągłym "obstrzałem" kamer i opozycji, podszkolił wystąpienia publiczne, nie mówi już głupstw (nie licząc frazesów na potrzeby kampanii).

Na pewno dzięki temu oraz tym, co robił jako po. prezydenta - paroma bardzo istotnymi niepartyjnymi nominacjami - zdobył całkiem sporo mojego szacunku, choć darzę go nadal raczej antypatią jako osobę i zupełnie nie odpowiada mi - podobnie jak styl Kaczyńskiego - jego sposób bycia, ekspresji, mówienia.

Niemniej patrząc racjonalnie, te nominacje to najlepszy argument na śmieszne oskarżenia w razie jego wygranej, o "monopol jednej partii".

Oprócz oczywistych faktów, jak niedalekie wybory samorządowe i parlamentarne, w których może wygrać np. PiS - czy też jasny brak monopolu jednej partii w parlamencie - zamiast tego koalicji PO z PSL, który przecież często "stawia" się większej partii, eksponując swoją niezależność.

Nominacjami nie "swoich" ludzi m.in. na szefa BBN (który już tuż po nominacji potrafił stawiać się rządowi, eksponując niezależność!), na szefa NBP (lewicowy prof. Belka, uznany na świecie fachowiec, o mocnej pozycji i silnym charakterze, który na pewno nie będzie 'powolny' rządowi), prof. Lipowicz, daleka od PO, na Rzecznika Praw Obywatelskich.

Tak właśnie powinno być - bezpartyjni fachowcy powinni być jak najczęściej obsadzani na wysokich stanowiskach, nie tak, jak to miało miejsce w przeszłości, gdy prezydent i premier pochodzili z jednej partii, i ludźmi PiS (oraz członkami Samoobrony i LPR) obsadzano wszystko, co tylko się dało!

Redaktor Gugała na prezydenta!

I mimo tego, że w tym wyborze postawienie na kandydata PO (na pewno nie wybitnego, ale też, myślę, znacznie mniej szkodliwego dla państwa czy odbioru Polski w świecie niż prezes PiS) wydaje mi się najbardziej racjonalne, dla mnie - pewnie podobnie jak dla milionów Polaków - tacy dwaj kandydaci to wybór jedynie na zasadach mniejszego zła.

Patrząc w czasie debaty na dwóch przaśnych, niczym nieimponujących (może oprócz posiadania pięciorga dzieci) kandydatów, aż kuło w oczy, że zdecydowanie najlepszym prezydentem w tym gronie (po tym, jak, wg mnie najlepszy kandydat, Andrzej Olechowski, dr nauk ekonomicznych, znający języki i bardzo obyty w świecie, odpadł) byłby współprowadzący debatę redaktor Gugała!

Wyważony, mądry, pięknie mówiący po polsku; o nienagannej prezencji, znający języki obce.
Na tle Kaczyńskiego i Komorowskiego reprezentował nie tylko o niebo większą wiedzę oraz obycie w świecie, ale i znacznie wyższą KLASĘ.

I wielka szkoda, że nie na niego możemy głosować! Paru mu podobnych, np. redaktor Turski, redaktor Durczok czy pani redaktor Werner także nieźle by się, w mojej opinii, nadawało na to stanowisko.

O takich kandydatach, niestety, możemy tylko pomarzyć - trzeba wybierać (znowu!) na zasadach mniejszego zła. I chyba warto to robić, patrząc nie tylko na puste słówka w czasie debaty, ale bardziej na konkretne czyny ubiegających się o najwyższy urząd w państwie - np. na działania byłego premiera w czasie absurdów (także tak częstej kompromitacji Polski za granicą!) IV RP.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto