Amatorzy talentu aktorki – oraz jej urody (prezentowanej w pełnym zakresie) – powinni wybrać się na przedstawienie. Pozostali widzowie będą się raczej nudzić…
Ciekawie naszkicowana scenografia - oszczędnie i ze smakiem – nie tylko oddaje klimat czasów, ale też pozwala ciekawie zmieniać się. Można powiedzieć, że jest jednym z aktorów na scenie. Gra momentami znacznie lepiej niż zespół Dramatycznego…
Muzyka – siłą rzeczy pobrzmiewa w uszach ta zapamiętana z filmowego hitu. Więc muzyczna okrasa przedstawienia nieco rozczarowuje. Ale nie o to wszak chodzi zespołowi tworzącemu „Absolwenta”, by gonić kinowy, niedościgniony wzorzec. Na szczęście – bo w żadnej mierze nie można nawet próbować porównywać obu wizji.
Dramatyczny - drugi plan
Zacznijmy od postaci drugoplanowych – zwłaszcza rodziców Bena. Jeśli zamysłem reżysera było stworzenie postaci groteskowych, to efekt jest taki, że stworzył postaci irytujące. W wyrazie, gestach, ruchu scenicznym, tonie głosu. Jak na szkolnej akademii, z teatrzykiem w wykonaniu licealnego koła teatralnego. Jedynie pan Robinson wypada na tym tle całkiem dobrze i autentycznie.
Para dzieciaków
A Ben i Elein? Ostatnia scena każe patrzeć na nich po prostu, jak na parę dzieciaków, które dopiero zaczną żyć naprawdę. Próba pokazania ich związku, jako rodzaju pary idealnej, pełnej młodzieńczej wrażliwości i negacji dla zgniłych wartości pokolenia ich rodziców wypada, jak wiele momentów tego spektaklu, dosyć naiwnie. W każdej scenie – łącznie z ta finałową.
Elain w wykonaniu Anny Szymańczyk nie można odmówić ciekawego głosu. Jednak jej postać jest tyleż naiwna co irytująca. Miota się, jak niekochane dziecko. Ciska bez większego ładu i składu.
Ben (w tej roli Krzysztof Brzazgoń) – ma lepsze i gorsze momenty. W scenie otwierającej snuje się niemiłosiernie. Znacznie więcej ikry wykazuje w scenie w hallu hotelowym. W sekwencji dalszych scen – rwanych i ucinanych reżyserskim przecinakiem – czasem jest wyrazisty, czasem przezroczysty. Bardziej pogrążony w depresji i apatii niż zbuntowany.
Spektakl jednego aktora
Najkrócej mówiąc to spektakl jednego aktora – a ściślej – aktorki. Agnieszka Warchulska jest panią Robinson cyniczną, alkoholiczną, nieszczęśliwą, skrzywdzoną, niespełnioną, dowcipną, brawurową, artystyczną, zimną, pełną żalu, pełnokrwistą. W gruncie rzeczy wysmakowana, nietandetną. Taką, jak trzeba.
Świetnie odegrała postać alkoholiczki lekceważącej wszystko i wszystkich. Dosyć egocentrycznej, by kpić całą sobą z konwenansów. Dojrzałej i świadomej swojego ciała, którego nie zawahała się użyć i pokazać. Choć na tle tekturowego przedstawienia i ta nagość jakoś też groteskowo wyglądała…
Słowem – to taki „Absolwent” może i z absolutorium, ale bez dyplomu.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?