Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Panie, panowie – "A Chorus Line"!

Marta Szloser
Marta Szloser
"Chorus line" to tancerze z drugiej linii, tło dla solistów.
"Chorus line" to tancerze z drugiej linii, tło dla solistów. Teatr Muzyczny Capitol
Casting czas zacząć! Angaż otrzyma tylko osiem osób – najzdolniejszych i najwytrwalszych. Liczy się śpiew, taniec i aktorstwo. Ale w broadwayowskim musicalu „A Chorus Line” równie ważna staje się… osobowość.

Musical „A Chorus Line” miał swoją premierę na Broadwayu w 1975 r., gdzie zagrano go ponad 6 tys. razy. Do dziś znajduje się w światowej czołówce spektakli najdłużej wystawianych. Otrzymał liczne prestiżowe nagrody, m.in. za najlepszą sztukę sezonu, reżyserię, muzykę i choreografię oraz nagrodę Pulitzera za dramat. Cieszył się ogromną popularnością na scenach całego świata, ale nie był nigdy wystawiany w Polsce. Dopiero 3 października, we wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol, miała miejsce polska prapremiera tego musicalu według oryginalnej koncepcji reżyserskiej i choreograficznej Michaela Bennetta, odtworzonej i przystosowanej na potrzeby Capitolu przez Amerykankę Mitzi Hamilton. Zrealizowała już ponad trzydzieści wersji „A Chorus Line” na całym świecie i jest związana ze spektaklem od samego początku. Jej historia zainspirowała postać Val, którą Mitzi Hamilton grała później na Broadwayu. Scenariusz musicalu powstał z nagrań robionych podczas castingów organizowanych przez Michaela Bennetta, składa się z rozmów z tancerzami, ich doświadczeń i przeżyć zawodowych oraz osobistych dramatów.

Ukłon złożony anonimowym tancerzom drugiej linii

Na casting do nowej broadwayowskiej produkcji przychodzi grupa tancerzy, z których reżyser ma wybrać osiem osób do „chorus line”, czyli zespołu baletowego tworzącego tło dla solistów. Każdy z nich bardzo chce dostać angaż. Wszyscy uwielbiają taniec. Jedni chcą wrócić do teatru po różnych życiowych i zawodowych perturbacjach, inni po prostu mieć pracę i zarabiać, robiąc to, co kochają. Po pierwszej selekcji na scenie zostaje siedemnaście osób. Reżyser prosi, aby każdy powiedział coś o sobie, by mógł ich lepiej poznać. Mówienie nie wszystkim przychodzi łatwo. Przeszłość bywa przykra, wstydliwa. Tancerze opowiadają o swoim dzieciństwie, zainteresowaniu tańcem, problemach rodzinnych oraz problemach z własną osobowością i ciałem.

Casting zmienia się w sesję terapeutyczną, podczas której poznajemy nieraz zabawne, ale częściej jednak dramatyczne historie. Szkoła baletowa okazuje się ucieczką od domu, a silikon jedyną możliwością otrzymania lepszej roli. Pojawia się kwestia homoseksualizmu, nieakceptowania swego ciała, a także dawnej znajomości jednej z dziewczyn z reżyserem. Podczas gdy jedna osoba opowiada o sobie, pozostali zastanawiają się, co powinni powiedzieć – smutną prawdę czy efektowne kłamstwo, jak się najlepiej zaprezentować, aby dostać tę pracę. W końcu na każdego przychodzi kolej. Ostatecznie reżyser wybiera ósemkę szczęśliwców, którzy rozpoczną próby do nowego spektaklu. Łzy radości szczęśliwców i efektowny finał, w którym występują wszyscy razem. Kurtyny brak (została ściągnięta na potrzeby musicalu).

Musical-antymusical

„A Chorus Line” to musical, który zrywa ze sztampową koncepcją gatunku. Nie ma tu wyraźnej fabuły, brak jest mocnego wątku miłosnego, pełnych przepychu dekoracji i strojów oraz feerii barw. Scenografia jest bardzo skąpa. Aktorzy grają na niemal pustej scenie. Gdzieś z boku stoi krzesło i leżą torby przybyłych na casting tancerzy. Wszystkie stroje są wystylizowane na zwykłe sportowe ubrania z lat 70., w jakich wtedy ćwiczono. Z tyłu sceny stworzono ruchomą ściankę, która raz jest zwykłą czarną ścianą, jak w teatrze, raz ścianą z lustrami, a na koniec efektownym tłem dla finału.

Ważny jest zespół i ważna jest jednostka

Oglądamy zmagania tancerzy na scenie, powtarzanie układów i wyłanianie najlepszych. Później zaczynają się rozmowy – częściowo mówione i statyczne, częściowo śpiewane, z choreografią i grą świateł. Każda osoba to inna historia, unikalna osobowość. Sheili (Magdalena Wojnarowska) stuknęła właśnie trzydziestka, wydaje się być niezwykle silną kobietą, ale to tylko maska, bezpieczna skorupa. Paul jest nieśmiały i nieco zagubiony, świetnie tańczy, ale wolałby ukryć niektóre fakty ze swojej przeszłości. Bobby (Piotr Domalewski) jest nieźle stuknięty, Kristine (Anna Sąsiadek) nie potrafi śpiewać ani wypowiadać się bez pomocy męża – Ala (Paweł Strymiński), który prezentuje typ macho.

Cassie (Bogna Woźniak) jest byłą dziewczyną Zacha – reżysera (Adam Cywka), niemogącą znaleźć pracy jako solistka. Chce wrócić do baletu, by robić to, co naprawdę kocha. Ma w spektaklu swoje pięć minut, kiedy na osobności rozmawia z Zachiem. Cassie prosi o szansę, tańcząc dość długie solo. Za długie i nie tak emocjonujące i wyjątkowe, jak być powinno. Oczekiwałam występu-bombki, a był to zaledwie taniec aktora z „chorus line”. Na castingu, oprócz tancerzy i reżysera, jest także Larry (Krzysztof Gliszczyński) – asystent Zacha, świetny tancerz. Trudno kogoś wyróżnić. Może dlatego, że grają tu aktorzy najlepszych polskich teatrów muzycznych i dramatycznych z Wrocławia, Warszawy, Chorzowa, Gdyni i Gdańska. Może dlatego, że wszyscy świetnie wcielili się w swoje role, przez co każda ze stworzonych postaci jest żywa i naprawdę interesująca. A może dlatego, przewrotnie, że wszyscy grali tancerzy starających się o angaż do „drugiej linii”.

Panie, panowie – finał!

„A Chorus Line” pokazuje ciężką pracę i rozterki aktorów, bez zbędnych dekoracji i fajerwerków. Widz czuje się tak, jakby był świadkiem prawdziwego przesłuchania w teatrze. Skąpa scenografia, treningowe stroje aktorów, naturalność ich zachowania, ćwiczenia przed ścianą luster, błędy w układach tanecznych wytykane przez reżysera, powtarzane kroki, raz, dwa, trzy, cztery… Prawie można zapomnieć, że jest się na broadwayowskim musicalu. Ale jest jeszcze finał – pełen przepychu, radości i świateł. Tylna ściana raz jest lustrzana, a raz bajecznie oświetlona mnóstwem migających żarówek. Efekt jest niesamowity. Aktorzy wychodzą na scenę w jednakowych, błyszczących strojach i wszyscy wykonują te same ruchy. Nie są już odrębnymi jednostkami, indywidualnościami, które poznawaliśmy podczas castingu – tworzą zespół. I tak w finale tancerze ubiegający się o drugoplanowe role stają się gwiazdami musicalu, który wrocławska publiczność przyjęła z dużym entuzjazmem.

Śpiew, taniec, historie opowiadane podczas castingu i zaskakujący finał to jednak nie wszystko. Spektaklowi towarzyszy niezwykła muzyka w wykonaniu orkiestry skrywającej się pod sceną. Ukłon należy się również Tymonowi Tymańskiemu, który przetłumaczył libretto oraz teksty piosenek. Musical o castingu do musicalu, teatr w teatrze – to nietuzinkowa koncepcja. Nic więc dziwnego, że „A Chorus Line” cieszy się tak dużą popularnością na całym świecie. Nie często możemy oglądać takie musicale, zwłaszcza w Polsce. I za to wrocławskiemu Teatrowi Muzycznemu Capitol należą się brawa.

Kolejne przedstawienia w tym roku: 21, 22, 23 listopada.
Więcej informacji na temat spektaklu na stronie Capitolu oraz na blogu musicalu A Chorus Line.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto