Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Piątek w Barcelonie - Blur, The Knife i inne rewelacje

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Drugi dzień w Parc del Forum był równie nieprzyzwoicie wypełniony koncertami znakomitych artystów. Primavera to trening dokonywania wyborów, ale te najboleśniejsze i tak miały dopiero nadejść...

Katarzyna: Piątek to zdecydowanie mój ulubiony dzień podczas całego festiwalu. Niemal wszystko, co zobaczyłam, było zaskakująco świetne. Choć zaczęłam od lokalnych wykonawców - nie zrobił na mnie wrażenia Halcon, bliżej nieznany zespolik o mocno rockowym brzmieniu, na temat którego ciężko znaleźć informacje w Internecie. Szybko opuściłam więc okolice sceny Smint/Myspace i na Ray Banie przyjrzałam się Dulce Pajara de Juventud, którzy radzili sobie nieco lepiej. Barcelońska grupa produkuje dźwięki poprockowe przy pomocy dwóch gitar, perkusji i basu, wokalista ma głos dosyć wysoki. Nie było to najgorsze granie, ale nie przekonało mnie do pozostania na zewnątrz, gdzie tego dnia dął niemiłosierny wiatr. Postanowiłam udać się do hotelu Zero Diagonal, gdzie na tarasie miał miejsce pokaz prasowy zespołu Sex Jams w ramach spotkania dotyczącego festiwalu Waves Vienna. (Zagrali później drugi raz dla pełnej primaverowej publiczności na scenie Adidas Originals o drugiej w nocy, ale wtedy skakałam pod Heinekenem do rytmu "Parklife"). Ten austriacki zespół "prosto z wiedeńskiego udnergroundu pulsującego DIY" to bardzo udana fuzja rocka i noise'u w stylu Sonic Youth. Hałas produkują przy pomocy dwóch gitar, basu i rozkrzyczanej wokalistki. Jak stwierdził basista mamy sześć gitar na dwóch gitarzystów, jak dla mnie to trochę idiotyczne - zamiany powodowały przerwy w występie, ale brzmienie na tych różnicach w sprzęcie zdecydowanie zyskiwało. Duszą zespołu jest jednak Katarina Trenk, o przyjemnym, mocnym głosie, którym krzyczała zadziorne teksty, wijąc się przy tym po całej dostępnej przestrzeni, skacząc, zaczepiając publiczność i wymachując wszystkim, co miała pod ręką. Prawdziwe szaleństwo. Czasami piosenki zawierały raczej melorecytację niż wokal, częstym motywem są swoiste rozmowy wokalistki z jednym z gitarzystów. Całość, przynajmniej na żywo, sprawdza się znakomicie.

Później postanowiłam nadrobić zaległości z zeszłorocznego Offa - na pierwszy ogień poszli Kurt Vile & the Violators. Wykonawcom marzył się dym na scenie, jednak morderczy wicher niweczył wszelkie wysiłki w tym kierunku. Pomagał również wokaliście w zasłanianiu twarzy włosami. Kurt od pierwszych słów zadeklarował wielką miłość do publiczności, później równie obojętnym tonem obsypując nas komplementami pomiędzy piosenkami. Na początku dominował materiał z tegorocznego albumu, "Walkin On a Pretty Daze" dosyć spokojny i stonowany, o tekstach z przewagą "yeah yeah yeah". Pomimo wysiłków gitarzystów wypadało to raczej mdławo. Vile rozkręcił się dopiero pod koniec, przy starszej kompozycji, "Peeping Tomboy" z poprzedniego albumu. Piosenki z płyty "Childish Prodigy" brzmiały już doskonale - zadziorne, mocne, z krzyczącym Kurtem. Szkoda, że cały występ nie był na miarę wykonania "Hunchback" i "Freak Train".

Natalia: No niestety, mam to samo wrażenie. Offowy koncert podobał mi się bardzo, i szczerze mówiąc kompakt z „Walkin…” nie wydawał mi się do tej pory jakoś szczególnie odbiegać od wcześniejszych albumów, a jednak jakimś cudem okazał się on być na żywo dość miałkim materiałem. Takie smęcące granie, przerost formy nad treścią, których zbalansowanie tak bardzo u Kurta lubiłam. Można się było w dłużyznach pogubić, i dopiero na koniec wykrzesał z siebie trochę inwencji – dwa ostatnie utwory, absolutnie potwierdzam, zabrzmiały znakomicie. Wróciła energia rocka, nie było już pompatycznego pitolenia na gitarze.

Katarzyna: Miałam zamiar zobaczyć również Daughna Gibsona, ale w ostateczności na dwie godziny schowałam się w przytulnej sali Auditori Rockdelux, gdzie czarowali mnie smutni panowie. Co tymczasem działo się na zewnątrz?

Natalia: Dzięki znajomości zawartej w metrze (para Rosjan, dzielnie obserwujących moją walkę z programem na piątek), wylądowałam na początek na koncercie Mulatu Astatke w Auditori takoż. Trudno uwierzyć, ale właściwie nie było kolejki, ale sala prawie pełna. Piękny początek dnia – zaciszne wnętrze, doskonała akustyka, która przyczynia się mocno do wyjątkowości wszystkich zorganizowanych w Auditori wydarzeń, wreszcie rzadka okazja posłuchania jazzu na Primaverze – nie pamiętam, by w ostatnich latach cokolwiek z tej dziedziny pojawiło się w line-upie. Koncert był wyciszającym doświadczeniem, imponująca ilość muzyków elegancko ubranych prezentowała lekkie kompozycje, przypominające filmowe historie, z elementami muzyki etnicznej.

Właśnie mi się przypomniało, że zanim dotarłam na smęcenie Kurta Vile, zajrzałam na ATP, która w tym roku stała się w moją ulubioną sceną. A tam Ghostdigital, znany z Sucarcubes Einar Orn Benedtiktsson, a więc legenda współczesnego grania. Och cóż to był za koncert! Dwóch młodzieńców robiło swoje hałasy, pracowicie eksploatując laptopa i gitarę, podczas gdy On opowiadał historie. Zanurzyliśmy się na moment w oparach kompletnego absurdu: było o „cichym drinku”, na który wszedł do baru, kiedy jakiś typ zaczął go popychać po całym barze, i Jezusowej postawie bohatera. Było o sofie, z którą się utożsamił, i o tym, co taka sofa czuje, kiedy para zaczyna się na niej rozkręcać. Były krzyki, turlanie się po scenie, dramatyzm, i totalny absurd właśnie. Świetne, zabawne i inne niż wszystko widowisko.

No tak, potem wróciłam, postanowiwszy sprawdzić Merchandise. Nie wytrzymałam długo – pretensjonalne zimnofalowe granie, zblazowane wokale, och tacy jesteśmy cudowni i słuchaliśmy sporo Editors, to już dawno nie moja bajka. Po drugiej płycie Interpolu niewiele w tym temacie wydarzyło się rzeczy wartych uwagi – Merchandise to po prostu jeden z wielu indie banałów. Niestety podobną opinię muszę wyrazić o Peace, których z ciekawością odkrywcy postanowiłam sprawdzić przed kolejnym dużym wydarzeniem – i tym razem trafiłam na indie, tym razem takie wesołe, którym dowodził pan w kiczowatym płaszczu, och cóż za radość robić pop. Znudzona spróbowałam jeszcze raz, tym razem wchodząc do estetycznego pudełka Ray Bana, gdzie teoretycznie odbywały się koncerty unplugged. Nieważne, udało mi się zobaczyć kilka minut występu Gu

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto