Do Łodzi najlepsze kluby Europy zawitały trzeci raz w ciągu ostatnich sześciu sezonów. Chyba nikt specjalnie nie miał pretensji do CEV, że tak upodobał sobie organizację turnieju w Atlas Arenie. Perfekcyjne zarządzanie imprezą, gwarancja kompletu publiczności, do tego w większości świadomej o co chodzi w tej dyscyplinie, ceremonia wręczenia nagród godna meczu gwiazd NBA. W ubiegłym roku we włoskim Bolzano widzieliśmy obskurną halę zapełnioną może w 2/3, w której trudno było poczuć atmosferę siatkarskiego święta.
Upragniony finał
Brązowy medal Skry z sezonu 2007/2008, zdobyty po pełnym dramaturgii meczu z najlepszym zespołem pierwszej dekady XXI wieku i obrońcą trofeum Sisleyem Treviso, przyjęto jako wielki sukces. Dwa lata później miejsce na ostatnim stopniu podium traktowano już jako wykonanie planu minimum, pozostał duży niedosyt po półfinałowej porażce z Dynamem Moskwa. W tym roku komenda była głośna - najwyższy czas na podbój Europy.
Arkas Izmir, rewelację tegorocznych rozgrywek, Bełchatowianie odprawili w trzech setach. Na partnera finałowego spotkania wszem i wobec typowano potężne Trentino, hegemona zgarniającego najważniejsze trofea bez mrugnięcia powieką. Włoski klub trzy razy z rzędu wygrywał Ligę Mistrzów i Klubowe Mistrzostwa Świata, w tabeli Serie A prowadzi z 10 punktową przewagą nad drugą Maceratą. Prognozujący kontynuację dobrej passy drużyny Radostina Stojcheva Bełchatowianie wybrali się nawet przed finałem na Półwysep Apeniński na dwa sparingi.
Tymczasem ci siatkarscy herosi, wbijający w parkiet piłkę z wysokości 3,65 m i wyżej z siłą pociągu towarowego, w meczu 1/2 finału okazali się tłem dla Zenitu. Rosyjski zespół pokonał rywali ich własną bronią - atomową zagrywką, zabójczą grą pierwszym tempem w wykonaniu Aleksandra Wołkowa i Nikołaja Akpalikowa oraz skutecznymi atakami z prawego skrzydła wyrastającego na najlepszego atakującego świata Maksima Michajłowa.
Siatkarska wojna
W finale Bełchatowianie przeżywali upadki i wzloty, spadali w bezdenną otchłań, by zaraz wzbić się ku gwiazdom i na odwrót. Zaczęli słabo, wyglądali na nieco przytłoczonych rangą meczu i presją oczekiwań. Nawet doświadczonym Danielowi Plińskiemu i Miguelowi Angelowi Falasce, którzy w swoim siatkarskim życiu widzieli już chyba wszystko, drżały ręce. W początkowych fragmentach meczu nie istniał Mariusz Wlazły, skończył zaledwie jeden z siedmiu ataków. Rosjanie konsekwentnie robili swoje, chłodno wykorzystując każde potknięcie gospodarzy. Set wygrany do 15 zapowiadał szybką rozprawę z zespołem Jacka Nawrockiego.
Gospodarze potrafili reagować pozytywnie na swoje błędy - zmieniali rytm i formy ataku, zagrania techniczne przeplatali z mocnymi atakami. Kapitalnie spisywał się ostrzeliwany zagrywką Paweł Zatorski. Skra i reprezentacja mają libero klasy światowej na dekadę.
Co najcenniejsze - zobaczyliśmy walkę, obie drużyny poszły na wymianę ciosów, z każdej piłki starając się wyciągnąć maksimum. Zapominając o uwagach trenera i schematach wypracowywanych na treningach, pozwolili się ponieść zdrowym sportowym emocjom. - Zagrajmy z serduchem, bo taktyką tego meczu k... nie wygramy - powiedział zły na zawodników ze nierealizowanie ustalonych założeń trener Jacek Nawrocki.
2:1 i 24:23 w czwartym secie - to pierwszym moment, w którym Skra mogła przechylić szalę na swoją stronę. Zenit wykorzystał nasze proste błędy, do tego sprzyjało mu szczęście - po serwie Akpalitowa piłka przetoczyła się po siatce i spadła na naszą stronę.
Przystępując do tie-breaka, siatkarze z Bełchatowa wydawali się niezrażeni niepowodzeniem. Gdy Wlazły, atakujący już z ponad 50% skutecznością, zdobył punkt na 5:1, uniósł w górę zaciśniętą pięść, jakby chciał powiedzieć: teraz już musimy wygrać. Zacięta końcówka, kolejne dwa meczbole niewykorzystane przez zespół z Bełchatowa i marzenia prysły... Nigdy nie dowiemy się na 100 proc., czy Rosjanie w akcji decydującej o losach meczu dotknęli piłkę w bloku czy nie. Powtórki telewizyjne serwowane kilka razy nie rozstrzygały tej sytuacji jednoznacznie. Nie dowiemy się również, jaki byłby przebieg wydarzeń, gdy przy meczbolu w czwartym secie atakujący Skry choć pół metra bliżej podrzucił sobie piłkę przy zagrywce. W sferze domysłów pozostanie alternatywny scenariusz tie-breaka, w którym Falasca częściej decydowałby się na grę środkiem...
O końcowym triumfie w tak wyrównanym spotkaniu decydują jedna, dwie akcje z kilkuset. Minimalnie za nisko wystawiona piłka, pomyłka w ataku o pięć centymetrów, przekroczenie linii trzeciego metra o grubość włosa. Z takich niuansów składa się siatkówka.
- Czuję gorzką radość - przyznał po meczu Nawrocki, który miał świadomość, że kwestia zwycięstwa była w rękach jego zawodników. Przez ponad 2 godziny i 15 minut dawali z siebie wszystko. Rzadko kiedy osiągając historyczny wynik, jakim był już sam udział w ostatnim meczu rozgrywek, bywa się tak rozgoryczonym. Niejednemu z Bełchatowian po ostatnim gwizdku po policzkach spłynęły łzy.
Jak mawiał klasyk - to jest gra, jednemu zabierze, drugiemu da.
Klasyfikacja końcowa Ligi Mistrzów 2011/2012:
1. Zenit Kazań
2. Skra Bełchatów
3. Trentino Volley
4. Arkas Izmir
MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?