Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Poczęstunek

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Państwo M. mieszkali na sąsiedniej posesji w małym domku. Od strony ulicy domek miał ganek, ale domownicy używali wejścia od strony ogrodu. Ogród był rozległy, ukwiecony przy domu, w swej dalszej części bogaty w drzewa i krzewy owocowe.

W ogrodzie państwa M., który rozciągał się za płotem, bawiła się jak zawsze latem, mała dziewczynka.
Miała na imię Ania i była córeczką pięknej pani Marysieńki; jej babcia była panią Marią, a przygarbiony omnibus do wszelkiej roboty – Marynią.

Na tym wyczerpywały się warianty maryjne, bo już dama z wcześniejszego stulecia, mieszkająca z nimi prababcia, była Antoniną, od nazwiska ostatniego nieboszczyka męża zwana „babcią Królewską”. Babcia Królewska dreptała latem w jedwabnych pantofelkach, z których każda para - gdybyż mówić potrafiły - z innego balu w Petersburgu wspomnienia snuć mogła. Nosiła siwe loczki, białego pekińczyka, japońską parasolkę od słońca oraz mitenki.

Pani Maria dla odmiany posiwiałe włosy przycięte miała na pazia, zawsze czarną spódniczkę z bluzeczką rozjaśnioną nienagannie wykrochmalonym kołnierzykiem z białej piki, kameę oraz słodki uśmiech osoby całkowicie pogodzonej z życiem. Od słońca nosiła płócienny kapelusik.

Marynia, zawsze w białej chustce na głowie, nosiła błękitny fartuch w prążki i miotała się z koszykiem na zakupy, motyką do pielęgnowania klombów, wiadrami z wodą oraz niezachwianym przekonaniem, że bez niej to wszystko się rozleci.

Postacią najważniejszą i niezwykle imponującą był jednak pan Stefan, czyli dziadek Ani. Pan Stefan palił fajkę, budował drogi, a do pracy jeździł na poniemieckim motorze - potworze z koszem, który chyba sprawiał mu niejakie kłopoty, gdyż pani Maria często witała męża okrzykiem:
- Ach Stefku! Znowu był za ciasny zakręt! Zaraz to przemyjemy wodą utlenioną.

Siedmioletnia Elżunia obserwowała zza płotu życie w sąsiednim domu, podziwiała pergole z pnących różyczek, trzymała ręce z daleka od złośliwego pieska babci Królewskiej, uciekała czym prędzej na widok ryczącej maszyny i dygała grzecznie na widok pani Marii.

Ania bywała gościem wakacyjnym w domu dziadków i pani Maria chętnie zapraszała Elżunię do zabawy z wnuczką. Przy takich to okazjach Elżunia poznała dokładniej sąsiedzki dom, gdzie był parkiet, piękne półeczki z książkami (własnoręczne dzieło pana Stefana), prawdziwa alkowa małżeńska z dwoma łóżkami i Madonną, olejny portret pani Marii, a przede wszystkim ogromne biurko pana domu z telefonem! Czarnym pudełkiem z kablem i korbką. Zafascynowana patrzyła, jak pan Stefan kręci, potem mówi coś do słuchawki, słucha czegoś, czego słychać nie było, a potem komunikuje pani Marii:
- A wiesz Mario, dzisiaj na podwieczorek zapowiedzieli się doktorostwo Z.
- No widzisz Stefku, jak to miło z ich strony, odpowiadała pani Maria i dysponowała:
- Maryniu, niech Marynia obierze jabłka, trzeba szarlotkę upiec.

Pewnego dnia jednak przyjechała w odwiedziny Marysieńka i nastąpiło niezwykłe zamieszanie: panie szlochały, służąca chlipała, pan Stefan ryczał wykrzykując różne brzydkie słowa, a wszyscy naraz pojękiwali:
- Odszedł, jak tak można, taki wstyd, tak się nie godzi, co za haniebny postępek, niewybaczalne…
W końcu tak się porobiło, że i Ania zaczęła ryczeć wniebogłosy, a Elżunia oznajmiła, że idzie domu, bo głodna.
Pierwsza oprzytomniała pani Maria.
- Jezus Maryja, przecież czas na kolację, wykrzyknęła - i zaganiając wszystkich do stołu oznajmiła:
- Elżunia dzisiaj zje z nami.

Tak więc mała sąsiadka została posadzona przy stole i ujrzała przed sobą eleganckie nakrycie, serwetkę a na talerzyku...
- Lubisz zimne nóżki, prawda? – upewniała się pani Maria nakładając jej solidny kawałek galarety.
- Nie wiem psze pani, nie jadłam takiego jeszcze nigdy.
- To bardzo smaczne, nabij sobie kawałek na widelec i wsadź do buzi. Zobaczysz, że ci posmakuje.

Elżunia nieufnie nabiła na widelec trzęsący się kawałek czegoś, wsadziła do buzi i…zamarła.
Świat się zatrzymał; mówić się nie da, wypluć nie wypada, uszy pieką, oczy łzawią, wszyscy patrzą, żadnego sposobu żeby się tego pozbyć! Gula rosła w gardle, żołądek podchodził coraz wyżej, a w podniebieniu tkwiła szczotka. Szczotka !
- Co ci jest, czy coś się stało? – zauważyła troskliwie pani Maria, ale na wyjaśnienia było już za późno.
Talerzyk zapełnił się ponownie, towarzystwo zamarło i po chwili w grobowej ciszy zagrzmiał pan Stefan:
- Niewychowany bachor!
- Ależ Stefku! - zaszemrała pani Maria, wyprowadzając Elżunię do kuchni.
- No już dobrze, dobrze, akurat nieogolony kawałeczek ci się trafił, kręciła głową słuchając wychlipanego nieszczęścia.
- A to pech!
- Maryniu - niech Marynia uprzątnie, bo się Elżuni niedobrze zrobiło - zadysponowała.
- No pewnie - burczała Marynia.
- Posadzili takie do stołu i się porzygało.

Tego dnia Elżunia wróciła do domu z kawałkiem ciasta na pociechę i zapiekłą nienawiścią do wszystkiego, co się na talerzu trzęsie.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto