Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Pod Mocnym Aniołem" czyli wypijmy za zdrowie Smarzowskiego [Recenzja]

Anna Kołodziejczyk
Anna Kołodziejczyk
Pod mocnym aniołem
Pod mocnym aniołem fot.materiały prasowe
Kolejny film Wojtka Smarzowskiego już 17 stycznia wejdzie od kin. Czy rzesza fanów talentu reżysera wyjdzie z seansu na radosnym rauszu czy raczej z wielkim kacem?

"Alkohol story". Bez wątpienia takie określenie pasuje do tego obrazu. Przez prawie 2 godziny mocne trunki przelewają się na oczach widza przez wyniszczane nałogiem ciała bohaterów. Dokładnie - przelewają. Naturalizm w pokazaniu, jak płyny "wchodzą i wychodzą" z organizmów może zniesmaczyć - zwłaszcza estetów. Ale, jak powiedział podczas konferencji prasowej sam reżyser, nie spodziewa się, że esteci i abstynenci odnajdą się w tej narracji. Nawet nie powinni. Bo film jest „o” (choć według mnie nie tylko "do") "klasykach picia" - jak określa siebie i znajomych z „detoksu” pisarz Jerzy, główny bohater grany bardzo wiarygodnie przez Roberta Więckiewicza.

Owi "klasycy picia" to ludzie różnych profesji, o różnym statusie społecznym, w rożnym wieku, którzy piją na umór, podlegając pełnej psychicznej, społecznej i fizycznej destrukcji powodowanej przez nałóg. Kierowcy, robotnicy, reżyserzy, księża, farmaceuci. W ich rolach plejada „gwiazd” polskiego kina - czy (jak też coraz częściej określa artystów, z którymi systematycznie pracuje reżyser) - „aktorzy Smarzowskiego” (m.in. Izabela Kuna, Iwona Wszołkówna, Kinga Preis, Agata Kulesza, Adam Woronowicz, Marian Dziędziel, Arkadiusz Jakubik). Twarze dobrze znane, charakterystyczne. Swoją pracę wykonali, jak zwykle – bez zarzutu. Naprawdę „wciągają” widza w swoje światy, swoje historie. Zabierają publiczność do swoich podupadłych przez nałóg domów, w podróż przez pijackie „ciągi”. Pozwalają poczuć odór moczu, wymiocin, kału… Tak, tak – nie brak na ekranie płynów ustrojowych i innych fekaliów i to w dużych ilościach. Nie brakuje też przemocy, gwałtów, przygodnego seksu, rodzinnych dramatów, podeptanej miłości. I dławiącej samotności.

Można zaryzykować tezę, że to, co o alkoholizmie jest do powiedzenia – a ściślej pokazania – Smarzowski pokazał. Że w Polsce pije się od zawsze, wszędzie i z dowolnego powodu. Że nieważne, czy pije się wódkę za PRL-u, bimber „za Solidarności” czy "Żołądkowa gorzką" w kapitalistycznym anturażu, w melinie czy „na salonach”, to upadek i upodlenie człowieka jest jedno.

Niewiele nowego miał tu reżyser do powiedzenia, więc „Pod Mocnym Aniołem” nie jest filmem szczególnie odkrywczym czy zaskakującym. Na pewno drastyczny naturalizm jest jego cechą charakterystyczną. Wydaje się jednak, że to trochę za mało (a może nie tędy droga…), by sprostać w pełni oczekiwaniom publiczności, przyzwyczajonej do „przełomowości” dzieł Smarzowskiego…

Ale w sumie dlaczego reżyser koniecznie miałby dążyć do spełnienia nadziei publiczności? Przecież zrobił ten film też dla siebie. Chciał zmierzyć się z tematem – i przy okazji z zupełnie niefilmową prozą Pilcha – i już. Zagadnienie picia w rzeczywistości krajowej (i nie tylko) poznawał „od zawsze”. Więc temat bez wątpienia zna i pokazał go tak, jak chciał. Na pewno bardziej dosadnie niż to dotychczas robiono (choć nie należy zapominać o "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Koterskiego).

A porównywanie tej produkcji do poprzednich filmów Smarzowskiego? Znajdą się elementy wspólne i różnice. Tytułu "mistrza obserwacji" na pewno nie można reżyserowi nadal odebrać.

Jak podkreśla, zależało mu przede wszystkim na pokazaniu samotności i „nieciągłości” czasu. Ten ostatni efekt osiągnięto zwłaszcza dzięki charakterystycznemu, rwanemu, niechronologicznemu montażowi. Samotność towarzyszącą nałogowi też „z sukcesem” udało się „odtworzyć”. Szczelnie wypełniła wnętrza, w których mierzyli się zamknięci z nią sam na sam bohaterowie.

No i bez wątpienia film obnaża bolesną „biologię picia” (że posłużę się określeniem zapożyczonym z Kingi Preis). „Psychologii picia” też nie zabrakło.

Według założeń twórców „Pod Mocnym Aniołem” miał najpierw widzów bawić, potem sprawić, by odczuwali zażenowanie, a na końcu przerazić. Przyznaję, że teksty i poszczególne sceny w pierwszej części rzeczywiście wywołują niewymuszony uśmiech. Niesmaku, a nawet odrazy, naprawdę nie sposób potem nie poczuć.

A strach? Myślę, że wiele osób po projekcji długo nie sięgnie nawet po kieliszek wina do obiadu czy koniaczku „dla relaksu”. Tak profilaktycznie… A w uszach będą pobrzmiewać im słowa Jerzego: „Każdy, kto na ławce w parku otwiera pierwsze wino, nie śni nawet, że może zostać klasykiem picia”.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto