Zaniepokojony sposobami pielęgnacji zieleni miejskiej w Gliwicach, postanowiłem napisać kilka pism. Otrzymałem urzędowe odpowiedzi i zaproszenie do Wydziału Środowiska Urzędu Miasta. Pierwsza moja wizyta spotkała się z typowym urzędniczym „zniechęcaniem petenta”. Pracownik, który mnie przyjął… akurat śpieszył się na pociąg. Dodatkowo zasłaniał się mnogością dokumentów, o wgląd, do których proszę i wymagał doprecyzowania mojego wniosku. Zostałem także poinformowany, że za kopie tych dokumentów będę musiał zapłacić, co nie będzie tanie. Na koniec urzędnik wytoczył chyba najcięższe działo – a mianowicie wątpliwość, czy dokumenty, o które proszę, nie są objęte ustawą o ochronie danych osobowych. Ostatecznie zaproponował mi kolejne spotkanie, na którym miałbym… przedstawić precyzyjną listę dokumentów, z którymi chcę się zapoznać. Chcąc skrócić tę procedurę, przypomniałem, że już dwukrotnie wymieniłem w swoich pismach żądane dokumenty. Ostatecznie, na prośbę urzędnika zawęziłem swój wniosek do trzech wybranych terenów zielonych w mieście.
Kolejne podejście...
Nauczony wcześniejszymi doświadczeniami, że urzędnicy potrafią zwyczajnie wypierać się własnych słów, na umówione spotkanie nie poszedłem sam lecz razem z prezeską jednego z gliwickich stowarzyszeń ekologicznych. Zaopatrzeni w dyktafon, aparat fotograficzny oraz kopie wysłanych wcześniej pism, punktualnie przybyliśmy do Urzędu. Najwyraźniej nieco zaskoczony naszym przybyciem pracownik Wydziału Środowiska, pan Gorczyca poprosił nas na chwilę, a po powrocie oznajmił, że „pani naczelnik zaprasza nas do swojego gabinetu”. Zatem zamiast obiecanych dokumentów - dostąpiliśmy zaszczytu spotkania z panią naczelnik.
Dokumenty, których nie ma...
Pani naczelnik przyjęła nas życzliwie i od samego początku zapewniała, że otrzymamy wszelkie dokumenty, o które prosiłem. Po raz kolejny zadano mi pytanie, co właściwie chciałbym obejrzeć i po raz kolejny usłyszałem, że otrzymanie kopii tych dokumentów wiąże się z kosztami. Spokojnie wyjąłem więc aparat i oświadczyłem, że chciałbym sam sporządzić kopie. Rok temu urzędnicy nie zezwolili mi na wykonanie zdjęć, zasłaniając się rzekomymi zapisami ustawowymi. Tym razem, zaopatrzony w tekst ustawy o ochronie środowiska i ustawy o dostępie do informacji publicznej, wiedziałem, że nie mogą mi odmówić ani żądać za to opłaty. Po krótkiej dyskusji na temat „legalności” wykonywania fotokopii, pani naczelnik uroczyście oświadczyła, że ekspertyz dendrologicznych, o które proszę… nie ma i nigdy nie było. Podstawą wycinek są tzw. „decyzje”, wydawane przez urzędników UM wspólnie z pracownikami MZUK (Miejski Zarząd Usług Komunalnych). Każda z wydawanych przez Urząd decyzji jest podobno poprzedzana wizją w terenie oraz zawiera precyzyjne zapisy dotyczące terminu, miejsca i ilości wymaganych nasadzeń zastępczych. Wnioskodawca ma obowiązek posadzenia dwóch drzew w zamian za jedno wycięte. Jedynie MZUK podlega łagodniejszym przepisom i sadzi jedno drzewo w zamian za każde wycięte. Dowiedzieliśmy się również, że urzędnicy „nie są w stanie kontrolować, czy wnioskujący o wycięcie drzewa wywiązali się z obowiązku nasadzenia i czy dane drzewa rosną i są pielęgnowane”.
Pytania o decyzje
Gdy dowiedziałem się, że to nie specjalistyczne ekspertyzy dendrologów, ale decyzje mojego magistratu są podstawą masowych wycinek, zwróciłem się z prośbą o wgląd do tych decyzji. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że spis wniosków o wycinkę i odnośnych decyzji można znaleźć (choć nie bez trudu) na stronie internetowej Urzędu. Okazało się, że w tym roku (2007) zapadło już ponad trzysta decyzji, w których łącznie wydano wyrok śmierci na… prawie pięć tysięcy drzew. Na stronie internetowej Urzędu nie ma jednak decyzji z wcześniejszych lat. Poprosiłem zatem (znów pisemnie i to zarówno Wydział Środowiska jak i MZUK), o przedstawienie mi liczb dotyczących wycinek z roku ubiegłego (2006) oraz szczegółowe określenie miejsc, w których dokonano wymaganych decyzjami nasadzeń zastępczych w zamian za drzewa wycięte w roku 2006. Teraz czekam na odpowiedź.
A w lokalnej prasie...
W czasie, gdy my prowadzimy śledztwo w sprawie wycinek, lokalna prasa zaczyna nagle publikować teksty dotyczące zieleni miejskiej. Nowiny Gliwickie opisują nasze starania o wpisanie wiekowych dębów na listę pomników przyrody – starania storpedowane przez Urząd Miasta („objęcie ochroną jest bezzasadne”). Z kolei darmowy biuletyn reklamowy na pierwszej stronie publikuje artykuł pod znamiennym tytułem „Kiedy upadnie?” Anonimowy autor (mf), podobnie jak my, apeluje o wycięcie masowo występujących w mieście uschniętych drzew. Jednocześnie odnosi się wrażenie, że tekst utrzymany jest w duchu „drzewo źródłem realnego zagrożenia”. Podpis pod jednym ze zdjęć głosi: „kilkanaście metrów dalej, podobne drzewo (żywe) upadając zmiażdżyło w maju samochód”. Z pewnością jestem przewrażliwiony i pewnie dlatego zastanawiam się, czy ten tekst miał być „oddolną” inicjatywą dającą zielone światło dla ekip z piłami? W tydzień później w samorządowym biuletynie ukazują się teksty „Wycinka kontrolowana” i „Drzewo za drzewo”. Na wstępie dowiadujemy się, że „każda decyzja zezwalająca na wycinkę […] jest poprzedzona fachową oceną zasadności wniosku i zobowiązuje do dokonania nasadzeń zastępczych”. Anonimowy redaktor (maja) zasypuje nas liczbami, które w pierwszej chwili faktycznie przemawiają do wyobraźni: „W latach 2005-2006 na terenach należących do miasta posadzono 47.921 drzew. W bieżącym roku zaplanowano posadzenie 26.136 sztuk i zamiar ten został w większości zrealizowany”.
Magia liczb
Niestety, analizując umieszczone obok tabele zatytułowane „Plan sadzenia drzew i krzewów (jesień 2007 – wiosna 2008)” można się łatwo zorientować, że imponująca liczba „26.136 sztuk” obejmuje 25.545 krzaczków różnej maści oraz… aż, czy może - jedynie - 591 drzew. No cóż, mamy tu doskonały przykład manipulowania liczbami, widoczny tylko dla wprawnego czytelnika, który zechce sobie zadać trud głębszej analizy tabel i zawartego w nich spisu nazw gatunkowych. Przeciętny czytelnik pozostaje pod wrażeniem wielkich liczb i w przekonaniu, że zastrzeżenia podnoszone przez niektórych mieszkańców są zupełnie pozbawione podstaw. Warto dodać, że wśród wymienionej masy krzewów, trzon stanowi 10.000 sztuk ligustru, czyli najpospolitszego krzewu stosowanego w żywopłotach, którego sadzonka kosztuje średnio ok. złotówki.
Gdzie sadzone są drzewa w Gliwicach
Szczegółowa analiza tekstu opublikowanego w samorządowym biuletynie przyniosła odkrycie, że na przełomie lat 2007/2008 miasto posadziło (posadzi) tysiące krzewów i niespełna 600 drzew. Wciąż jednak nie wiem, gdzie rośnie tych 47.921 drzew rzekomo posadzonych w latach 2005-2006. Również Wydział Środowiska UM ani MZUK nie odpowiedział mi dotychczas na to pytanie. Pytanie tym bardziej zasadne, że z oficjalnych statystyk (dane ze strony internetowej MZUK) wynika, że w parkach miejskich w Gliwicach mamy 3.860 drzew, zaś na skwerach i zieleńcach – 3.686.Czy więc te 47.921 niedawno posadzonych drzew to szekspirowski las Birnam, który cudownym sposobem odmaszerował w nieznane? Podobno papier wytrzyma wszystko, ja jednak chcę wierzyć, że nie po to wycina się drzewa, aby tworzyć z nich świat papierowych statystyk wykazujących „stały i dynamiczny przyrost zieleni w mieście”. Czekam cierpliwie na odpowiedź z Urzędu Miasta i MZUK. Zostało mi jeszcze kilka dni urlopu i chętnie przeznaczę je na obejrzenie tych tysięcy drzew, które posadzono w moim mieście w latach 2005-2007.
Czytaj także:
Wrocławska masakra piłą mechaniczną
Zobacz: Drzewa, skazane na pielęgnację
Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?