Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Primavera Sound w Barcelonie - relacja z dnia pierwszego

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Ray Ban i kosmiczne konstrukcje w tle
Ray Ban i kosmiczne konstrukcje w tle
W trzech częściach napiszę dla was o tym, co działo się podczas katalońskiego festiwalu.

Primavera ma wiele cech festiwalu idealnego: jest bajecznie położona nad basenem morza, w Parc del Forum, otoczonym nowoczesną architekturą - wieżowcami i halami o abstrakcyjnych, fascynujących kształtach, począwszy od budynku Auditori del Forum, ciemnoniebieskiego trójkąta z ciemnymi szybami i cudowną salą widowiskową (ale o tym potem), aż po zadaszenie stadionu - ukośną kosmiczną płytę wznoszącą się nieopodal sceny San Miguel. Mamy więc plażę, zatoczkę do nurkowania, panoramę statków i żaglówek, rozświetlone nowoczesne budynki...

Drugim argumentem są sceny - świetnie nagłośnione, położone całkiem niedaleko od siebie, ale wyizolowane i zróżnicowane, dzięki czemu każda nabiera własnego charakteru. Na przykład scena Pitchfork znajdowała się pod industrialnym zadaszeniem (co dobrze korespondowało z koncepcją sceny - występowały na niej nowe zespoły), Ray-Ban przypominała klasyczne audytorium, z wysokimi schodami, na których siedziała publiczność, i wielkim placem przed sceną, a Adidas Originals, scena dla poszukujących lub wielbicieli małych koncertów, była położona z boku, tuż nad brzegiem morza.

Po trzecie, klimat Barcelony to właściwie pewniak - drobny deszcz pierwszego wieczora w niczym nie przeszkadzał, a muzykę w temperaturze około 18-20 stopni nawet późnym wieczorem odbiera się doskonale.

Po czwarte, festiwal ma doskonały, bogaty line-up, który przyciąga ludzi z całego świata (poza Hiszpanami było tam całe mnóstwo Amerykanów, Brytyjczyków, niemało Polaków, Niemców, Francuzów...). I wreszcie, biorąc pod uwagę koszty przelotu, biletu, noclegów i tak dalej - są to ludzie nieprzypadkowi, którzy przyjeżdżają tu przeżywać i odkrywać muzykę. Przez te trzy dni nie natknęłam się na ani jedną pijaną osobę. To zdecydowanie kolejna zaleta.

Czwartkowe wędrówki po festiwalu zaczęłam od sceny Pitchfork właśnie, na której występował hiszpański zespół Biscuit. Banalnej nazwie odpowiadało banalne brzmienie, bardzo w stylu wypromowanego przez Pitchforka indie. Przewidywalne gitary, które już gdzieś słyszeliśmy, wymuszony wokal i sztuczna aura entuzjazmu. Na szczęście za chwilę na tej samej scenie wystąpiło Sic Alps, które wyrwało mniej z nudy garścią brudnych riffów wkomponowanych w krótkie, proste piosenki, z odrobiną psychodeli, wzorowane na klasycznej pozycji - kanadyjskim zespole Quasi.

O 19 podjęłam próbę uczestniczenia w koncercie The Wave Pictures na San Miguel - pierwszym z dwóch koncertów Brytyjczyków na Primaverze tego dnia. I znów zawiało nudą i banałem - chłopcy nasłuchali się indie w tysiącu odsłon, od Wolf Parade, przez Yo La Tengo, aż po Bright Eyes, właściwie nie dodając niczego od siebie. Żeby nie marnować czasu, przeszłam się na kameralną scenę Vice, jakby stworzoną dla występującego tam Monotonix. Po ubiegłorocznym Offie moje zaufanie do Izrealczyków jest ogromne, i nie zawiodłam się. Na przestrzeni pod sceną tłum otaczał muzyków, którzy jak zwykle urządzali orgię psychodelicznego rocka i gimnastyki. Nie ma już śladu po niedawnej kontuzji Amiego (w styczniu złamał nogę podczas koncertu), który z obłędem w oczach w najlepsze rzucał się na publiczność, tańczył na bębnie, pokazywał to, co jeszcze miał zakryte (a było tego niewiele), by wreszcie przydryfować na trybuny i tam zakończyć koncert. Monotonix są zdecydowanie mistrzami od dzikich spektakli z dobrym soundtrackiem granym na żywo.

Z Vice przewędrowałam z powrotem na Pitchfork, gdzie zaczynał koncert Titus Andronicus, młody amerykański zespół, który zdobywa sporą popularność (co chyba nie do końca przystaje do ich nihilistyczno-abnegackie podejścia do muzyki). Mniejsza o to, bo brzmią naprawdę dobrze: mają ciekawego wokalistę (skojarzenia z Connorem Oberstem są chyba najlepsze), wyzwalają dużo agresywnej energii i znają się na mięsistym graniu; są autentyczni, wkurzeni i krzyczą te swoje punkowe hymny z pełnym zaangażowaniem. Przez godzinę największy frustrat mógł utopić swoje problemy w rozbuchanym hałasie Titusa. Bardzo, bardzo dobry koncert, panowie.

Po szorstkości przyszedł czas na najbardziej wygładzone kompozycje, jakie można sobie wyobrazić - The XX. Scena Ray Bana, o naprawdę imponujących możliwościach, przyciągnęła gigantyczny tłum na koncert tego mocno wypromowanego zespołu. I większość wyglądała na zadowolonych, niestety do niej nie należałam. Jest coś bezczelnego w ich muzyce, w tym przeprodukowanym minimalizmie, sztucznie grzmiących bitach i słodkich wokalach. Wszelkie porównania i szufladki, epitety i pochwały są przesadą i przykładem na to, jak łatwo jest wypromować coś stylistycznie "obłego". Pochwalam tylko za rzetelność - to był bezbłędny koncert (wstydem byłoby robić błędy przy tak prostej muzyce) z ciekawą oprawą (na scenie dwa czarne pudła z białymi, świecącymi iksami).

Scena San Miguel miała na wcześniejszy koncert antidotum w postaci Superchunk. Jak ja chciałam ich zobaczyć na żywo! Superchunk to zespół, który gra od ponad 20 lat, ma za sobą epizodyczne kryzysy i przerwy, i który jako jeden z nielicznych potrafi wypełnić treścią wyświechtany termin indie. Będąc nie do końca indie zarazem. W cukierkowej, różowo-żółtej oprawie grubo ponad godzinę rządziła sceną skondensowana energia i największe przeboje - "Diggin for something", "Slack Motherfucker", "Iron on"... To zespół na żywo perfekcyjny, z punkowym duchem, fantastycznymi melodiami i tekstami, no i kobietą grającą na basie (jest coś szczególnego w zespołach z basistkami). Gitarzysta Shellac następnego dnia mówił, że są cholernie dobrzy. Zgadzam się, Superchunk to zdecydowanie jeden z najlepszych zespołów indie na świecie.

Doznania muzyczne trwały dalej - wróciłam na sam szczyt schodów nad Ray Ban i oglądałam z pełnym zaangażowaniem Broken Social Scene. Zaczęło się odrobinę koślawo, wokale jeszcze nie dość nagłośnione, trochę szarpiące się gitary w "Worldsick", ale wrażenie to szybko zniknęło pod warstwą fantastycznego instrumentarium (BSS lubuje się w rozbudowanych, kunsztownych kompozycjach pełnych najróżniejszych dźwięków) i nie gorszych kompozycji. Jedno ale - Owen Pallet, zaproszony do gry na skrzypcach, chyba nie do końca zapoznał się z utworami, albo postanowił pójść dalej w improwizację i momentami trochę galopował (choć trzeba przyznać, do kakofonii "Meet me in the basement" pasował znakomicie). "Texico Beaches" pełne było dzikich wrzasków, "Art House Director" z wokalem Brendana w wersji nieco funky, "Sweetest kill" i "All to all" dodały do całości słodyczy, a w "Forced to all" pojawiały się ciekawe dysharmonie i pogłosy. Ze starszych pieśni - "7/4", "Stars and sons", "Fire eyed boy", "Cause=Time" - zagrane były bez słabych momentów, gęste, dopieszczone i radosne. Broken Social Scene to istny żywioł na scenie.

Na zakończenie wieczora - długo oczekiwane przeżycie w postaci Pavement. Wielki, podekscytowany tłum czekał pod sceną San Miguel na to, by pod fantazyjną girlandą złotych światełek i feerią kolorowych reflektorów pokazali się muzycy, na których powrót niektórzy czekali okrągłe dziesięć lat. Pavement był kolejną alternatywną torpedą tego wieczora - w końcu to dowcipni perfekcjoniści z dziesiątkami piosenek, których nie da się nie lubić. Gościnnie w "Kennel District" chórki zaśpiewał Kewin Drew z BSS, a Bob Nastanovich zatańczył tango z Amim Shalevem z Monotonix. Zabawne teksty Stephena (podnieciła go jazda windą z Colinem z Wire, Markiem z The Fall i dwoma muzykami Mission of Burma - a więc nie tylko dla publiczności Primavera to ziemia obiecana) plus solidne granie, plus genialna setlista, no i publiczność znająca wszystkie teksty - nie mogło być słabo! Jako że już niedługo Pavement w Polsce, przygotujcie się na klasyki: "Gold Soundz" (lepiej niż na płycie), "In the mouth of the desert" (eksplodujące, porażające po prostu), otwierające "Cut your hair", "Spit on stranger"... Półtorej godziny z klasyką alternatywnej awangardy - bezcenne zakończenie wieczora.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto