Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Projekt: Monster”. Kamerą z ręki

Redakcja
Plakat reklamowy filmu
Plakat reklamowy filmu Materiały dystrybutora
Rob dostaje pracę w Japonii i następnego dnia ma wyjechać. Przyjaciele organizują więc pożegnalne przyjęcie. Atmosfera, z radosnej szybko zmienia się w przerażającą, a na horyzoncie pojawia się tajemniczy potwór…

Wydawałoby się – typowy film katastroficzny o klimacie thrillera. Jednak „Projektowi: Monster” daleko do standardowej fabuły. Wszystkie sceny, które widzimy na ekranie, są kręcone kamerą z ręki przez amatora-filmowca, kumpla Roba – Huda. Na początku dostaje za zadanie sfilmować słowa pożegnania każdego z uczestników przyjęcia, skierowane do Roba. Szybko jego rola urasta do wielkiego dokumentalisty zagłady Nowego Jorku.

Reżyser Matt Reeves w swoim pomyśle nie był aż tak twórczy, jakby się mogło wydawać. Zaczerpnął go z „Blair Witch Project”, który został zrealizowany na wzór filmu dokumentalnego, a wiele scen powstało za pomocą zwykłej kamery video. Z początku taka konwencja może męczyć – Hud kręci przypadkowe kadry, obraz jest często rozedrgany. Jednak stopniowo wzrastające w filmie napięcie sprawia, że przestajemy zwracać na to uwagę.

Oto po serii wstrząsów i zgaśnięciu świateł przyjaciele wybiegają na dach zobaczyć, co się stało. Okazuje się, że po niebie latają kule ognia, a Manhattan został opanowany przez tajemniczego potwora. Tak naprawdę, napięcie jest największe do momentu, póki zobaczymy nową wersję Godzilli. Przerażenie nowojorczyków zamienia się w panikę i wszyscy zaczynają uciekać. Wtedy okazuje się, że w apartamencie koło Central Parku została uwięziona przyjaciółka Roba, której nie zdążył wyznać miłości. Czwórka bohaterów wyrusza więc na spotkanie z potworem…

Wszystkie wydarzenia oglądamy z perspektywy kamery, trzymanej kurczowo przez Huda nawet w największym niebezpieczeństwie. Jesteśmy więc niejako zamknięci w obiektywie. Możemy zobaczyć tylko tyle, ile zarejestruje dzielny „filmowiec”. W związku z tym, obraz jest niespójny i niepełny. Jak wygląda potwór, dowiadujemy się dopiero, kiedy bohater nakręca relację telewizyjną. W momencie, gdy Hud upada albo biegnie, nie możemy objąć wzrokiem nadciągającego niebezpieczeństwa. Filmowanie z ręki wzmaga napięcie i tworzy klimat dobrego thrillera. Poza tym czekamy z przerażeniem na kolejną scenę, ponieważ wiemy tylko tyle, co bohaterowie. Pochodzenie i istnienie potwora owiane są mgłą tajemnicy.

Jedyny, moim zdaniem, minus obrazu to zbyt patetyczne akcenty, jak tocząca się po ulicy głowa Statui Wolności, symbolizująca zapewne zagładę miasta. W niezbyt dobrym tonie są liczne odwołania do tragedii z 11 września, które w fantastycznym kinie akcji pojawić się nie powinny. Jedna z dziewczyn zastanawia się, czy nie jest to kolejny atak terrorystyczny, a obrazy płonącego Nowego Jorku, które oglądamy, automatycznie kojarzą się nam z tamtymi tragicznymi wydarzeniami. Mimo tych uchybień, oceniam „Projekt: Monster” jako film naprawdę dobry!

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto