Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przez (męczący) pryzmat polskości

Jan Piotr Ziółkowski
Jan Piotr Ziółkowski
Polska paranoja to też wieczne oczekiwanie, aż ktoś popchnie nasz kraj - nasz wózek - do przodu.
Polska paranoja to też wieczne oczekiwanie, aż ktoś popchnie nasz kraj - nasz wózek - do przodu. Jan Piotr Ziółkowski
Jak dalece historia Polski może oddziaływać na nasz dzień powszedni? Czy potrafimy dziś spojrzeć w nowoczesny sposób na naszą ojczyznę, patriotyzm? Czym różnimy się od innych narodów? Oto parę przemyśleń po 11 listopada.

Historia mojej hipotezy zaczyna się w Stanach Zjednoczonych. Dziś mimo kryzysu ekonomicznego, nadal wielu z nas powie, że jest to kraj „wielkich możliwości”, czołowy gracz geopolityczny w wymiarze globalnym i lider cywilizacji zachodniej, by posłużyć się paradygmatem Samuela P. Huntingtona (Zderzenie cywilizacji). Nie rozpisując się, spróbujmy nazwać przyczyny tej wielkości: ponad dwa wieki względnie spokojnych, suwerennych rządów republikańskich z zachowaniem najszczytniejszych ideałów angielskiego osiemnastowiecznego liberalizmu (nie mówiąc już o nietuzinkowym wpływie obyczajowości i tradycji pierwszych osadników) bez bezpośredniego zagrożenia wojną (wyjmując starcia z Indianami i Wojnę Secesyjną)… To absolutna pigułka, której daleko wszakże do naukowych konkluzji.

Błoga ignorancja

A co można zauważyć jeżdżąc po Stanach? Teraz moment na odrobinę subiektywizmu. Kiedy jakiś czas temu odwiedziłem USA, miałem nieodparte wrażenie, że ludziom tam żyjącym niczego nie brakuje. Może banalne, ale czy bez znaczenia? Przecież im nie tylko nie brakuje pieniędzy. Amerykanie nie zastanawiają się również nad tym, kiedy ich kraj dogoni w rozwoju gospodarczym światową czołówkę (sami są czołówką). Nie troszczą się o to, czy ich kultura budzi zainteresowanie za granicą (zalewają innych swoją kulturą). Czy oni w ogóle się troszczą? No tak, czasem tak. Ostatnie wybory dostarczają najlepszych przykładów. Druga kampania George’a W. Busha stała pod znakiem moralnej kondycji USA i wiary*. O wyborze Obamy zadecydowały nadzieje klasy średniej na złagodzenie i zażegnanie kryzysu. To w dużym uproszczeniu. Proszę jednak pomyśleć o innych elementach batalii o fotel prezydenta USA. Czy są to problemy, które – pozostając nierozwiązane – mogłyby stać się źródłem kompleksów?

Zasadnicza różnica

Wróćmy na własne podwórko. W niedawno wydanej "Gazecie Wyborczej – Świątecznej" w formie zajawki wywiadu z Małgorzatą Szumowską (reżyserka – m.in. „Ono”, „A czego tu się bać”, „33 sceny z życia”) umieszczono jej wypowiedź: Jak już mnie ci Francuzi zirytują ciągłym mówieniem o tym, co by zjedli na lunch albo jakie wino wypić, to zaczynam tęsknić za polską paranoją. Myślę: doskonały cytat na poparcie moich słów. Gdybym sam napisał o tym, że od Amerykanów bije beznamiętność, to spotkałbym się z falą krytyki i pozytywnych dowodów na mnogość idei krążących za oceanem. Co jednak podobnego jest między Francją, a USA, co jednocześnie odróżnia te kraje od Polski? Zadam to pytanie trochę inaczej:

Czym jest polska paranoja?

Trafność spostrzeżenia Szumowskiej polega m.in. na tym, że każdy z nas – Polaków rozumie tę paranoję trochę inaczej. Jest ona bardzo pojemna. Obejmuje: niski prestiż elit politycznych, dylematy związane z miejscem kościoła w państwie, niedemokratyczne nagonki w demokratycznym kraju, rzekomą wyższość kultury popularnej nad kulturą wysoką, nierozumne szafowanie historią Polski, nie tak małe resztki „dziadowskiej” mentalności, zakompleksiona i niekonsekwentna polityka zagraniczna, ponadto cała masa kul u nogi przeciętnego człowieka, który – przypuśćmy – chce założyć i prowadzić własną firmę.

To jest moja lista. To (i nie tylko to) mnie męczy. Nawet jeśli nie myślę o tym bez przerwy, to tkwi niestety w mojej podświadomości. Tak, jak już wspomniałem – każdy ma swoją definicję paranoi. I tu postawię nieśmiało swoją hipotezę: w efekcie jesteśmy jako naród daleko bardziej uwikłani w swój własny kraj, niż narody, do grona których aspirujemy. W tym sensie historia Polski ma wpływ na nasz dzień powszedni. Tu chodzi zarówno o tak ważne zjawiska jak przywiązanie do miejsca (w świadomości narodu), religię, etniczność, jak i „zwykłą” pamięć zbiorową przekazywaną między pokoleniami w relacjach osobistych i poprzez różne środki (masowego) przekazu.

O jaką Polskę będziemy walczyć? I czy w ogóle?

Pytanie o paranoję jest jednak tylko pytaniem wstępnym do dużo ważniejszej i trudniejszej do rozwikłania kwestii: czy to dobrze, czy źle, że wciąż troszczymy się o swój kraj? Ile ta troska ma wspólnego z patriotyzmem i gdzie tak rozumiany patriotyzm może nas zaprowadzić? Obawiam się, że nie za daleko. Intuicja podsuwa mi takie spostrzeżenie: tam, gdzie jest troska, nie ma wolności. Szeroko rozumianej wolności, tzn. zarówno tej, za którą walczyli nasi dziadkowie, jak i tej, którą do swych statutów wpisują liberałowie. Niech więc każdy odpowie sobie sam (albo zapyta naszych autorytetów tak chętnie dziś dorzucanych jako dodatki do gazet), na czym polegałby nowoczesny patriotyzm.

Odrywanie się od naszej historii i wszelkich uwarunkowań społecznych nie jest ani potrzebne, ani korzystne, ani – jak sądzę – możliwe w pełni. Powinniśmy tylko regularnie popychać swoją polskość na nowe tory. Pozytywne.

* por. S. P. Huntington, Kim jesteśmy. Wyzwania dla amerykańskiej tożsamości narodowej.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto