Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Psychiatria – pół serio, pół żartem...

Andrzej Skulski
Andrzej Skulski
Turysta zagaduje na ulicy przypadkowo napotkanego psychiatrę i pyta: - Przepraszam, czy może mi pan powiedzieć, jak dojść do dworca kolejowego? - Przykro mi, nie mam pojęcia – odpowiada psychiatra. - Ale cieszę się, że mogłem panu pomóc...

Dzięki zaproszeniu niemieckiego Stowarzyszenia „

http://traumprojekt.info

”, udało mi się spędzić wraz z żoną kilkanaście dni na wsi, położonej na południu Niemiec, gdzie umożliwiono nam m.in. poznanie kilkuosobowej grupy ludzi, dotkniętych tzw. schizofrenią, których większość nie korzysta już od dłuższego czasu z „usług” psychiatrii. Po zaakceptowaniu swojego „innego Ja” i uporaniu (dogadaniu) się z nim na tyle, aby udało się zupełnie zrezygnować z przyjmowania psychofarmaceutyków postanowili oni 3 lata temu powołać do życia projekt wzajemnego wsparcia, który wciąż rozbudowują.

I w sumie nie o formie, czy strukturach projektu chcę tym razem informować, a krótko wspomnieć o samej atmosferze, która panowała przez kilka dni w Dentlein, malowniczo położonej, małej miejscowości w regionie Franken. Wspomniani członkowie Traumprojektu mieszkają na co dzień w różnych miejscach: ktoś przyjechał z Frankfurtu nad Menem, ktoś z Norymbergi, a jeszcze ktoś inny ze szwajcarskiego Zurychu. Spotkanie to, które tylko na marginesie było również zgromadzeniem członków założycieli Stowarzyszenia, odbyło się w wynajmowanym wiejskim domostwie, na terenie którego znajduje się prowadzony przez organizację warsztat sztuki i ceramiki.

Samo położenie domostwa wydaje się być wymarzonym miejscem na odnalezienie w sobie wewnętrznego spokoju, a kwietniowe słońce, pobliskie lasy, pola, niedaleko położone jeziorko, mały strumyk z miniaturowym, uroczym wodospadem sprawiały, że patrząc na to wszystko i ja, i żona powiedzieliśmy po prostu: idylla. Idylla, w której ofiary psychiatrii mogłyby znaleźć miejsce w ostatecznym pozbyciu się traumy, która na długo pozostaje u wielu z nich, przede wszystkim na skutek zazwyczaj przymusowych pobytów w zakładach zamkniętych.

Sercem projektu jest pani Monika Schuster, 41-letnia kobieta, która sama nie jest schizofreniczką, ale od wielu lat jest towarzyszką życia osoby dotkniętej tym fenomenem. Jak mogliśmy się w ciągu spędzonych tam 2 tygodni przekonać, jest ona osobą o wielkim sercu, wyjątkowej wrażliwości i niezłamanej cierpliwości. Życzylibyśmy wszystkim członkom rodzin schizofreników na całym świecie, aby mieli w sobie właśnie coś z Moniki Schuster – choćby to wyjątkowe, uporczywe obstawanie przy tym, że schizofrenia nie powinna być traktowana wyłącznie jako choroba, gdyż wielu dotkniętych odbiera ją, jako otwarcie się innych poziomów świadomości, które normalnemu człowiekowi tak trudno zrozumieć, a które to nastawienie trzeba w nich wspierać. Wierzyć im.

Aż ciarki przechodziły po plecach podczas jej opowieści o nieskończonych, wielogodzinnych dyskusjach, które prowadziła w ciągu minionych 7 lat z dotkniętym schizofrenią przyjacielem. To właśnie ten jego inny sposób postrzegania świata i inna forma odbioru rzeczywistości wskrzesiły w niej nieoczekiwanie uczucie miłości do niego, które w miarę wsłuchiwania się w te wypowiedzi sukcesywnie rozkwitało i umacniało się. I pomimo wzlotów i upadków, chwil pięknych i tych gorszych - jak sama mówi - i dla niej stało się faktem, że to właśnie chęć poszukiwania głębszego sensu w rozważaniach schizofrenika jest jedynie sensowną formą jego wsparcia i pomocy mu w samopoznaniu się na nowo. W ten sposób zrodziło się w niej na przestrzeni minionych lat przekonanie, że człowiek „normalny” nie tylko powinien stanowić dla schizofrenika takie wsparcie, ale przede wszystkim powinien komunikację z nim traktować jako konieczne kryterium dla poszerzenia własnych horyzontów, czyli otwarcia własnej świadomości na coś, co uznane za „nienormalne”, może stanowić nieodzowne novum w rozwoju człowieka.

W trakcie rozmów, które odbywały się pomiędzy zaproszonymi na kilka dni gośćmi, czy to podczas spacerów, wspólnego przyrządzania posiłków, czy też przy wieczornym ognisku, mieliśmy okazję wysłuchać różnych opowieści. Co w Dentlein było wyjątkowe, opowieści te, choć często związane były z nieszczęśliwymi przeżyciami w kontaktach z psychiatrią, były opowiadane bardziej humorystycznie niż tragicznie i wyraźnie dało się zauważyć, że ludzie ci, od wielu lat „opieczętowani” diagnozą psychiatryczną, pomimo wszystko jednak znowu potrafią się śmiać. Oczywiście mówiono też poważnie na temat sposobów, które pomogły im w odnalezieniu drogi i zharmonizowaniu życia ze swoim „nowym Ja”. Wszyscy jednym głosem wspominali o konieczności analizowania sytuacji, które podsuwały im tzw. natrętne myśli, czy głosy (różnie ten fenomen jest nazywany), a które zazwyczaj dotyczyły przeszłości i konieczności zrozumienia popełnionych w niej własnych błędów, a nie doszukiwania się winy we współuczestnikach tych minionych wydarzeń. Kilka osób porównywało ten proces do swego rodzaju „pralki”, w której wydawało im się wspomnianą przeszłość oczyszczać po to, by uczyć się przepraszać (choćby w myślach) poszkodowanych za wyrządzoną im krzywdę, ale również wybaczać samym sobie popełnienie tych błędów, gdyż i one ważne były dla rozwoju ich świadomości.

Każdy z obecnych negował postępowanie systemu psychiatrycznego, pamiętając, jak tragiczny wpływ miał on na jego życie, a przede wszystkim wieloletnie faszerowanie psychofarmaceutykami, co i tu określano jako nieludzką zbrodnię, ale mówiono o tym bez łez i niepotrzebnego, rozstrajającego pogodę ducha, zdenerwowania. Nie dało się nie zauważyć, że wśród tej grupy osób to właśnie ich regularne spotkania w Dentlein odegrały w osiągnięciu takiego stanu dużą rolę, co jest kolejnym dowodem na to, jak ważne są kontakty osób dotkniętych schizofrenią, organizowane poza strukturami psychiatrii.

Kiedy po 2 tygodniach mile spędzonego czasu opuszczaliśmy Dentlein i ja, i żona pomyśleliśmy, że pięknie by było, gdyby niebawem i w Polsce zaczęły się organizować podobne grupy, które swoją obecnością otworzą innym drogę do zrozumienia i zaakceptowanie swojej inności. Zaakceptowanie jej, jako już nieodłącznej części danej osoby, powoduje w konsekwencji przekonanie (lub powrót do niego), że schizofrenia nie jest chorobą i można, a wręcz trzeba, nauczyć się z nią żyć w harmonii. Chorobą może się ona stać właśnie wtedy, kiedy zaczynamy ją tak rozpatrywać i zapominamy o zdrowym, i inteligentnym jądrze człowieka. A takie ma każdy z nas...

Uśmiech, który przywieźliśmy z Dentlein, pozostanie na dłużej na naszych twarzach i tym uśmiechem chcielibyśmy się z Czytelnikiem podzielić dzięki kilku anegdotom, usłyszanym, czy też opowiedzianym tam przy ognisku.

O nagim narciarzu
Podczas libacji, którą zorganizowało sobie kilku młodzieńców, jeden z nich wpadł na pomysł, który miał urozmaicić zabawę. Chłopcy postanowili się rozebrać, włożyć buty narciarskie, dopiąć do nich narty i... nago zjechać po schodach klatki! Wszyscy byli zdecydowani, ale tylko jeden rzeczywiście dotrzymał słowa i chwiejnie posunął w dół po schodach. Pech chciał, że w tym samym czasie sąsiadka otworzyła drzwi i wychodząc na klatkę została przez żartownisia potrącona, a upadając straciła przytomność.

Przerażeni chłopcy zadzwonili po karetkę pogotowia, oddalając się jednak z miejsca wydarzenia w obawie przed konsekwencjami. Na drugi dzień, kiedy jednak doszli do siebie i obudziło się w nich sumienie, zaczęło ich dręczyć pytanie, co z sąsiadką i postanowili obdzwonić pobliskie szpitale. Bez efektu. Sąsiadka zniknęła, jak kamfora i dopiero odnalezienie załogi wspomnianej karetki przyniosło następującą odpowiedź: „...kobieta nie odniosła poważniejszych obrażeń fizycznych, ale odwieźliśmy ją do szpitala psychiatrycznego, gdyż upierała się, że widziała nagiego narciarza...”

Pomoc?
Turysta zagaduje na ulicy przypadkowo napotkanego psychiatrę i pyta:
- Przepraszam, czy może mi pan powiedzieć, jak dojść do dworca kolejowego?
- Przykro mi, nie mam pojęcia – odpowiada psychiatra. - Ale cieszę się, że mogłem panu pomóc...

U psychiatry 1
Do psychiatry przychodzi elegancko ubrany mężczyzna:
- Co panu dolega? - pyta go lekarz.
- Ciągle chodzą po mnie krasnoludki - odpowiada facet otrzepując się nerwowo.
- Tylko nie na biurko! - krzyczy lekarz.

Zakłopotany rodzic
- Mamusiu, mamusiu... Ja nie chcę iść do psychiatry!
- Mam to gdzieś! Chcę wreszcie wiedzieć, dlaczego płaczesz, kiedy cię biję!

U psychiatry 2
- Panie doktorze, proszę, proszę... Niech pan da mi buzi...
- Nie! Tak nie można! Ja właściwie nie powinienem z panią na tej kozetce leżeć...

Psychiatryczny telefon zaufania
Tuuut-tuuut... klik...
- Dzień dobry, tu psychiatryczny telefon zaufania...
Jeśli czujesz się zagrożony: naciśnij 1! Ale szybko!
Jeśli brak ci pewności siebie:, poproś kogoś, by nacisnął za ciebie 2!
Jeśli cierpisz na rozszczepienie osobowości: naciśnij 3, 4, 5 i 6!
Jeśli czujesz się prześladowany i osaczony: to my wiemy, gdzie jesteś i czego chcesz! Pozostań tak długo na linii, aż uda nam się wyśledzić połączenie!
Jeśli jesteś schizofrenikiem: wtedy słuchaj głosów, a one powiedzą ci, jaki numer masz wybrać!
Jeśli jesteś w manii depresyjnej: nie ważne, jaki numer wybierzesz – i tak nikt cię nie wysłucha!

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto