Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Puchar Konfederacji: niebo na boisku, piekło na ulicy

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
Brazilian Government/CC 3.0
Próba generalna przed przyszłorocznym mundialem wypada równie obiecująco na stadionach, co niepokojąco poza nimi.

Komu jak komu, ale Romario trudno zarzucić piłkarską ambiwalencję. Do spółki z Bebeto uprzyjemnił setkom milionów widzów mistrzostwa świata w USA, naznaczone dopingowym upadkiem Diego Maradony, groźbami (spełnionymi, jak się okazało) kolumbijskich karteli narkotykowych pod adresem własnej reprezentacji i atomowym przyspieszeniem komercjalizacji futbolu. Obecny deputowany brazylijskiej Partii Socjalistycznej nazywając FIFA prawdziwym prezydentem swojego kraju, wskazał problem, który nad Amazonką przykrył rzeczywistość pozasportową nieprzezroczystym płaszczem. A pod nim wrze, bucha, dyszy.

Przez Brazylię przechodzi największa fala protestów od dwóch dekad. Społeczeństwo szokuje kwota wydana na stadiony - 3,5 mld dolarów, gdy kuleje system edukacji, służba zdrowia od dawna choruje, a postępy w infrastrukturze nie idą tak szybko jak zapowiadano. "Czy to praktyczne? Za stadion w Brasilii można kupić 150 tys. domów dla biednych rodzin. FIFA rozstawi swój cyrk, zgarnie profity i wyjedzie" - to populizm przemawiający przez chcącego się przypodobać, czującego skąd wieje wiatr polityka, czy cyniczna, ale trafna ocena? Szacuje się, że zwolniona z podatku FIFA ma zarobić nawet 4 miliardy dolarów. Pele, z kolei, w drugiej połowie lat 90. minister sportu, wezwał do zaprzestania protestów i zajęcia się reprezentacją, bo na korzyściach z organizacji mistrzostw zyskają wszyscy. Podobno każde społeczeństwo ma taką władzę, na jaką sobie zasłużyło.

Wbrew powszechnemu stereotypowi, miłość Brazylijczyków do futbolu nie była ani od pierwszego wejrzenia, ani nie miała charakteru bezwarunkowego, ani nie oznaczała wiecznego karnawału. Przez pierwszą dekadę XX w. Canarinhos, podobnie jak inne południowoamerykańskie ekipy, zatracili się w agresji, nie potrafili utrzymać minimum dyscypliny, okraszając swoje mecze niepohamowaną brutalnością. Gdy zawodzi głowa, nogi niewiele pomogą.

Uwagę opinii publicznej na stadiony przekierowały sprawujące władzę junty wojskowe, pokazując alternatywę wobec mordów, tortur i biedy, rosnącego w astronomicznym tempie zadłużenia kraju oraz oburzenia błogim życiem kasty uprzywilejowanych. Dotowały kluby, reprezentację, pomagały związkom spełniając ich zachcianki. Wszystko po to, żeby kraj nie kojarzył się tylko z rządami opresji i terroru. Piłka miała być promieniem światła na ciemnym niebie, wokół którego będzie można skoncentrować wymęczone społeczeństwo.

Jedyną w swoim rodzaju "joga bonito" pokazało dopiero pod koniec lat 50. wspaniałe pokolenie z Pele i Garrinchą, które biznesowo wykorzystał ówczesny przewodniczący zrzeszającego wszystkie dyscypliny CDB, Joao Havelange. Tour po całym świecie, intratne (co dla niektórych) umowy sponsorskie, rozbudowanie do granic możliwości systemu ligowego, lepsza jakość opieki medycznej miały przyczynić się do sprzedania wizerunku futbolowej potęgi, hołdującej czystym zasadom gry, uosabiającym najpiękniejsze wartości futbolu.

Gdy Havelange zajął się piłką w skali makro za sterami FIFA, w roli swojego spadkobiercy zainstalował Ricardo Teixeirę, którego główną zaletą było to, że ożenił się i rozwiódł z jego córką. Teixeira kontynuował korupcyjną i marketingową ekspansję, słynąc przy tym z unikania płacenia podatków i przyjmowania argumentów finansowych jako najbardziej przekonujących. Tamtejsza federacja zarabiała miliony, ale wobec zakulisowych transakcji miliony również traciła. Obaj panowie po latach dostali zarzuty.

Intensywne preludium

Zaczynał jako Puchar Króla Fahda, na cześć monarchy władającego Arabią Saudyjską, ale po dwóch edycjach został przejęty przez centralę w Zurychu, doskonale wpisując się w jej handlową misję globalizacji futbolu i pokazywania go tam, gdzie do tej pory nie dotarł.

Zawiłe losy dotychczasowych zwycięzców Pucharu Konfederacji nie upoważniają do postawienia tezy, że oczekiwany przez masową publiczność finał między Brazylią a Hiszpanią będzie meczem o przywództwo w światowej piłce. Jeszcze nie ta ranga, nie ta stawka, nie ten moment. To raczej spotkanie o zajęcie lepszej pozycji wyjściowej, o pokazanie rywalowi miejsca w szeregu na dziś.

Canarinhos zajmują zawstydzające dla nich 22 miejsce w rankingu FIFA (za Danią i Chorwacją), po raz pierwszy wypadając poza pierwszą dwudziestkę. O ile linię obrony z blisko stuprocentowym prawdopodobieństwem wytypować można już dziś, to im bliżej bramki rywala, tym więcej znaków zapytania. Neymar... Ile to już piłkarzy miało stać się nowymi Pele, ikonami piłki nożnej, osobowościami rozpoznawalnymi od Vancoucer po Sydney, od Oslo po Johannesburg... Na transfer do Barcelony 21-latek wybrał idealny moment, bo za rok o tej porze będzie otrzaskany z realiami europejskiej piłki. Tam nie ma tyle miejsca, czasu i swobody, a często ignorowane przez jego rodaków umiejętności taktyczne są rygorystycznym obowiązkiem. Przeciwko Japonii, Meksykowi i Włochom pokazał charakteryzujący wybitne jednostki luz operowania piłką i łatwość dochodzenia do sytuacji, ale nie wygląda na piłkarza w pełni ukształtowanego. Gdy starszy o ponad pół dekady "Król futbolu" jechał na swój pierwszy mundial do Szwecji, miał 17 lat. Strzelił 6 bramek. Przed dwa wcześniejsze sezony w barwach Santosu w 46 meczach trafiał 66 razy.

Brazylia nie zapowiada się na drużynę lśniącą od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty. Potrafi nieziemsko przyspieszyć, by za chwilę gubić piłkę w banalny sposób. Włosi potrzebowali trzech podań od własnego pola karnego, by pokonać Julio Cesara. Uzasadniony brak Kaki, Robinho i Ronaldinho rekompensuje aż ośmiu zawodników z lokalnej ligi (przy jednym na mundialu w RPA), która stała się bezpieczną przystanią przed nadchodzącymi mistrzostwami.

Hiszpania nadal uzależniona jest od produktów La Masii - co najmniej pięciu piłkarzy Barcelony może czuć się pewniakami w wyjściowym składzie. W talii są robiący kolosalne postępy Javi Martinez i Cesaz Azpilicueta, mogący czuć się równorzędnymi konkurentami dla Xabi'ego Alonso i Arvalo Arbeloi. Nadal otwarte zostaje pytanie: komu mają dogrywać Xavi, Silva i Iniesta? Przyblakłemu Fernando Torresowi, z którym przeżyli najpiękniejsze chwile, wkraczającemu powoli na ostatnią ścieżkę kariery Davidowi Villi, który po kontuzji zapodział pewność siebie, czy Roberto Soldado, najmniej ogranemu na reprezentacyjnym poziomie, któremu Vicente Del Bosque nigdy do końca nie zaufał? Trenerzy pozostałych 31 finalistów chcieliby mieć taki dylemat.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto