Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Qudsja Zaher” w Operze Narodowej - czy warto było tyle czekać?

Michał Młynarczyk
Michał Młynarczyk
„Qudsja Zaher” – opera nowoczesna, ale czy nowoczesność i awangarda w gatunku jakim jest opera to dobre wyjście? Chyba jednak nie zawsze.

Historia opery „Qudsja Zaher” rozpoczęła się w 1999 roku, kiedy to Waldemar Dąbrowski (dyrektor Opery Narodowej) zaproponował Pawłowi Szymańskiemu – kompozytor, napisanie utworu na scenę. Ten zaś o napisanie libretta zwrócił się do Macieja Drygasa. I tak opera powstawała przez 7 lat. Następnie do zespołu dołączył Eimuntas Nekrošius – reżyser. Aby w końcu „Qudsja Zaher” miała swoją premierę w kwietniu 2013 roku.

Mimo tak długiego czasu oczekiwania i zrodzonych w tym czasie oczekiwań, wielu widzów zawiodło się na tej operze. Sztuka się dłuży, jest wręcz przesycona symboliką trudną do odczytania, a samej historii brakuje spójności. Ten spektakl bardziej by się wpasował na scenę Teatru Współczesnego lub na inną scenę, gdzie widz jest bardziej przyzwyczajony do alternatywnej zabawy konwencją niż w Teatrze Narodowym.

Sceny następują jedna po drugiej, bez widocznej ciągłości i wynikania jednej z drugiej, jak zbiór wyrywkowych obrazów. Rozpoczynamy ciekawie, intrygująco i niepokojąco od kamienowania kobiety, która nagle wybiegła na scenę. Akcja jest dynamiczna, przerażający krzyk nieznanej nam kobiety, młodzi mężczyźni uderzają ją kamieniami, i scena się kończy, zakatowaną zawijają w dywan i ściągają ze sceny. Widz w tym momencie czeka na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, kim była owa kobieta i dlaczego to ją spotkało lub zwyczajnie „co się teraz stanie?”, ale niestety się tego nie dowie. Bo koleją sceną jest wyławianie kapoków ratunkowych z morskich fal, które trwa „w nieskończoność”, a tak naprawdę ani nic nie wyjaśnia, ani nie wprowadza w następną scenę. Cała sztuka składa się z takich obrazów, które miały się przeplatać dwiema historiami: dziejącą się obecnie i tysiąc lat temu, które łączy jedna osoba Astrid/Qudsja, ale ze względu na liczną symbolikę trudno jest rozpoznać, którą z tych historii właśnie oglądamy.

Mimo iż to opera, to fakt faktem dla niewprawionego widza, muzyka ucieka, gubi się w próbie sensownego poskładania tego co się dzieje na scenie. Przypomina o sobie tylko w gwałtowniejszych i głośniejszych scenach, w momentach pięknego śpiewu Olgi Pasiecznik, którego jednak jest dość mało, a kwestie bazują na powtarzaniu tych samych zwrotów, oraz podczas „rapującego” śpiewu Chóru Chłopięcego, który jako jeden z nielicznych elementów dodaje dynamiczności całej operze.

Ascetyczna scenografia, mająca być uniwersalnym tłem do sztuki, jednak zbyt wyraźnie przypomina fale, głębiny, wodę, co dodatkowo wprowadza chaos w odbiór tej opery, gdyż to co przed chwilą jest morzem, po którym pływa statek, za chwilę jest grabione przez Przewoźnika, by po kilku minutach chłopcy z chóru skakali po scenografii w próbie jej zniszczenia.

Podsumowując, tym którym udało się odnaleźć w tej sztuce - gratuluję, mi osobiście nie powiodło się, aby wysnuć jakieś wnioski z tej opery, czy zrozumieć jej przekaz. Jak dla mnie była ona zbyt chaotyczna, o znamionach „przerostu formy nad treścią”. Podstawowe elementy opery jak muzyka i śpiew, ginęły w całym tym zamęcie. Może „Qudsja Zaher” lepiej pasowałaby na bardziej alternatywną scenę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Danuta Stenka jest za stara do roli?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto