Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Randka z Hubertem Meyerem" - spotkanie autorskie Katarzyny Bondy

Weronika Trzeciak
Weronika Trzeciak
Katarzyna Bonda i Marcin Wilk
Katarzyna Bonda i Marcin Wilk Łukasz Mic
25 października, podczas 19. Targów Książki w Krakowie, odbyło się spotkanie autorskie Katarzyny Bondy.

Spotkanie miało intrygujący tytuł "Randka z Hubertem Meyerem. O pierwszej serii profilerem w nowych wydaniach". I poprowadził je Marcin Wilk.

Nowe wydanie serii kryminalnej z Hubertem Meyerem od razu trafiło na listę bestsellerów. Jak Katarzyna Bonda czuje się z tym, że wraca do starego bohatera, do czegoś, co wydawało się zamkniętym rozdziałem? Autorka przyznała, że nienawidzi swoich starych książek i napisałaby je zupełni od nowa. Traktuje je jak swoje dzieci, kocha je za dobrodziejstwo inwentarza. Do Huberta Meyera ma stosunek matrymonialny, to on pierwszy wyszedł z jej głowy.

- Ta stara seria wreszcie wygląda tak ładnie, w sensie wydania. Jest mi bardzo miło, bo nigdy tego nie ukrywałam, jest to dla mnie bardzo ważne jako dla czytelnika - książka powinna sprawiać radość estetyczną. To co jest dla mnie zaskakujące, to fakt, że ta stara seria wspięła się bardzo szybko na listy bestsellerów. To jest niebywałe. Ja pamiętam czasy, jeszcze parę lat temu, jak przyjeżdżałam do Krakowa i tak smutna siedziałam na moim stoisku, nikt do mnie nie chciał podejść. I byłam właśnie z Mayerem. To jest taki chichot losu.

Autorka darzy Huberta Meyera i Saszę Załuską innymi emocjami. - Hubert mnie strasznie denerwuje i w ogóle go nie lubię - za jego poglądy i podejście do kobiet. I nie wiem, jak to się stało, że mogłam kogoś takiego napisać. A co mnie najbardziej rozśmiesza, to to, że kobiety lubią drani. Czytelniczki do mnie piszą, że to jest o wiele ciekawszy bohater niż Sasza Załuska i wszystko mu wybaczają. Jak piszę Huberta, to on mi się wymyka spod kontroli. Pisanie z punktu widzenia mężczyzny jest czymś zupełnie innym aniżeli w przypadku pisania tetralogii o Saszy.

Bonda musiała obdarzyć Saszę jakimiś swoimi cechami. W założeniu miała być zupełnie inną osobą, prototypem profilerki Saszy Załuskiej. - Jest autentyczna profilerka z Instytutu Psychologii Śledczej w Huddersfield, która jest człowiekiem instytucją. Poukładana, correct, elegancka, naukowiec. Człowiek, który ogarnia całą przestrzeń, dzięki czemu nie ma chaosu. Kiedy zaczęłam ją pisać, to nie byłam w stanie się z nią skontaktować, gdyż ja mam wszystkie cechy odwrotne. Jestem chodzącym chaosem. W ogóle nie jestem poukładana, cały czas jest bałagan, cały czas jest żywioł. I cały czas walczę z tym, żeby uporządkować zastaną rzeczywistość i żeby wprowadzić dyscyplinę.

Autorka przyznała, że uwielbia pisać książki, bo za każdym razem może przekroczyć sama siebie. - I ten cel został osiągnięty, moje książki są coraz bardziej dojrzałe, coraz bardziej zwarte, coraz bardziej widać ten mój styl - przyznała Katarzyna Bonda. Przy okazji zdradziła, że nie pisze po kolei. Po to tworzy precyzyjny plan każdej powieści, by mieć komfort pracy i móc wybrać scenę, którą będzie pisać w danym momencie.

Bonda przywołała sceny hologramiczne, czyli najważniejsze w jej powieściach, do których czytelnicy wracają, a które pisze zawsze na końcu - m.in. podglądanie dziewczyn pod prysznicem w "Pochłaniaczu" czy zarzynanie prosiaka w "Okularniku". O dziwo wcale nie te sceny, które są pisane najdłużej, podobają się najbardziej, tylko te, które powstają w biegu.
Czy zdarzyło się, że wymyśliła jakąś scenę i ona się potem wydarzyła? - Było mnóstwo takich sytuacji. Sasza przeprowadza się do Polski, do nowego mieszkania i ma tam taką sąsiadkę, która notorycznie uprawia seks. To jest dosyć głośne, a Sasza jest taka wyposzczona. Ona jest samotna to jest irytujące dla osoby, która nie doświadcza tego typu doznań. To miała być scena humorystyczna, miała rozbijać tę materię ciemną. Napisałam to, minął może rok, półtora roku. Któregoś razu wstaję rano, odprowadziłam dziecko do szkoły, siadam do pracy. Uwielbiam tę ciszę, ponieważ o tej porze w mojej kamienicy nikogo nie ma, wszyscy są w pracy. I słyszę to, ja już wiem, co będzie za chwilę. I ona tak miesiąc, codziennie, o różnych porach. To było niesamowite, ja rechotałam, nawet napisałam taki post na Facebooku. Nie mogłam uwierzyć, jak można wymyślić historię, która się pojawia - zdradziła Bonda.

Inna zabawna historia wiąże się z książką "Tylko martwi nie kłamią", w której postać księgowej. Dosyć dobrze odżywiona, a w pokoju miała pajęczynę z kabli, a w przeszłości dokonała aborcji. Jedna z czytelniczek zdobyła numer Bondy i zadzwoniła z pretensjami. - Jakim prawem, jak pani śmiała, jak można być tak bezczelnym, by opisać postać bez pytania. I pani myśli, że ja, mimo że pani zmieniła imię i nazwisko, siebie nie rozpoznałam? Jestem księgową, już trochę tej nadwagi i od razu pani musiała tak to wszystko opisać, kable. Ale o tej aborcji to nikt nie wiedział - wspomniała Bonda.

Bonda opowiadała także o swoim spotkaniu z mężczyzną, który jest uosobieniem Łukasza, podejrzanego w sprawie o kryptonimie "Czerwony Pająk". Spotkanie wywarło duże wrażenie na autorce, że wymyśliła postać człowieka, który jest tak podobny, nawet o tym nie wiedząc. Planuje w kolejnych tomach wykorzystać pewne elementy, włącznie z dialogami, gdyż mężczyzna ten był nietuzinkowy.

Autorka kryminałów wspomniała także o tym, że każdy ma wrażliwość potrzebną do tego, by napisać książkę. Jednak nie każdy ma na to czas. Opowiadała także o procesie powstawania swoich książek oraz jak tworzy swoje postacie. - Wszyscy skupiają się na researchu. A najważniejszy jest proces inkubacji, gdy książka rośnie mi w brzuchu. Nie siadam do zapisu, gdy nie zaczną mi przychodzić do głowy konkretne sceny. Na początku są jak rozsypane puzzle. I potem zaczynam je układać. Jednak zanim zacznę je układać potrzebuję elementu ciszy. Staram się pisać na zimno - przyznała Bonda.

Jak sama wspomniała podobno na kobiecą literaturę jest za męska, dla mężczyzn jest za kobieca, dla literatury pięknej za gatunkowa, czyli jest tak naprawdę nigdzie. Pisanie jest dla niej wyzwaniem, do każdej książki podchodzi indywidualnie, czyta książki, gdyż nie ma wiedzy merytorycznej. Im mniej pisarz wie, tym ma więcej materiału zdobędzie. Może go wtedy używać bez emocjonalnych naleciałości.

Bonda lubi, gdy czytelnicy piszą do niej, nawet krytyczne słowa. Bardzo ją to cieszy, bo znaczy, że czytali, że jej książka wywołała jakieś emocje. Otrzymała raz wiadomość dostaliśmy pani książki z okazji z ślubu i w noc poślubną je czytaliśmy. To daje niesamowitej motywacji do dalszej pracy. Jej książki o Saszy Załuskiej ukażą się w 2017 roku w Wielkiej Brytanii. Japończycy jeszcze myślą, ale pewnie też się skuszą.

Katarzyna Bonda zdradziła, że Hubert Meyer wróci, gdy skończy tetralogię o Saszy Załuskiej. Już obiecała pewnemu okręgowi czwartą część przygód Meyera. Uchyliła także rąbek tajemnicy, co będzie w "Lampionach", trzeciej części przygód Saszy Załuskiej. Będzie to ostra petarda, jazda bez trzymanki, książka chłopacka, autorka będzie wysadzać i podpalać. Wszystkie wątki emocjonalne z "Okularnika" będą kontynuowane. Nie może natomiast zagwarantować, że Duch przeżyje.

Współautor artykułu:

  • Łukasz Mic
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto