Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Real jak Barcelona, Ronaldo jak Messi. Czy można być lepszym?

Bartosz Zasławski
Bartosz Zasławski
W Barcelonie i Madrycie zgoda jak nigdy - to był sprawiedliwy remis, za którym stoją herosi współczesnego futbolu, wyrastający ponad swoją epokę.

Leo Messi i Cristiano Ronaldo - pierwszy z nich już wiosną może wyprzedzić Alfredo di Stefano w liczbie bramek w El Clasico, drugi jako pierwszy w historii wpisywał się na listę strzelców w sześciu kolejnych. Wydaje się, że nie ma takiego rekordu, jakiego nie są w stanie pobić. W niedzielny wieczór przyćmili nie tylko plejadę gwiazd w swoich drużynach, ale wyrzucili na margines piłkarskiego życia derby Mediolanu i konfrontacje na szczycie francuskiej Ligue 1 między Marsylią a PSG.

Już chyba najwyższa pora przyzwyczaić się do tego, że minął czas dominacji Barcelony z ery Pepa Guardioli. Bilans tegorocznych konfrontacji jest remisowy - po dwa zwycięstwa każdej z ekip, cztery remisy, bramki 11-11.

Jose Mourinho udowodnił, że nie musi powielać swoich pomysłów i sposobów na powstrzymanie "Dumy Katalonii", widzi co najmniej kilka. Nie było desperackiej defensywy, nie było trivote, przesadnej agresji ocierającej się o dziką brutalność, zestawienie Realu nie różniło się od poprzednich meczów. Portugalczyk doskonale wiedział, że to nie jego zawodnicy będą dominować, że przypadnie im dostosować się do fabuły pisanej przez "Dumę Katalonii". W pozostawionym sobie rozdziale świetnie ujął motyw, jaki muszą wcielić w życie - wysokim pressingiem odciąć od podań Xavi'ego i Iniestę. Co prawda futbol mistrzów Hiszpanii był fragmentami dość ubogi w środki wyrazu, ale szalenie drapieżny, skuteczny w destrukcji i stwarzający zagrożenie pod bramką rywali w mgnieniu oka. Szybkość poczynaniom gości z Madrytu nadał Mesut Ozil, który naciskany przez nieobecnego wczoraj na boisku Lukę Modricia, dojrzał do szykowanej dla siebie roli "attacking midfielder".

Zdziesiątkowana katalońska defensywa, jak można było się spodziewać, nie okazała się zaporą nie do przejścia (to samo można by pewnie powiedzieć o realowskiej, zestawionej mniej więcej tak: Nacho-Varane-Albiol-Coentrao). Tito Vilanova tym razem nie zaufał Alexandrowi Songowi i na pozycję stopera przesunął Brazylijczyka Adriano, dla którego był to debiut w tej roli w meczu takiej rangi. Okazało się, że są ludzie niezastąpieni - Pique i Puyol nawet w nie najwyższej formie stanowią oś podtrzymującą cały zespół, w dodatku biała koszulka "Królewskich" działa na nich jak płachta na byka.
Barcelona długo wchodziła w mecz, swój rytm złapała właściwie dopiero w końcówce. Trudno w to uwierzyć, że choć nie błyszczy jak nas do tego przyzwyczaiła, to dla niej dopiero pierwsza strata punktów w sezonie. Pamiętajmy o przykładaniu właściwej miary - gdyby w jej miejsce wstawić jakąkolwiek inną drużynę, prasa rozpisywałaby się o nieskończonych pokładach genialności, roztaczając wizję świetlanej przyszłości obfitej w laury wszelkiego rodzaju. Dla piłkarzy Tito Vilanovy to standard, codzienność.

Lider z Katalonii nadal ma 8 pkt przewagi nad Realem, który ze zwierzyny stał się łowcą i musi ruszyć w długi pościg. Zainteresowane przerwaniem wewnętrznej walki obu gigantów jest Atletico, które po zwycięstwie nad dobrze spisująca się w tym sezonie Malagą zrównało się w tabeli z Barceloną, a Radamel Falcao nie odpuszcza Messiemu i Ronaldo. Wszyscy strzelili po 8 goli.

Zarejestruj się i napisz artykuł
Znajdź nas na Google+

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto