Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Recepta na szczęście?

Andrzej Skulski
Andrzej Skulski
Moje dziecko. Obraz namalowany przez żonę Autora.
Moje dziecko. Obraz namalowany przez żonę Autora. Fot. Andrzej Skulski
,,Panujące w społeczeństwie przekonanie, że medykament, który jest oficjalnie dopuszczony do sprzedaży, nie może szkodzić, jest jednoznacznie błędne’’ - mówi prof. dr med. W-D Ludwig, przewodniczący niem. Komisji Lekarzy d/s Leków...

Jak wielki wpływ na naszą wiarę w doskonałość różnych leków i medycznych formułek ma reklama wszelkiej maści wymysłów farmakologicznych i jak solidnie zakotwiczona jest w naszej świadomości propaganda tej gałęzi przemysłu, mówiąca o cudotwórczych walorach jej wyrobów, niech stanowi choćby fakt, że przeciętny konsument rzadko zagląda do ulotki informacyjnej, dołączonej do danego preparatu. I dopóki boli nas głowa, a połknięta pigułka zafunkcjonuje, to jeszcze pół biedy. Ale co dzieje się w przypadku, kiedy tabletka nie tylko nie pomaga, ale na dodatek może poważnie szkodzić? Jaki jest wtedy sens zażywania takiego leku? I w końcu: dlaczego stosuje się tego rodzaju medykamenty, wmawiając opinii publicznej, że to dla dobra klienta?

Z jednej strony mamy pacjenta, który powie, że przecież nie zaglądał do ulotki, bo nie zna się na medycynie i lekarzowi ślepo wierzy, bo jak z dziada pradziada wiadomo, to on na rzeczy się zna, a jakby co, to i instytucje kontrolne gdzieś tam mamy, więc chyba nic złego nam się przydarzyć nie może... Czy jak? Z drugiej strony mamy lekarza, którego nauczono, że taki a taki lek działa na to, a inny na tamto i oczywiście przemysł farmakologiczny, który jak wynika z coraz częstszych i na szczęście coraz głośniejszych afer i skandali, bardziej zainteresowany jest poszerzaniem rynku zbytu, bo to przemysł i na chłopski rozum: produkuje jak najwięcej, żeby jak najwięcej sprzedawać, bo w końcu o produkcję, zbyt i zysk się rozchodzi.

I tak cierpiący na skutek działań ubocznych pacjent (szczególnie ten z psychiatrii) będzie krzyczał: oni mnie trują, a przemysł farmakologiczny, podparty ,,fachową" opinią lekarzy odkrzykiwał: nie my go trujemy, to choroba postępuje... Komu i jak wierzyć, skoro nie ma już zdrowej wiary, gdyż oszukiwani jesteśmy przez masę sponsorowanych informacji, napływających do nas z reklam telewizyjnych i stron kolorowych gazet, zachęcających hasłami typu weź pigułkę, a które to informacje dla przeciętnego człowieka stały się już biblią?

Mniejsza z tym, gdy dotyczy to naszych szamponów, lakierów do włosów czy też cudownie samo-myśląco-myjących środków czystości. Ale co w sytuacjach, gdy chodzi o preparaty-medykamenty, które mają nie tylko czyścić nasze ciała od zarazków, ale obiecują jeszcze, że podobno i nasze dusze?

Nie wyobrażam sobie dobrej pani domu, matki, która bez przeczytania etykietki, zaczęłaby używać np. Domestosu, Kreta czy Ace do mycia talerzy i wręcz bez płukania podawała na nich rodzinie codzienne obiady. Dlaczego więc takie zaniedbanie, jeśli chodzi o podawanie leków psychotropowych, które bez czytania "instrukcji obsługi" łykamy nie tylko sami, ale - co najgorsze - podajemy naszym dzieciom (obojętnie, w jakim wieku)? Wytłumaczenie otrzymamy zazwyczaj proste: Pan Doktor przepisał! On wie, co robi...

Owszem, może i wie... Ale czy informuje nas o tym, że w przypadku neuroleptyków (psychotropów) może dochodzić do skutków ubocznych, podobnych do tych, jakie opisane są w symptomach tzw. choroby psychicznej (np. schizofrenii, bo jej w sumie przypisuje się wszystko), którą już zawsze będzie się ,,klienta" etykietować? Nie! W większości przypadków w pośpiechu i z opuszczonymi oczami wypisana zostaje recepta i pośpiesznie ustalony termin na odbiór kolejnej, bo przecież 10 innych (wyprodukowanych!) pacjentów już czeka. Jak przemysł, to przemysł... Tylko dla jednych to biznes, a dla drugich początek cierpienia i uzależnienia, bo to jeszcze jeden ,,walor" tego rodzaju tabletek.

A lekarz dalej milczy, bo przecież, gdyby dostosował się do obowiązującego prawa i poinformował mniej więcej, jak taki psychotrop zadziała w rzeczywistości, to przecież nie tylko, że pacjent by uciekł, ale i gabinet by opustoszał z dnia na dzień. Bo proszę sobie wyobrazić, że wypowiada on następującą informację w trakcie wypisywania recepty: ,,no... jest taki lek... przypiszę go, bo wiadomo... pieniądz nie śmierdzi... Pewne jest, że ten lek m. in. wywoła zmęczenie, spowolni was fizycznie i psychicznie, pojawią się stany depresyjne i często zaczną się przewijać myśli samobójcze. Do tego Parkinson będzie się intensywnie rozwijał, ale to nie problem, zrzuci się na chorobę, którą wymyśliliśmy do działania tegoż lekarstwa; będzie też obniżenie potencji seksualnej, a właściwie impotencja, pojawią się uszkodzenia wątroby, nerek, tarczycy, krew będzie miała problem z wyprodukowaniem białych tkanek, oczywiście pojawią się zakłócenia w rytmie pracy serca, rozstrój hormonalny, ogólnie będą problemy ze ślinotokiem, koncentracją, temperaturą ciała i takie tam pierdoły, ale... nie traćmy czasu... lista jest jeszcze długa, a pacjenci czekają... Spadajcie, bo czas, jak wiadomo, to pieniądz... Mogę tylko zapewnić, że i tak jakość życia się wam mocno obniży, właściwie to niewiele będziecie czuli, a życie nie tylko straci sens, ale i jego długość znacznie się skróci, a że i tak po kilku tabletkach będziecie uzależnieni, więc... tu recepta i... do zobaczenia!

I tak sami pozbawimy się zdrowego rozsądku, a łykając kilogramami pastylki, wciąż będziemy oczekiwać cudu, że życie, które sobie gotujemy lub zgotowali nam rodzice (którym tak samo zgotował je wciąż rządzący pod innymi nazwami system), nabierze rozmachu. Na czytanie nie będziemy mieli już ani ochoty, ani siły, więc nie wyczytamy, że gdzieś tam w badaniach okazało się, że przeważająca większość lekarzy nie przepisałaby takiego preparatu żadnemu z członków własnej rodziny.

Drastycznym przykładem na taką manipulację jest tzw. choroba ADHD, wymysł psychiatrii ostatnich lat. Wystarczy, że dziecko jest energiczne, bardziej aktywne, wyjątkowo wrażliwe, przez co popada w konflikty i ogólnie nie chce się skoncentrować na tym, na co ma ochotę wychowawczyni, a już zatrwoży się ,,problemem matkę, która pobiegnie z tym do lekarza. Tam, wierząc jego słowom, wyda ciężko zarobione pieniądze na ,,pastylki szczęścia", które będą miały zasymilować potomstwo z resztą grupy. Naszą latorośl określi się już "fachowo", jako dziecko z syndromem ADHD, lekarz nie będzie mówił, jak może uczyniłby to kilkanaście lat temu, o ewentualnej wybitności i wyjątkowej inteligencji dziecka, a przedstawi nam owe zachowanie po prostu... jako chorobę.

Dalej dowiemy się, że jeśli natychmiast nie przystąpimy do leczenia i zaniedbamy ADHD, doprowadzimy do odległych konsekwencji społecznych i ekonomicznych. Usłyszymy, że ludzie z ADHD nie radzą sobie w dorosłym życiu, z pewnością popadną w konflikt z prawem, będą bardziej podatni na uzależnienia, uzyskają gorsze wykształcenie, spowodują wypadki drogowe, nierzadko będą bezrobotni i skazani na opiekę rodziny lub państwa. I w końcu usłyszymy, że aby uniknąć wszystkich tych negatywnych skutków społeczno-ekonomicznych ADHD, obciążających całe społeczeństwo, musimy podjąć odpowiednie środki zapobiegawcze... I tak z inteligentnej latorośli nasze dziecko stanie się już potencjalnie na całe życie osobą ,,chorą psychicznie, niedopasowanym ,,czymś", co poskromić może tylko i wyłącznie kolejny najnowszy wymysł farmakologiczny. I tu lekarz, jak zwykle z opuszczonymi oczami, wypisze kolejną receptę na szczęście, a przepisane tabletki nie tylko, że zahamują już na dobre naturalny rozwój, rozpoczynając nienaturalne zarządzanie chemią zdrowego organizmu, ale zaczną formowanie nowego, stałego klienta psychiatrii/farmakologii, jak i nowego ,,chorego ogniwa naszej społeczności, którego inności po prostu nie zrozumieliśmy. Wzbudzony w nas przez pseudonaukowców strach spowoduje w następstwie, że ofiarę tej karygodnej manipulacji odepchniemy, a dla usprawiedliwienia tego nieludzkiego postępowania zaczniemy ją wręcz wytykać palcem powtarzając z ust do ust, że to ona się nas boi, bo ma jakieś urojenia i dlatego żyje w odosobnieniu.

I tu mogę zaapelować do dzisiejszych 20-to i 30-letnich matek pytaniem: czy którejś z Was Wasze matki podawały tabletki (niby) na uspokojenie, bo kłóciłyście się w dzieciństwie z koleżanką? Bo nie mogłyście się skoncentrować nad czytanką, gdyż Grzesiu z sąsiedniej ławki ciągał za warkoczyki? I Wy, jako młode dziewczynki, też nie chciałyście być takie same, jaki reszta klasy... Hmm... A jak reagowałybyście dzisiaj, gdyby podawano wam w pracy tabletki tylko z tego powodu, że nie chcecie nosić takich samych sukienek, torebek, strojów kąpielowych czy butów, jak reszta koleżanek?

Przypomnijcie sobie więc własne dzieciństwo i wiedzę, którą próbuje Was zasypać reklamowym fałszem nowy-stary system: nic tak dobrze nie robi dziecku, jak spokój zgodnej i szanującej się nawzajem rodziny i uwaga mu poświęcana, jak cierpliwość i miłość, za którą tak wiele z tych dzieci (i dorosłych) tęskni. I nie da się tego uzyskać podaniem tabletki. Mamy tzw. kapitalizm i ten być może pozwala nam na kolorowe ciuchy, ale również nie życzy sobie indywidualności, które i w jego wypadku są zagrożeniem dla panujących. Kapitalizm potrzebuje mas. Mas milczących, otumanionych najlepiej już od dziecka nie tylko chęcią posiadania, ale w rosnącym stopniu takimi wymysłami właśnie, jak propagowane ,,tabletki na szczęście. Dla przemysłu najważniejsze, że kupujemy je, jak szaleni i kasa jest napełniana... Tylko, żeby mieć kasę, trzeba ją zarabiać; żeby zarabiać, trzeba mieć czas; żeby mieć czas, nie można mieć dzieci, a jak już się je ma, to... po tableteczce i dobranoc...

Ostrożnie więc z pochopnym przyjmowaniem recept, bo pamiętajcie, że psychiatra może przypisać coś, co rzeczywiście zmieni życie, ale... w koszmar. Przypomnijcie sobie choćby historię sowieckich psychiatryków, tzw. ,,psychuszek". To właśnie tam tym ,,zbyt aktywnym" członkom społeczeństwa najpierw aplikowano diagnozę (schizofrenia), a następnie neuroleptyki po to, aby bez niewygodnych i uciążliwych procesów już na długo stali się pasywną, zmęczoną, i obojętną na wydarzenia w otoczeniu masą. A taką masą nie chcemy przecież być...

Jako materiał uzupełniający polecam obejrzenie filmu, pt.: ,,Chemiczny spokój''

c.d.n.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

9 ulubionych miejsc kleszczy w ciele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto