Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Róża i czerwone wino

Jadwiga Hejdysz
Jadwiga Hejdysz
Jest to opowieść o kobiecie kiepsko przystosowanej do życia, o której w społecznościach wiejskich mawiało się " widać taka była wola boska".

Na gospodarce po rodzicach zostały siostry, dwie stare panny, które po ożenku brata, na ojcowiźnie gospodarowały. Liche to było gospodarstwo, ale przecież brat, wykształcony na księgowego kosztem ich pracy, zaglądał regularnie, pomagając w robocie, zyskując też dla swej powiększającej się rodziny co się tam w polu urodziło.

Pole obrabiali wynajęci, bo w babskim, starzejącym się gospodarstwie konia nie było. Była za to krowa, drobiu trochę no i pies, żywiący się przemyślnie własnym sposobem: a to mleka od chudej krowiny gospodyni dała, a to jajko byle gdzie zniesione znalazł.

Po śmierci jednej z sióstr jedyną gospodynią została Róża, która akurat do gospodarowania najmniej się nadawała. Pola zresztą ubywało po trochu, bo sprzedawane po kawałku podpierało fundusze licznej rodziny brata. Pilnując resztek ojcowizny, siadał księgowy kilka razy w tygodniu na rower i popychając pedały prawdziwą oraz drewnianą (pamiątką po przebytej wojnie) nogą, jechał krowę nakarmić, spory z sąsiadami zażegnać, pomoc ugadać, a przede wszystkim zobaczyć, czy Róża jest w domu.

Róża bowiem, zostawiając wszystko otwarte na oścież, na łasce boskiej i sąsiedzkiej, po prostu szła przed siebie.* Gdzie oczy horyzontu sięgały, a stare nogi niosły. Szła, jak mawiała, do koleżanki, wędrując polami przed siebie i nikt nie wiedział, gdzie bywała, gdzie nocowała, póki jej samo nie przeszło. Po kilku dniach wracała do chałupy, gdzie kury łóżko na grzędę zmieniły, na brudnej pierzynie jajka składając, pies własnym przemysłem wiódł psi żywot, a sąsiedzi litościwie podkarmiali i doili porykujące bydlątko.

Wędrując pewnego razu, umyśliła sobie Róża brata w pobliskim miasteczku odwiedzić. Szła uliczkami tak, jak chadzała polem. Nie patrząc na boki, bo i po co; weszła wreszcie pod pędzącego żelaznego potwora, którego na jej drodze przecież być nie powinno.
Raban się zrobił straszny, nieprzytomną Różę wraz z nogą strzaskaną na parę kawałków zawieziono do szpitala, gdzie jedynym wyjściem dla ratowania życia była amputacja. Do samego biodra. Rokowanie było kiepskie, Róża miała blisko 80 lat, szok pooperacyjny ogromny, ale zabieg przeżyła. Pierwszej, drugiej i trzeciej, najbardziej krytycznej doby po zabiegu – ciągle jeszcze zipała.

Niestety, ku zmartwieniu personelu troszczącego się o tak ciężki przypadek, odmawiała całkowicie jedzenia. Po dwóch dniach kompletnej głodówki ściągnięto telefonicznie brata, który, stękając i klucząc, wydukał wreszcie prawdę: to była bomba! Róża – jak się okazało – od lat wielu, poza suchym chlebem i czerwonym winem nic innego do ust nie brała! Zszokowany, a wreszcie rozbawiony sytuacją ordynator nakazał karmienie Róży chlebem i pojenie winem dostarczanym przez brata. I zapewne dzięki temu, karmiona wreszcie wedle własnego zwyczaju, przeżyła!

Wygojona pięknie rana pooperacyjna pozwoliła na lekką rehabilitację okaleczonej starowiny, którą umieszczono w domu opieki. Pogodzona z brakiem nogi, znalazła sposób na samodzielne poruszanie: opierała się rękami na taborecie wymoszczonym poduszeczką, przestawiała go przed sobą zamiast brakującej nogi, ale i przysiadała na nim, kiedy, wędrując swobodnie po parku czy domu, zapragnęła przycupnąć dla odpoczynku.

Jedno tylko miała zmartwienie: siostry prowadzące dom chciały ją otruć! Nie dość, że kazały jeść dziwne różności, to jeszcze nie zgadzały się na zwyczajową popitkę. Wina nie było i basta! Na takie, nieprzewidziane a wymagające stanowczego sprzeciwu działania, Róża, ku zdumieniu najbliższych, wygłaszała ni mniej ni więcej:
- „Ciekawe, co by na to Kenedy powiedział”!

„Kenedy”, który w słowniku maleńkiej, zasuszonej staruszki pojawił się nie wiadomo skąd, był autorytetem najwyższym i odwołanie do niego powinno załatwić wszelkie życiowe niepowodzenia. Ale „Kenedy” i tym razem nie interweniował; starowina, bacząc przeto pilnie aby jej nie otruto, przeżyła jeszcze ponad 20 lat, aż w czwartym roku po setnych urodzinach matka natura uznała, że wypełniło się wszystko, co na życie Róży wyznaczyła.

* Poriomania = dromomania

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto