Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Różowy przyjaciel Saszy Cohena

Maria Czerw
Maria Czerw
Plakat
Czy warto pójść do kina na Bruna? Pouwielbiać Saszę Cohena w roli austriackiego dziennikarza? Jeśli nie jesteś odporny na szaleństwa wielorakiego Ja - nie próbuj. Pasmo kombinacji w tym obrazie jest nieszczerze długie.

Heteryk gra geja, który bywa, że udaje heteryka. Sasza wpada w pułapki, które namierza i sam zastawia.

Ekranizacja przygód modnisia jest klasycznym społecznym fortelem. Afirmuje wszystkie uprzedzenia i stereotypy na temat gejów. A gdy już myślimy, że komik jest po którejś ze stron, mniej więcej od drugiej połowy filmu dowiadujemy się, że świat Bruna - choć plastikowy i labilny - pozostaje niewzruszony a bohater "olewa" wszelkie perswazje. Wkręceni - znany przeciwnik homoseksualizmu - dr Cameron, Ron Paul i pastor nacinają się na zacietrzewienie i upór. Mają prawo dyktować homoseksualiście jak ma żyć?

Cohen niebywale sugestywnie maluje histrioniczną osobowość swojego nowego wcielenia, do przesady teatralną, skłonną do snobizmu, modalną. Uczucia Bruna są płytkie, znajomości przerzutne i niestałe. Odbijają w sobie współczesny świat gejowski: do bólu i za każdą cenę skoncentrowany na fallusie, uzależniony od seksu, nachalnie wpychający się heterykom na kolana, pożądający mężczyzn i młodzieńców - więcej męskich niż nadawcy pożądania.

Pierwsza część filmu jest pastiszem nowego segmentu: dziejów miłości gejowskiej. Chusteczka wyciągnięta na lotnisku przy pożegnaniu chłopaka, któremu Bruno wsadzał w odbyt butelkę od szampana demaskuje powierzchowność więzi łączących gejów. Na wpół zmanierowany Azjata odchodzi w objęciach innego mężczyzny. Ich zwyczaje w filmie udokumentowane są klatka po klatce: podróż, hotel, partner na noc, designowy ciuch lub mebel, i - bardziej subtelnie - dziecko na wyrównanie deficytów, najlepiej mały Afroamerykanin, takiego jak ma Madonna. Lgną do świata mody i wizażu. Narcystyczni po kobiecemu. Nie potrzeba wielkiego warsztatu krytycznego, by politycznie nagradzane obrazy ("Tajemnica Brokeback Mountain") skonfrontować poprzez produkcję Cohena z pustką, którą te pełnometrażowe telenowele gloryfikowały.

Niegdysiejszy Borat trafnie charakteryzuje gejowski wachlarz zachowań i emocji: neurotyczne rysy twarzy, przegięte nadgarstki, podana do pocałowania ręka, właściwy większości gejów tembr głosu. To budzi niezadowolenie środowisk homoseksualnych. Seks jednopłciowych par ukazany jest w filmie bez zahamowań. "Męska mineta" sztandarowy wyczyn Austriaka budzi niesmak. Jeszcze gorzej, że w światowym kinie nie słychać - odgłosów tragedii rozstrojenia tożsamości wywołanej arbitralnymi zachowaniami seksualnymi. Ech, które w wybitnych dziełach filmowych niegdyś pobrzmiewały wyraźnie i stanowiły o ich wartości.

Z kolei mężczyźni mieli w filmie wypaść na zbrutalizowanych i prymitywnych. Urywki z wojska, boiska, boksu czy zapasów podkreślają męskie atawizmy, ale nie dyskwalifikują koszarowej męskości – to oryginalność głównego bohatera kontrastuje z tymi myśliwymi, wojakami, czy po prostu heteroseksualistami, którzy cierpliwie tłumaczą jak to jest z kobietą. A może utylitarne podejście kwalifikujące mężczyznę do roli rekwizytu, szybko przemijającej - z dewastacją męskości - przygody i materii seksualnego użycia. Zapamiętujemy rozdarcie obu światów, ich hermetyczność i niepokonywane różnice.

Sasza Cohen bezlitośnie podsuwa widzowi wniosek o niemożności porozumienia się homo- i heteroseksualnej ojczyzn człowieka. Dosłownie jak w trakcie projekcji. Geje w sali kinowej śmieją się z czego innego, niż heterycy. Ich subkultura operuje błyskawicznymi kodami, nierozpoznawalnymi dla mężczyzny heteroseksualnego. Sfeminizowany homoseksualista nie budzi zainteresowania, jest nieciekawy. Mężczyzna pożąda kobiety, prawdziwej. Koledzy w wojsku próbują czegoś nauczyć Bruna, ale jego wartością jest pasek od Dolce&Gabbana.
Cohen wydobywa tragikomizm tej utrwalonej w naszym wieku sytuacji omijając szerokim łukiem tematy niepoprawne: np. nietolerancję brytyjskich urzędników, którzy odmawiają prawa do adopcji dwojgu staruszkom wiernym swojemu sumieniu. (Nie chcieli uczyć swoich wnuków o homoseksualizmie). Film Cohena stalowo neutralny względem religii a momentami kpiący z chrześcijaństwa wpisuje się w starą tradycję hollywoodzką. Adoptowany "murzynek" wiszący na krzyżu nasuwa skojarzenie z agresywnie laickim Jezusem Martina Scorsese.

Sztywne rozumienie mechanizmów konstruujących męską tożsamość jest konsekwencją programowego naginania postaw. Fabuła filmu bazuje na konstruktywistycznych przemianach. W przypadku Bruna są one przewidywalne, bohater obraca się wokół jednej, wyeksploatowanej w kinie osi. Z jednym wyjątkiem, gdy udający twardziela gej zaczyna się namiętnie całować i uprawiać seks z porzuconym kochankiem. Kamera rejestruje konfuzję, rozjuszenie i łzy kibiców. Kino może współczuć gejom, ale rzadko się teraz zdarza by wnikało w kulisy przeżyć, które towarzyszą dekonstrukcji męskości i byciu mężczyzną.

Bruno jest produktem subkultury gejowskiej, mikrospołeczeństwa, które wędruje obok heteroseksualnego mainstreamu będąc ważne do czasu, gdy bardziej zacznie się cenić żołnierzy niż designerów. Gdy już to się stanie w cieniu takich czy innych wydarzeń geje przestaną się manierować; wzorem nie obserwowanych staruszków zwyczajowo produkujących setki objawów, które zwracają na nich uwagę.

Epilog wpasował się w gejowski kicz. Gwiazdy nie potrafiły uratować wiarygodności postulatów środowiska LGBT. Elton John i Bono zasiedli w spływającym z Bruna splendorze maniery wystrojonej w kolejne - tym razem ślubne kostiumy.

Cohen żegna nas krótkim i nieciekawym moralitetem, do znudzenia przywoływanym w dyskusjach z społecznością homoseksualną: skoro chcą być szczęśliwi…
Bruno jest szczęśliwy. Ma rodzinę - ożenił się czy wyszedł za mąż, towarzyszy mu śliczny Afroamerykanin (oby nie wyrabiał z nim tego co z małoletnim Azjatą w pokoju hotelowym - martwi się ktoś na sali), pokazują go w telewizji. Cohen powtarza nieprawdę, która spłyca kino. Bruno nie może być szczęśliwy, (jego wybranek okazuje się tak samo sfeminizowany jak on sam; bliższy prawdzie o homoseksualnym związku był Angie Lee; tam homoseksualista zakochuje się w biseksualnym mężczyźnie), ani ci wszyscy kowboje, czy chłopcy z obyczajowych seriali. Te miłości i sławy kończą się zawsze tragicznie - to specjalność gejów odczyniana na kinowym i telewizyjnym ekranie. Zaprzeczanie homoseksualnemu fatalizmowi zawsze pcha sztukę w objęcia tandety. Przekorne i śmiałe obrócenie się w stronę men fatale wciąga nas na poziom prawdziwego przeżycia estetycznego tak jak w obrazie "Caravaggio" czy "Love is the Devil. Szkic do portretu Francisa Bacona".

Kicz dopełnia się w próbie wywarcia wyrafinowanej presji - zamkniętej klamrą ekspozycji. Bruno zbliża się do nas, łamie dystanse, staje się swoim gejem, obecnym na kształt stereotypu. Wiemy, że geje tacy są i godzimy się z tym. Śpiewa na tej samej scenie co Bono a my jesteśmy dumni wraz z nim.

Wychodząc z kina nie będziesz już tak przeciwny ich szczęściu. To efekt odprężenia i długiego obcowania z subkulturą gejów. Autor filmu nie był bezinteresowny. Starając się być użyteczny ideom zapiął swoją komedię w pasy bezpieczeństwa, które paraliżują też i widza.

Transgresje Cohena są pozorne, tak jak obywatelskie ruchy zamknięte w szklanym słoju korporacyjnych kurateli. Kolejne przejawy wolności artystycznej to blef, a satyra, z której się śmiejemy może okazać się tylko środkiem do wzbudzenia poczucia uczestnictwa w udawanej tylko kontestacji, której finały wiążą nas na dobre z poprawnością polityczną.

PS. Poparcie w Hiszpanii dla równego z małżeństwami uprzywilejowania gejów skoczyło o 20,3 proc. po ekspozycji homoerotycznych obrazów Almodovara.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto