Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ruda Śląska. Pamiętali o „Kubie” – Bogusławie Kubiście

Redakcja
Bogusław Kubista: Portret Karoliny
Bogusław Kubista: Portret Karoliny Adam K. Podgórski
Umarł prawie dwadzieścia lat temu, mając zaledwie 27 lat. W Rudzie Śląskiej stale jednak pamiętają o nim. Mówią, że był Piotrem Skrzyneckim w lokalnej mikroskali.

W kaplicy świętej Anny kościoła świętego Pawła w Nowym Bytomiu odprawiono mszę na pamiątkę Bogusława Kubisty. Byli rodzice: Weronika i Stefan, żona Monika, przybyła z Niemiec, brat Sławomir oraz garstka przyjaciół i znajomych. Raptem trzydzieści osób.

"Gdy nie wiesz jak miłość wyrazić – milcz – bowiem lepszych słów nie znajdziesz" – radził w lapidarnym, jednym z nielicznych wierszy, jakie po sobie pozostawił Bogusław Kubista „Kuba”, zmarły przedwcześnie rudzki poeta „młodego pokolenia”.

W ogóle zostawił niewiele, ale to co pozostawił egzystuje nadał w duszach i umysłach ludzi, z którymi obcował. Aleksandra Łuczyńska porównuje go do Piotra Skrzyneckiego. - Obaj byli artystami, choć obaj niby nic wielkiego nie uczynili. Ale posiadali niezwykłą siłę wewnętrzną, którą napędzali i siebie, i innych. – Kiedy przychodził „Kuba” – wspomina Krystian Gałuszka – zwykła gadanina przy kawie, o pogodzie, o polityce, o dzieciach, zamieniała się w inspirujące rozważania o filozofii, sztuce, o estetyce, o tym jak pchnąć artystyczny impuls w miasto ER. I coś zaczynało się dziać. Kuba był porąbany, ale miał magiczny wpływ na innych.

„Poeta, fotografik, inicjator środowisk twórczych, człowiek renesansu, przyjaciel...” – napisał Jerzy Obrodzki o nim, w rocznicę śmierci, w ulotnej jednodniówce Klubu Literackiego „Barwy”. Jurek wspomina, że „Kuba” siedział zawsze bokiem do stolika, podparłszy brodę na pięści, z nogą na kolenie drugiej. Nosił buty kowbojki, zieloną kożuszkową kurtkę i kowbojską czerwoną chustę zawiązaną na szyi à la śliniaczek – niczym Lucky Luck z kreskówki. I dumał w milczeniu. A obok, z uślinioną mordą na jego udzie warowała bokserka Atma.

Urodził się 21 maja 1963 roku. Maturę zdał w Technikum Elektryczno-Energetycznym w Bytomiu. Pracował jako elektronik w Hucie „Pokój”. Wkrótce dostrzeżono jego artystyczną naturę. Został instruktorem kulturalnym w Rudzkiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Zakładał osiedlowy klub „Klekot” w Bykowinie. - Dostaliśmy jakie pomieszczenie, ni to piwnicę, ni to kotłownię. Plątanina rur, jakieś przesmyki, ciasnota. Przez tydzień piliśmy czerwone wino, potem zakasaliśmy rękawy - wspomina Piotr "Pieter" Paliwoda. – No i zaczęło się. Pół bloku było natychmiast "na anty", drugie pól nieomal zamieszkało w Klekocie, którego nazwa wzięła się od pobliskiego bocianiego gniazda. Występowali tu Irek Dudek - Shaking Dudi (do dziś najmilej wspomina ten koncert), i stary „Dżem”, debiutowała Lora Szafran. Kiedy podłączaliśmy aparaturę nagłaśniającą, w połowie osiedla wybijało korki.

Henryk „Hans” Brumer, postać barwna i znana w rudzkich kręgach kultury, pamięta moment,
gdy z wilczym biletem zjawił się u „Kuby”. Kuba kontemplował puste sztalugi. - Robimy coś? – nieśmiało zaproponował Hans, by przerwać milczanie. Kuba pomilczał jeszcze długo i odparł: Ja! Załatwiaj! Potem był kierownikiem klub „Jowisz” w Goduli Pomagał Krystianowi Gałuszce w tworzeniu Galerii Działań „Krekot” - to twór zupełnie inny od Klekota. Chodził na spotkania do Klubu Literackiego „Barwy”. Przyjaciele nazwali go „najlepszym duchem G.D.”

W nowobytomskim mieszkaniu Bogusia i Moniki, w pokoju wisiał rower. Przedmiot uwielbienia właściciela. Drugim obiektem kultu był aparat fotograficzny. Stał tylko jeden stołek, taki rzymski zydel, zamiast regału bibliotecznego deski poprzekładane książkami, tekturowe pudla, dmuchane materace na podłodze. – Myłeś ręce w łazience, chcesz spojrzeć w lustro, a tu na ścianie czarnym flamastrem nakryklana koślawa ramka i napis: LUSTRO – śmieje się Krystian Gałuszka. W 1995 roku stworzył prozą poetycką drobny, ale znamienny utwór „Kuba”. Wspomina w nim moment spotkania z Bogusławem w pubie „Klekot”. Kiedy z żoną sączyliśmy winko, a przyjemne ciepło leniwie rozpływało się po naszych twarzach, przysiadł się do nas dziwny typ; skrzyżowanie spóźnionego hippisa z kowbojem. (...) O.K? – zagadnął w pewnej chwili. – Yhmy – odpowiedziałem inteligentnie. Muzyk dalej sączył swą zachrypniętą muzykę. – Zatańczymy? – Zgłupiałem! Pytanie nie było skierowane do mojej żony, ale do mnie.

I zatańczyli, zatracili się w tańcu bez figur, bez konwenansów, w tańcu wyzwolonych „samców”, bez oglądania się na przybierającą liczebnie „publikę”. Zgorszonym śpieszymy z wyjaśnieniem: to tylko licentia poetica. W istocie w niesamowitym tańcu spotkały się ich twórcze osobowości, ich podobne, niespokojne i nienasycone charaktery, spragnione intelektualnej i sercowej podniety.

Był bowiem Kuba człowiekiem niepospolitym, nietuzinkowym, niebanalnym. Tworzył wiersze, trochę malował, rysował, sięgał po akwarele. Grał na akordeonie, fotografował. Zachowany cykl czarno-białych fotogramów obejmuje liryczne ujęcia brata Sławomira, żony Moniki i córki Karoliny, motywy folklorystyczne, martwe natury, drzewa i zwierzęta.

Lubił spacery z bokserką Atmą i wilczurem Aczi, wycieczki w góry, wyprawy rowerowe, nawet do Czech, strzelanie z wiatrówki. Ogromnie dużo czytał. Z zagranicy pisał do matki, aby przysyłała mu nowości wydawnicze według długich list. A nie było jeszcze wtedy wszech ogarniającego Internetu, e-mailowania i telefonów komórkowych. Bo w 1989 roku Kuba wyjechał do Niemiec, razem z Moniką i małą Karoliną. Po prostu za chlebem. Już rok później cieszył się, bo napisał pierwszy wiersz po niemiecku. Radował się, bo opanował język inny, niż ten, w którym dotąd wyrażał swe poetyckie odczucia.

Ale chyba nigdy, tak naprawdę, do końca nie zaakceptował, własnego w końcu, wyboru. Tłumaczy się w wierszu do matki, zatytułowanym „ O tym jak wędrujemy w dalekie kraje, by swe rodzinne miasto odnaleźć”: Widzisz babciu w świat poszedłem, lepszego jak to mówią szukać życia, a dalej ubogi jak ta mysz kościelna, jestem zupełnie jak ona.

Zmarł nieoczekiwanie w październiku 1990 roku w szpitalu Braunschweig, gdzie leżał z powodu wirusowego zakażenia krwi. Ale bezpośrednią przyczyną zgonu był zawał serca, rzecz nieomal niepojęta, u tak sprawnego i aktywnego mężczyzny. Przyjaciele są pewni, że zabiła go nostalgia. Ten niemiecki chleb nie był dla niego pokarmem. To, czym się żywił, pozostało w Rudzie, którą ukochał, choć nazywał "miastem przeklętym".

Jerzy Obrodzki namalował wyrazisty portret Kuby” wiszący do dziś w Miejskiej Bibliotece Publicznej, a w rocznicę śmierci przyjaciela popełnił wiersz:

Piszę do Ciebie Bracie
szybujący nad dachami
zachodzisz tu tylko czasem
pytasz co u mnie
Jedyny przyjacielu...
(...)Wracam do tamtych dni
„pieprzenia o poezji
- przy herbacie”.

Pozostało po nim niewiele. Wspomniany maleńki tomik wierszy. Siedem delikatnych rysunków
piórkiem i wiersz w zbiorze haiku „Księga cytatów”, cymelium bibliofilskim, ręcznie odbijanym, oprawianym i zszywanym przez Krystiana Gałuszkę w oszołamiającej ilości egzemplarzy: 99!
Zniszczona teczka skoroszytowa z wycinkami z gazet lokalnych, biuletynami „Barw” i „Krekotu”. Kilka, dosłownie zdjęć. Kilka rękopiśmiennych wierszy, wnikliwie, nieomal co dzień odczytywanych przez matkę.

Dotarliśmy do tych wszystkich pamiątek kiedy kilka lat temu opracowaliśmy z własnej nieprzymuszonej woli manuskrypt o „Kubie”. Nie znaliśmy go osobiście, ale zafascynowała nas jego postać. Jeszcze dwa dni przed śmiercią, 23 października 1990 roku napisał:
Dziś bliżej pogodzenia niż przed rokiem,
Nie odrzucajcie mnie pokorni, chcę takim zostać,
Zamieszkam już w spokoju i równowadze
Nie prowokując...

A jednak prowokuje. Do rozmyślań nad losem człowieczym. Nad istnieniem i przemijaniem. Nad sztuką, która niesie i spełnienie, i ból. Nad uznaniem i zapomnieniem. Nad sensem i bezsensem bytu...

Na kochłowickim cmentarzu przy ulicy Wyzwolenia, gdzie spoczywa Bogusław Kubista, na
nagrobku w prawej alejce od bramy, dostrzeżmy inskrypcję - słowa autorskiego wiersza:
przytknąłem ucho
do ziemi
do drzewa
do nieba
....muzyka

Koledzy nie zapominają o nim. Składają kwiaty, palą znicze. „Kuba” żyje tez wcielony w jedną z postaci w powieści Krystiana Gałuszki: „Wieczerza mistrzów” i w utworze „Nie bo” z cyklu „Bajki nie z tej bajki”.

Kiedy niedawno, po długiej i sympatycznej rozmowie wychodziliśmy z mieszkania państwa Stefana i Weroniki Kubistów, matka Bogusława powiedziała: - Ja wiem, on tam działa. I wymownie podnosząc palec w górę, dodała: - W Niebie! Niepotrzebnie. Nie mieliśmy bowiem najmniejszych wątpliwości!

Współautor artykułu:

  • Barbara Podgórska
od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto