Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sąd nad Jaruzelskim – czy tylko o „bratnią pomoc” chodziło?

Stefan Górawski
Stefan Górawski
Proces gen. Jaruzelskiego budzi duże emocje i to nie tylko w Polsce. Zasadniczą kwestią stała się w nim sprawa ewentualnej „pomocy” ZSRR w rozwiązaniu sytuacji w jakiej znajdowała się ówczesna Polska. Ale przecież nie tylko o to chodzi!

O realności „bratniej interwencji” powiedziano już bardzo dużo. Szkoda tylko, że rzetelne i chłodne analizy historyczne przegrywają zazwyczaj ze zwykłą publicystyką, wykrzywioną przez pryzmat politycznego spojrzenia. Nie wdaję się w te dywagacje, uważam jednak, że szkoda, iż w dyskusji o stanie wojennym nie mówi się (albo mówi się bardzo oględnie) o zagrożeniu wewnętrznym. Ściślej mówiąc, wewnętrznych uwarunkowaniach PRL w roku 1981.

To mogło się zacząć od buntu przeciw Jaruzelskiemu

Jak by nie osądzać Jaruzelskiego, to na pewno nie można zarzucać mu tego, że w ówczesnej PZPR reprezentował tzw. partyjny beton (choć – gwoli sprawiedliwości – skrajnym liberałem też nie był). Ale taki beton w strukturach „siły przewodniej” wówczas funkcjonował! Mieczysław Moczar, Stefan Olszowski, Albin Siwak i wielu im podobnych pewnie bardzo serio traktowali hasło: „Socjalizmu będziemy bronić tak, jak broni się niepodległości ojczyzny”. Ten oddech swoich ortodoksyjnych towarzyszy Jaruzelski musiał czuć. Można się tylko domyślać dlaczego nie chce dziś rozdrapywać tych spraw (lojalność?). Ale – szukając prawdy – tych uwarunkowań w ocenie ogólnej sytuacji nie można pomijać. A przecież twardogłowych nie brakowało także na wysokich stanowiskach w wojsku, milicji i całym aparacie bezpieczeństwa (do dziś zresztą słychać pomrukiwania niezadowolonych z tego, że Jaruzelski był „za miękki”). Ci ludzie nie tak łatwo przekazaliby władzę „Solidarności” czy komukolwiek innemu, wszak „raz zdobytej władzy się nie oddaje”.

Sądzę, że w tej sytuacji swego rodzaju buforem był Jaruzelski właśnie, bo jemu nie mógł „podskoczyć” byle generał i byle aparatczyk. Można snuć różne wizje rozwoju wydarzeń „co by było gdyby…” (gdyby któryś z twardogłowych został zwierzchnikiem aparatu państwa), ale pamiętając że była to jeszcze epoka Breżniewa, to rozmiar ustępstw od doktryny na rzecz demokracji na pewno był ograniczony. Okrągły Stół – niestety – z przyczyn zewnętrznych ale i wewnętrznych musiał jeszcze poczekać. Nie można też wykluczyć, że wybuch wewnętrznej konfrontacji – podsycanej zapewne przez przywódców bratnich państw – mógł się zacząć od buntu przeciw Jaruzelskiemu i „polityce ustępstw” (niektórzy nazywali to wprost kontrrewolucją). W tej sprawie dużo do myślenia może dać choćby list KC Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego do KC PZPR.

Sojusznicy może rzeczywiście staliby spokojnie przy granicach, ale nie wierzę, że staliby obojętnie, gdyby okazało się, że polscy towarzysze sami nie potrafią jednak „obronić socjalizmu” (bo pewnie by nie obronili). Czy Breżniew, Honecker albo Husak przyglądaliby się obojętnie gdyby rewolucja w Polsce zmiatała (a pewnie i sądziła) „polskich patriotów”. Czy milczeliby na ewentualne – czego też nie można wykluczyć – prośby ich polskich towarzyszy o „bratnią” pomoc? A co z dwustutysięczną armią żołnierzy sowieckich stacjonujących w Polsce, w sytuacji odcięcia jej od polskich dróg zaopatrzenia? To także fakt warunkujący możliwości wyboru decyzji w 1981 roku. A może ktoś sądzi, że uzbrojone po zęby pułki radzieckie poparłyby „Solidarność”?

Kto zna takiego drugiego autokratę?

Nie wdaję się w całościowe i głębokie oceny roli Wojciecha Jaruzelskiego w naszych dziejach. Generalnie historia przyznała rację tym, którzy stanęli przeciw niemu i w grudniu 1981 roku tę bitwę przegrali. To oni – jak najbardziej słusznie – zasługują na pamięć, wdzięczność i ordery.

Ale biorąc pod uwagę wszystkie uwarunkowania, w jakich funkcjonował generał, fakt, że wchodził na szczyty władzy państwa „demokracji ludowej”, a schodził (dobrowolnie jednak) jako prezydent kraju już demokratycznego, to sądzę, że zasłużył od narodu przynajmniej na godną i spokojną starość, a nie sądzenie go jak gangstera. Swoją drogą to – zachowując konsekwencję – ówczesnych przywódców Francji, Wielkiej Brytanii czy Niemiec można też pomówić o kontakty z mafią, bo przecież chodzili z generałem przed kompaniami honorowymi i przyjmowali go w swoich gabinetach. Czy był kiedyś przypadek aby polityk (nawet autokrata) akceptując proces przeprowadzenia swojego kraju od dyktatury do demokracji – i wnosząc w niego swój udział – stanął przed demokratycznymi sądami? Wolnymi sądami, które pomógł stworzyć (a przynajmniej w tym nie przeszkadzał)?

Wybaczyć można tylko obcym?

Od dawna dręczy mnie pytanie (pisałem kiedyś już o tym osobno:

tutaj

) dlaczego ponad ćwierć wieku od stanu wojennego nie możemy sobie powiedzieć, jak powiedzieliśmy dwadzieścia lat po wojnie Niemcom: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”?

I w tym momencie nie chodzi już tylko o Jaruzelskiego czy członków WRON. Chodzi przede wszystkim o to, żeby zamknąć wreszcie okres rozliczeń i zgasić polskie piekiełko lustracyjne. Czy wielkodusznym można być tylko wobec obcych? A może znajdzie się w końcu grupa osób – z obozu wygranych, czyli „Solidarności” właśnie – która zbierze w sobie tyle siły i odwagi, żeby i teraz zaproponować taki gest? Czy w dzisiejszej Polsce jest to możliwe? Oczywiście nie ma to nic wspólnego z zapomnieniem, ale czy pokolenie stanu wojennego musi umrzeć aby przestały straszyć zbudowane wtedy społeczne barykady?

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto