Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Samotna jest dusza moja aż do śmierci

Redakcja
Tytuł zaczerpnięty z utworu Edwarda Stachury, gdyż będzie o monodramie Bartosza Bandury do tekstów tego właśnie autora. Młody aktor gorzowskiego spektaklu przygotował kolejny spektakl, którego prapremiera odbyła się w rodzinnym Drezdenku.

Ostatni dzień października, przeddzień jednego z najbardziej nostalgicznych i zadumanych dni w kalendarzu... Kolejna inauguracja nowej przestrzeni przyjaznej kulturze w naszym mieście, kolejna, bo po latach przerwy. Swoje podwoje otworzył Teatr Kotłownia w podziemiach Kościoła pw. Przemienienia Pańskiego w Drezdenku. Tym razem poza ks. Jerzym Hajdugą, poetą w sutannie, do grona opiekunów artystycznych tego magicznego miejsca zaproszeni zostali także aktor Bartosz Bandura i Tomasz Walczak, poeta, pedagog teatru. Premiera monodramu do tekstów Edwarda Stachury w wyborze, wykonaniu i reżyserii aktora Teatru im. J.Osterwy w Gorzowie, pochodzącego z Drezdenka, Bartosza Bandury. Czy mogło się zdarzyć coś ciekawszego na tę okoliczność? Za każdym razem może być lepiej, ciekawiej, bogaciej, ale tym razem było tak jak być powinno.

Teksty Edwarda Stachury od zawsze skłaniały do zatrzymania i refleksji. Takich „ku refleksyjnych” okoliczności było znacznie więcej. Zimna piwniczna atmosfera z czerwonymi cegłami, sącząca się leniwie z głośników muzyka, przytłumione światło, niemal pusta scena, zasypana opadłymi liśćmi i dominujące nad całością słowa dotyczące ludzkiego być albo nie być... To nie łatwe zadanie, pojedynczemu aktorowi skupić uwagę widza na sobie, na kreowanej rzeczywistości. Zdarzało mi się oglądać monodramy, długie i nudne, podczas których nawet siedzenie przeszkadza, i zdarzało mi się z takich nieudanych przedsięwzięć wychodzić, bo niby dlaczego mam się męczyć, skoro zapłaciłem za bilet... Uciekłem kiedyś z kameralnej sceny Teatru Ateneum, gdzie nawet uroda Agnieszki Warchulskiej, nie zatrzymała mnie i kilkunastu innych osób. Opuściłem także widownię Teatru Dramatycznego w Warszawie, gdzie męczył się strasznie, a jeszcze bardziej męczył widzów Antoni Ostrouch. Pomimo doświadczenia i profesjonalnej obsługi machiny teatralnej, monodramy przygotowane przez A.Warchulską i A.Ostroucha były zwyczajnie nudne. Z lekką obawą szedłem więc na premierowe wystawienie „Pogodzić się ze światem”. Bartosza Bandurę widziałem zaledwie trzykrotnie na scenie, dwa razy w duogrze z Jarosławem Książkiem w spektaklu „Rozerwanie nieba” oraz w niebanalnej inscenizacji „Moralności pani Dulskiej”.

Bartek dał radę, tak można by skwitować krótkim zdaniem to wydarzenie. W niezwykle przemyślany sposób dokonana kompilacja tekstów, szalenie ciekawe były zderzenia rozmów matki Steda z synem. „Każda matka ma serce otwarte dla swoich dzieci. I co ja mogę na to wszystko powiedzieć. Znów rozpłakać się. Powstrzymywałem łzy”... Wszystko w ascetycznej, wręcz ubogiej, a jak przez to wymownej scenografii, drewniany stołek owinięty folia, jakby się miał nie zepsuć, krzesło, radioodbiornik trzeszczący przy wyszukiwaniu stacji, krzesło, czajnik, kubek i morze liści wymieszanych z kartkami kalendarzowymi. Czas płynie i wszystko przemija, zmieniają się pory roku, zmienia się życie człowieka, w zależności od stadium rozwoju. Szaro-bury sweter, jakby żywcem wyjęty z szafy tamtego okresu i takiż szaro-nijaki okres w życiu E.Stachury... A on jak mało kto lubił smakować życie, lubił się nim delektować... Lubił i przestał, dokonał wyboru... Pierwsza, nieudana próba samobójcza, zakończona odciętymi palcami... Pisać można ręką prawą, ale można także lewą, grać na gitarze się już jednak nie uda, osobie, która całe swoje życie miała obie sprawne dłonie. Bartosz Bandura wystąpił w obandażowanej dłoni, próbował nią wykonywać różne czynności, niezdarnie, nieudolnie, z grymasem bólu i niezadowolenia. To kolejny atut młodego aktora w autentyczności prezentowanej postaci scenicznej.

Jakiej głębi nabierają słowa Edwarda Stachury, wypowiedziane przez Bartosza Bandurę: „Jakże biedny jest człowiek i jakże dzielny w swojej biedzie. Samiuteńki w świecie i chyba we wszechświecie. Posiada świadomość i słowa, za pomocą których nie może porozumieć się z przyrodą ani ze światem nadprzyrodzonym, który może słucha, ale nie odpowiada w sposób wyraźnie słyszalny, widzialny, dotykalny na słowa modlitewne od tysięcy lat wypowiadane, szeptane, śpiewane czy w rozpaczy krzyczane.” Jakże musiał się czuć źle i samotnie ten wieczny włóczęga i król życia, jak musiał się czuć obco między swoimi. To jego literacki testament, mocno nacechowany depresją, niezrozumieniem i niezgodą. To bodaj E.Stachura pierwszy „uczłowieczył” samobójstwo, wielu przed nim sięgało po to ostateczne rozwiązanie i kończyli pogrzebani przed murami cmentarzy lub w strefie zakazanej. Daleki jestem od epatowania tak radykalnymi posunięciami jak śmierć samobójcza, niewątpliwie dzięki takim osobom jak Edward Stachura, oswoiliśmy ten trudny temat...

Ze sceny podczas monodramu „Pogodzić się ze światem” pada bardzo wiele ważnych słów, z którymi widzowie pójdą do domów, które będą jeszcze przez wiele dni wibrowały w duszy. „Jakże sprawne są ludzkie ręce. Tyle potrafią. Czy trzeba dopiero coś utracić, żeby to coś docenić?”... Ciarki na skórze, wszak Sted był naznaczony, mało tego, sam się naznaczył taką utratą. Pierwsza próba rozstania się z życiem, zakończona utratą sprawnych palców... Docenić to co utracone, zrozumieć stratę. Jakże często zdarza się nam to w życiu, zdradzona miłość, zawiedziona przyjaźń, zmarnowana szansa... Takich słów E.Stachury, które przylgnęły do publiczności tego wieczoru było wiele i właściwie można zaryzykować stwierdzenie, że tak wiele, jak wielu słuchaczy, wszak każdy z nas ma inną wrażliwość.

Są zdania, ba całe utwory, wiele tomów książek, które po przeczytaniu pozostają z nami na długo, a niekiedy na zawsze, do których często wracamy pamięcią czy też czytamy po wielokroć. W tym spektaklu było ich naprawdę wiele, mądrze skompilował teksty Edwarda Stachury Bartosz Bandura i mądrze je powiedział. Właściwie Bartosz po prostu był, tak, przez te kilkadziesiąt minut to on był Stachurą. „Nie umiałem sobie pomóc, potrzebny mi był drugi człowiek, ale unikałem ludzi, wszystko porzuciłem. Wszystko i wszystkich.” Jedna z końcowych kwestii spektaklu wypowiedziana przez bohatera uświadomiła mi, w jak głębokiej depresji i w jak olbrzymiej desperacji żył Edward Stachura, żył do końca, do chwili, w której postanowił, że więcej nie będzie, nie chce, nie udźwignie... Poczucie bezdennej samotności, to ono pchnęło poetę i barda w ramiona śmierci. „Umieram za winy moje i niewinność moją”... Słowa tej piosenki poszły z przedstawienia ze mną i około 70 innymi, którzy tego dnia zgromadzili się w podziemiach drezdeneckiego kościoła. Wiem, że nie byłem osamotniony i przynajmniej kilka osób po powrocie z monodramu usiadło w wygodnych domowych fotelach, z kieliszkiem wina lub kubkiem gorącej herbaty, zasłuchując się kolejny raz w muzykę Steda. To niewątpliwie wina Bartosza Bandury, ale jakże przyjemna wina. Oby więcej takich przewinień popełnił.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto