Spadek – przedmiot niejednej rodzinnej kłótni, dozgonnej obrazy czy wręcz dramatu. Tak to jest, gdy kwestii spadkowych nie rozwiąże odchodzące pokolenie, albo przynajmniej nie stanie się to w obecności żyjących jeszcze spadkodawców… A i wtedy podziały dorobku życia przodków nie zawsze odbywają się w pokojowej atmosferze. Zwłaszcza, jeśli do podziału są nie tylko aktywa i pasywa, ale również nieprzepracowane emocje, niewypowiedziane żale, sentymenty…
W skrócie można powiedzieć, że z tym wszystkim mamy do czynienia w dramacie Bogosławskiego. Cztery córki i syn muszą uporać się z decyzją o sprzedaży domu rodziców (a zdania na ten temat są oczywiście podzielone…), relacjami pomiędzy sobą oraz zmarłymi rodzicami.
Syn szukający odpowiedzi czy miał miłość i uznanie ojca, córki „rozsypane” po świecie -ot zwykła historia. Opowieść może nieco „płasko” nakreślona przez autora „Saszki – snu w dwu aktach” odnajduje jednak na deskach Współczesnego jakiś rodzaj prawdy i mimo braku wybitnych walorów przekonuje, a momentami może nawet „wciągnąć” widza w świat tej pooranej zwykłymi kolejami losu rodziny.
Aktorzy zrobili co do nich należało bez zarzutu. Dało się uwierzyć, że na scenie, pośród dosyć prostej (w moim odczuciu adekwatnej do potrzeb historii) scenografii spotykają się po latach dorosłe dzieci, luźno związane ze sobą i rodzinnym gniazdem na zapadłej prowincji. Kiedy siadają razem przy stole, naprawdę można poczuć się, jak na rodzinnej, spadkowej naradzie.
A Borys Szyc w tytułowej roli? Borys Szyc - jak to Borys Szyc. Tak, jak Krystyna Janda gra, jak Krystyna Janda, a Gustaw Holoubek grał, jak Gustaw Holoubek, to (może porównanie jeszcze nieco na wyrost z tak znakomitymi nazwiskami aktorskimi…) właśnie Borys Szyc gra, jak to On. Wypada naturalnie w roli - jakby napisanej dla Niego.
Trochę chyba „odstawał by” od tej roli, gdyby była poprowadzona linearnie, bez momentów urojeń, majaczeń i szaleństwa (z jasnowidzem-medium w tle). Ale, że takich elementów nie brakuje tej historii, to rola pasuje do Borysa a Borys do roli ;).
I jeszcze Mistrzowie starszego pokolenia aktorów wymagają absolutnie wzmianki. Każda scena z Januszem Michałowskim w roli Ojca i Damianem Damięckim, jako Jurasikiem, to przyjemność dla widza. Po prostu są jednością z granymi przez siebie postaciami. Nie ma dysonansu między aktorami a ich rolami, nie ma też osadu z minionych ról. Panowie są tymi, którymi w tym przedstawieniu mają być.
Jest też kilka momentów z ciekawą grą świateł (i prostą acz efektowną sztuczką ze znikającym Sławomirem Orzechowskim…), powtarzającymi się dialogami, w których te same teksty padają z różnych ust i wreszcie zatarcie granicy między wydarzeniami rzeczywistymi, a "opowieścią szaleńca".
Może owacja na stojąco za całość nie należy się, ale nieudawane brawa, długie na trzy odsłony kurtyny przy aktorskich ukłonach – jak najbardziej.
echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?