Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Semiotyczny klej

Kuba Wandachowicz
Kuba Wandachowicz
Ubiegły rok minął pod znakiem ekspansji stron internetowych, których sposób funkcjonowania został streszczony w zgrabnym marketingowym sformułowaniu „Web 2.0”. Interesujące jest to, jak działanie tych portali wpłynęło na popkulturę, szczególnie na jej muzyczne oblicze.

Czy muzyka pop zachowała swoją witalność? Czy pozostaje dziedziną twórczą, zdolną uwieść kogoś więcej poza nastoletnimi fanami zespołu Tokio Hotel? Czy czasy, gdy pop rzeczywiście oddawał pokoleniowe nastroje, zmieniał życie jednostek, odwoływał się nie tylko do emocji, lecz także do intelektu, odeszły na dobre? Czy współcześnie, takie postaci jak David Bowie (obchodzący za kilka dni swoje sześćdziesiąte urodziny – Happy Birthday David!) miałyby szanse na zrobienie kariery? Czy tajemniczy Ziggy Stardust, osobnik o nieokreślonej płci, który spadł na ziemię w statku kosmicznym, mógłby dziś liczyć na zainteresowanie szerszej publiczności? Wydaje się, że nie.

Przeczytałem w Internecie kilka ciekawych analiz dotyczących współczesnego muzycznego popu – wnioski są raczej smutne. Jeśli pop nie umarł, to mocno stracił na wartości. Taka opinia może wydawać się przesadzona – w końcu płyty jako tako się sprzedają, telewizja puszcza czasami klipy nowych, popularnych wykonawców, odbywają się festiwale muzyczne, na które ktoś kupuje bilety... Jednak muzyka już nie elektryzuje jak dawniej. Marketingowe zabiegi, mające wylansować nowe gwiazdy, przypominają seanse spirytystyczne przywołujące ducha tego, co przydarzyło się w popkulturze dwadzieścia, trzydzieści lat temu. Kręcimy się w kółko, próbując epatować tym, co sprawdzone. Nie chodzi o samą muzyczną stylistykę (tu – trzeba przyznać – trochę się zmieniło: kultura hiphopowa, nowe technologie produkcyjne), lecz raczej o status popkulturowych gwiazd. Doszliśmy do momentu, w którym pozycję gwiazdy buduję się w sposób przypominający praktyki Doktora Frankensteina – z wielu martwych „tkanek” (strzępów popkulturowych legend, reklam, filmów, muzycznych grepsów) próbuje się złożyć pokracznego homunculusa, ożywianego następnie elektrycznym impulsem nowoczesnych mediów.

No właśnie – nowoczesne media. Trzeba uczciwie przyznać, że nowe technologie, nowe sposoby dystrybucji muzyki (więcej: dóbr kultury audiowizualnej), takie jak MySpace lub YouTube, zrewolucjonizowały rynek. Czym się charakteryzują? Przede wszystkim, w odróżnieniu od „starych mediów” (radio, telewizja), negują one w pewnym sensie pojęcie „czasu rzeczywistego”. Widz nie jest już uzależniony od „pór emisji” – może dotrzeć do dowolnego teledysku (koncertu, piosenki) o każdej porze dnia i nocy. Wszystkie „wydarzenia telewizyjne” straciły na wartości. Pop nie jest już Spektaklem, Wydarzeniem (ograniczonym sztywnymi ramami czasowymi telewizyjnej lub radiowej emisji). Internetowy „czas” jest pokawałkowany, pofragmentowany. Dystrybucja dóbr kultury poprzez internet uzależniona jest od widzimisię odbiorcy. Nie ma mowy o „masowym, symultanicznym uczestnictwie”.

Ponowoczesny widz żyje w pofragmentowanych świecie. Ogląda klipy na YouTube (eliminując współczynnik przypadkowości w doborze artystów), ściąga pliki mp3 (j.w.) i umieszcza je na swoim przenośnym odtwarzaczu tylko po to, by słuchać ich w samotności. To ta mobilność staje się współcześnie gwarantem poczucia bezpieczeństwa (a nie zakorzenienie we wspólnocie). Wszystkie wspólnoty (subkultury) są budowane wirtualnie, w internecie.

Czym jest pop w pofragmentowanym świecie nowoczesnych mediów? Jest czymś w rodzaju „semiotycznego kleju” scalającego rzeczywistość, gwarantującego jej koherencję. Nie jest już ekskluzywnym spektaklem (choć nadal operuje takim sztafażem), lecz „zjawiskiem multimedialnym”. Ponowoczesna gwiazda, aby utrzymać swój status, musi być „multimedialna”, musi być wszędzie – w prasie, reklamie, filmie, telewizji, internecie. Wszelkie odnogi popkulturowej dystrybucji muszą być względem siebie komplementarne (dlatego można zaryzykować stwierdzenie, że MySpace lub YouTube nigdy nie będą w stanie same wygenerować Gwiazdy – zawsze potrzebny będzie komplementarny feedback ze strony „starych mediów”).

Z pewnością dalszy rozwój techniki przyniesie nam nowe zabawki, które teoretycznie będą nas miały jeszcze bardziej uniezależnić od oficjalnej, medialnej indoktrynacji (łatwo sobie wyobrazić istnienie jakiegoś cudownego przenośnego urządzenia, za pośrednictwem którego będzie można zrobić wszystko). Warto jednak pamiętać, że takie „uniezależniające” urządzenia mogą nas jeszcze bardziej wzajemnie od siebie odizolować, „zwirtualizować”. Będziemy wtedy jeszcze usilniej potrzebować jakiejś koherencji, którą – póki co – gwarantują nam jedynie przepięknie twarze globalnych „celebrities”. Co by się stało, gdyby nagle, jednego dnia, wszystkie twory popkultury zniknęły z powierzchni ziemi? Okazałoby się, jak bardzo jesteśmy od popu uzależnieni. I to nie jako od narzędzia buntu, lecz gwaranta naszej indywidualnej i zbiorowej tożsamości. Kiedyś był sobie Ziggy Stardust, który miał nas z okowów społecznych ról wyzwalać, dziś potrzebujemy znajomej twarzy Davida... Beckhama, który zagwarantuje nam istnienie świata, w którym żyjemy.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto