Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sigur Ros, czyli najpiękniejsze koncerty na świecie

Natalia Skoczylas
Natalia Skoczylas
Pięknie się ten deszczowy Park Sowińskiego wpasował w koncert Sigur Ros wczorajszego wieczora. Szum uderzających o namiot kropel fenomenalnie dopełnił ostatnich kompozycji i wizualizacji.

Wszystko wczoraj dopisało. Ciemny park, w którym powoli zbierało się na deszcz, więc wreszcie i wiatr dopisał, godna ilość słuchaczy, którzy zachowywali się absolutnie fantastycznie (ja wiem, jestem przewrażliwiona na punkcie publiki po ostatniej Primaverze i boję się jej wręcz trochę) - w ciszy słuchali utworów, nie było oklasków w połowie piosenek, a kiedy bili brawo, brzmieli jak cały stadion ludzi. Nawet jeśli to zasługa namiotu, świetnie wypadliśmy, nic więc dziwnego, że Sigurzy wyraźnie byli szczęśliwi z powrotu na scenę w Polsce.

Wreszcie nagłośnienie - selektywne, tylko momentami, wyłącznie przy nowych kompozycjach, wchodzące w lekko kakofonicznie zlewające się dźwięki - pozwoliło bardzo dokładnie przeżyć i przysłuchać się instrumentom, a że zabrali ze sobą całą gwardię muzyków (kilku skrzypków/skrzypaczek, które także wspomagały wokalnie pięknymi falsetami, dęciaki, dwa zestawy perkusyjne, używane przy nowych utworach, akordeon, pianino no i gitary, ale to wiadomo), w każdym utworze było mnóstwo takich detalicznych smaczków i przyjemności ukrytych. A do tego namiot dawał świetne walory akustyczne, odbijając niektóre partie rytmiczne i współpracując z siąpiącym subtelnie deszczem, który w ostatnie części koncertu wpasował się idealnie.

A jak w ogóle brzmią teraz Sigurzy? Otóż mocno zróżnicowanie, przede wszystkim za sprawą "Kveikur", który mam jeszcze nieoswojony. Zaskakujące ilości tanecznych wręcz motywów elektronicznych wkomponowanych w ich specyficzną estetykę, energiczne perkusje, przeszkadzajki, syntezatory idące w stronę gotyckich czy industrialnych estetyk, no i sporadycznie warstwy elektroniki pomyślane tak, że faktycznie brzmiały jak z industrialnego koncertu jakiegoś zespołu z końca lat 70-tych. Gdybym miała jakoś ten materiał określić, nazwałabym go ambientowym disco, używającym specyficznych struktur, bez piosenkowej przewidywalności, a jednak bawiącym się tanecznością i nowymi zupełnie inspiracjami. Czyli bardzo specyficzny, bardzo inny materiał, zaskakująco jednak ładnie wpisany w całe spektrum ich wcześniejszej twórczości, bo nie brakło na koncercie i bardzo starych rzeczy, i tych trochę nowszych, znanych jako "wesołe", kładących w sumie most pomiędzy wcieleniami.

A więc z ciemnych bitów "Yfirborð" zostaliśmy wrzuceni do razu w przepiękny pejzaż "Vaki", bardziej jeszcze dramatyczny i uzupełniony post-rockowym punktem kulminacyjnym, gdzie gitary weszły na chwilę w kompletny szał hałasu, by szybko ucichnąć i dać wybrzmieć wokalistom. Ciary związane ze słuchaniem nieziemskich kompozycji z tych ponadczasowych i niebywałych albumów Sigurów trwały z resztą jeszcze długo potem - majestatyczny, niekończący się " Svefn-g-englar", następnie "Sæglópur" - dawka nieśmiertelnych doznań, zabrzmiały zaraz po "Vaki". I tu znów hałasy szły w ekstrema, w bardzo umiarkowanych dozach, ale z potęgą post-metali raczej.

Nie będę opowiadała o całej setliście, rzecz jednak w tym, że proporcje wyważyli doskonale, mieszając to, co najważniejsze z perspektywy czasu, i to, co na trasie promującej płytę zrobić muszą. Nowe utwory podobają mi się ogromnie, są złożone, żonglują stylistykami, powstają gdzieś na styku sigurowej wyobraźni i tego, czego konserwatywny fan by się po nich nie spodziewał. Dojrzałość artystyczna grupy jest jednak tak ogromna, że dość ryzykowne połączenia stają się oczywistością. Wreszcie oprawa koncertu: światła (wiadomo, żarówki), wizualizacje (hipnotyzujące urywki obrazów, fale, moknąca w deszczu trawa, płonące lasy, góry, twarze w maskach, proste linie) - mistrzowsko dopasowane do utworów, ustawienie sceny (perkusje z przodu, dwie naprzeciwko siebie, dzięki czemu mogliśmy je swobodnie podziwiać) była świetnie wyreżyserowana.

Moje ulubione: "Olsen Olsen", przepięknie, przepięknie zagrana magia, i bisowy " Popplagið", który trwał dobry kwadrans i zdążył nas kompletnie rozbroić, ginąc w długim morzu hałasu. Ach piękny to zespół i nigdy go dość. I dzięki publiczności, świetni byliście.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto